Apostołowie zostali posłani do głoszenia Ewangelii i czynienia cudów. W większości przypadków znali Jezusa tylko parę tygodni. Cóż z tego, że nie opuszczali Go na krok. Jak gąbki chłonęli każde Jego słowo. Obserwowali wszystkie jego czyny, gesty. Czy taki przyspieszony kurs wystarczyłby do tak poważnej próby? Jestem uczniem Jezusa teoretycznie od momentu chrztu. Ponad pięćdziesiąt lat. Zacząłem mu służyć jako ministrant we wczesnym wieku szkolnym. Kilkanaście lat katechezy w salkach, dwa lata studiów teologicznych, kilka razy przeczytane Pismo Święte od deski do deski, tysiące wysłuchanych kazań, konferencji, półki przeczytanych książek religijnych, niezliczone godziny na modlitwie… Gdybym dostał polecenie żeby pójść i głosić, pójść i uzdrawiać, moje brwi sprawdziłyby w zdumieniu jak wysokie mam czoło. Mogę pisać bloga, ale żeby uzdrawiać? Za kogo Ty Boże mnie masz?
Apostołowie jednak posłusznie poszli. Jak wiemy z Ewangelii, owoce misji wprawiły ich samych w zdumienie. Wrodzony talent? Szczególne wybranie? Jezus w Swej wszechmocy wyszukał nieoszlifowane diamenty? Bynajmniej. Po powrocie wielokrotnie dawali znać, że geniuszami to oni nie są. Do nakarmienia tłumów zebrali tylko pięć chlebków i dwie rybki. Próbując je sprawiedliwie podzielić, pogubili się w ułamkach. To się nie da! – bezgłośnie wykrzykiwali w twarz Nauczycielowi. Nawet podczas Ostatniej Wieczerzy – na koniec intensywnego Jezusowego kursu – zadawali pytania o podstawowe rzeczy niczego nie pojmując. Jak „Janusze”. Sukcesu podczas tego swoistego stażu nie zawdzięczali sobie, choć słowa i uzdrawiająca moc wypływała z nich niemal samoistnie.
Wszyscy wierni uczestniczą w przekazywaniu prawdy objawionej. Nawet ci, co mieli kłopoty w utrzymywaniu skupienia na nudnych lekcjach religii, a puste żołądki notorycznie zagłuszają im kazania swym marszem. I jeśli tylko zechcą i się odważą, potrafią owocnie dać świadectwo. Potrafią skłonić do dobra.
Jeśli tylko będę otwarty na Jezusa jak apostołowie i będę wiernie trwał we wspólnocie jak oni, dzięki zmysłowi wiary nie zbłądzę sam, ani nie zwiodę innych. Jeśli szczerze będę zadawał sobie pytania w kwestiach duchowych, to Duch w Swoim czasie udzieli mi prawidłowych odpowiedzi. Od kilkudziesięciu lat praktycznie codziennie zaglądam do Pisma Świętego. Te Słowa jak krople przeciskające się przez wapienne skały, utworzyły w mej osobowości szerokie korytarze i jaskinie, gdzie mogą się swobodnie gromadzić. Jak skała niewielkie mam w tym zasługi, ale czuję, że Biblia przemieniła mój sposób patrzenia na świat, na innych i siebie samego.
Bardzo mnie boli, gdy słyszę oskarżenia pod adresem papieża i biskupów, że bliżej im do heretyków, bo mają inne poglądy niż mój rozmówca i jemu podobni. Czyż to nie wyraz pychy bycie bardziej papieskim od papieża? Wiem, że duchowni to tacy sami grzesznicy jak ja. Ich grzechy tym bardziej są godne potępienia im bardziej sieją publiczne zgorszenie. Ale to są ich czyny, wypływające z ich słabości. Oficjalne zaś nauczanie Magisterium Kościoła, drogą sukcesji i mocą Ducha Świętego otrzymywanego w Sakramencie Święceń Kapłańskich, jest owocem niezawodnego charyzmatu prawdy. Dlatego Apostołowie posłani po dwóch do wiosek galilejskich mogli czynić cuda. Gdyż to Pan zwołał ich, dał im moc i władzę nad wszystkimi złymi duchami i władzę leczenia chorób.
Wierzyć nie jest łatwo. Zwłaszcza w świecie, który od czasów Oświecenia uparcie ufa wyłącznie wynikom rozumowych dociekań i zmysłowych doświadczeń. Dlatego, gdy staję wobec prawd wiary, automatycznie szukam racjonalnych podstaw. Szukam zrozumienia, sensu. Jeśli wiem o co chodzi, jeśli ogarnąć mogę tajemnicę i cud – jest mi łatwiej być wiernym. Trudno mi wierzyć w coś nieokreślonego, bezkształtnego, bezwymiarowego, nienazwanego, ponadczasowego. Dlatego na siłę ubieram transcendencję w słowa, w obrazy, porównania.
Kościół wychodzi naprzeciw tej ludzkiej potrzebie formułując dogmaty. Tak jakby mi powtarzał: „Może tego w tej chwili nie rozumiesz, ale zaufaj nam, najtęższe umysły teologiczne, wsparte bezpośrednią pomocą Ducha Świętego, sprawdziły to i podały w taki sposób, żeby to było jak najbardziej dla ciebie przyswajalne”. Wiara zostaje wsparta zaufaniem.
Kobieta cierpiąca na krwotok momentalnie, po dotknięciu się frędzli u Jezusowego płaszcza, przekonała się, że została już uzdrowiona. Z pewnością fizycznie mogła odczuć, że wieloletnie krwawienie ustało. Ale tylko w świetle swej wiary mogła nabrać pewności, że jej dolegliwość ustała definitywnie. To zapewnienie Jezusa, że wiara ją uzdrowiła, dodało jej intuicyjnemu przeświadczeniu pewności.
Jairowi rozum, zmysły i domownicy podpowiadali, że się spóźnił. Jego córka umarła zanim przyprowadził do niej Uzdrowiciela. Śmierć jest definitywnym kresem. Zmarły nie usłyszy polecenia Lekarza. Jedynym kontrargumentem stawiającym opór tym bezlitosnym faktom, było zapewnienie Jezusa, że dziewczynka tylko śpi. Czy warto zaufać słowu przeciwko faktom? A jeśli słowa zawiodą ostatnią nadzieję? Czy takie rozczarowanie nie pogłębi jeszcze dramatu, który jest ponad ludzkie siły?
Jeśli moje życie duchowe jest prawe, jeśli jestem otwarty na wszystkie słowa Pana, jeśli dostrzegam ich słuszność, spójność i niezawodność, wtedy łatwiej mi będzie wzbić się ponad wątpliwości. Zaufam wbrew rozumowi, a nawet wbrew własnej nadziei. Zaufam, bo Chrystus i Kościół nigdy mnie nie zawiedli. I tyle mi wystarczy za cały logiczny wywód.
Święty Łukasz na początku trzeciego rozdziału wyraźnie wskazuje kontekst historyczny swej opowieści. Wymienia szereg postaci znanych nie tylko z kart Ewangelii. Każdy może sprawdzić w encyklopedii w jakich latach panował Tyberiusz, Herod Antypas i brat jego Filip. Potwierdzone jest również istnienie Poncjusza Piłata. Kronikarze odnotowali krwawe spory pomiędzy nim a mieszkańcami Judei. Dlaczego istotne są te dane? Po co w księdze traktującej o duchowym Królestwie Bożym wzmianki o królestwach ziemskich? Wiara w Jezusa nie jest naiwnością, bajką, wymyśloną ideologią. Jest ona mocno zakorzeniona w rzeczywistości, którą można objąć i zbadać rozumem. Skoro Jezus działał w konkretnych czasach historycznych, poznając te czasy, możemy lepiej zrozumieć kontekst Jego nauczania. To kolejna zachęta, żeby swoją religijność przeżywać nie tylko mistycznie, emocjonalnie ale i intelektualnie.
Człowiek stworzony jest po to, żeby szukać Boga. Dążenie do transcendencji wpisane jest w ludzką naturę. Im dłużej człowiek babrze się z fizjologiczno-materialnym bagnie, tym głośniej odzywa się w głębi jestestwa pragnienie osiągnięcia czegoś większego, wznioślejszego. Gdy przez długi czas karmię się tylko papką z mediów społecznościowych, czuję jak we mnie narasta pragnienie przeczytania jakiejś klasyki literatury. Podobnie po długim okresie słuchania łatwej i banalnej muzyki ciągnie mnie do ambitnej muzyki klasycznej, awangardowej. Nawet w jedzeniu od czasu do czasu ma się ochotę zjeść coś wykwintnego w eleganckiej restauracji. Podobnie jest z chęcią spędzenia urlopów w jakiś atrakcyjnych turystycznie miejscach. Zamiast codziennych widoków widzianych w drodze z domu do pracy chce się zobaczyć arcydzieła architektury lub cuda natury. Ostatnio byłem z rodziną w uroczych miastach Flandrii. Polecam.
Nie tylko piękna szukam w życiu. Najpiękniejszej kobiety nie muszę już szukać od prawie dwudziestu dwu lat. Jest we mnie głód prawdy, ciągle niezaspokojonej ciekawości. Z pewnością ten głód prawdy skłaniał ludzi do przychodzenia do Jana Chrzciciela. „Cóż więc mamy czynić?” Skoro pada z moich ust pytanie oznacza to nic innego, że chcę poznać na nie odpowiedź. Chcę skonfrontować swoje poglądy, przekonania z opinią autorytetów takich jak Jan, by poznać czy nie oddalam się od prawdy. Ale czy autorytet może się mylić? Nie raz każdy z nas doznał zawodu w tej materii. Dlatego szukam najwyższego autorytetu. I czystą, niezawodną prawdę w końcu odnajduję w tym, co sam o sobie powiedział, że jest Prawdą.
Prawda często jest niewygodna. Podobnie piękno może wielu spowszednieć. Jeśli chcę być na siłę oryginalny, jeśli chcę zwrócić koniecznie na siebie uwagę, to najprościej to osiągnąć kwestionując powszechne standardy prawdy i piękna. By moja prawda była zawsze na wierzchu, muszę zdyskredytować, ośmieszyć prawdę obiektywną. W ostatecznym wypadku zakneblować ją lub wprost zabić. Taki los spotkał z ręki Heroda Jana Chrzciciela.
Wielu ludzi może mnie oszukiwać, również w kwestiach wiary. Oszukiwać też mogę się sam. I chociaż Bóg ciągle daje mi się poznawać, bezustannie do mnie mówi, to opierając się wyłącznie na własnych siłach nigdy mi się nie uda Go doświadczyć. Zbyt głupi jestem, by ogarnąć Boga. Jeszcze bardziej głupi niż muszka owocówka zastanawiająca się nad motywacją naukowca wkładającego ją pod szkła mikroskopu. Nie uwolnię się definitywnie od wszelkich wątpliwości co do istnienia Stwórcy i Jego miłości. Wiara zawsze pozostanie wiarą. Rozumowemu poznawaniu Boga niezbędna jest Jego łaska. Rozum jednakże pozwala mi się na nią szerzej otworzyć.