Zmartwychwstanie Jezusa jest ewenementem na skalę wszechświatową. To zjawisko jak dotąd niepowtarzalne – choć obiecane wszystkim ludziom, którzy byli, są i będą na tym łez padole. Jako takie, nie jest możliwe do zbadania, dokładnego opisania. Zdani jesteśmy wyłącznie na lakoniczne opisy ostatnich rozdziałów czterech ewangelii. Bezpośrednim świadkom wcale nie było łatwiej niż nam scharakteryzować uwielbione ciało Jezusa. Wymykało się ono percepcji tych prostych rybaków z Galilei.
Pomiędzy zmartwychwstaniem a wniebowstąpieniem, tak się wydaje, Jezus nie miał stałego miejsca przebywania. Pojawiał się w swoim ciele tam gdzie chciał i kiedy chciał. Jego ukazanie się zawsze było czymś zaskakującym. Fakt, że świadkom zajmowało trochę czasu, by rozpoznać w Objawiającym się Chrystusa sugeruje, że Jego wygląd mógł być za każdym razem inny. Rozpoznawano Go bardziej po gestach, słowach niż po rysach twarzy czy sylwetce. Z pewnością jednakże nowe ciało Jezusa jest materialne, skoro może jeść. Ciągle posiada też ślady po ukrzyżowaniu.
Jezus objawia się swym uczniom nie na ich zawołanie, pod wpływem ich modlitwy, konkretnych gestów. Pojawia się wtedy, gdy postawa uczniów zagraża rozwojowi rodzącego się Kościoła: Maria Magdalena jest w rozpaczy i wszechogarniającej bezradności na widok pustego grobu; Apostołowie przejęci strachem zamknęli się w Wieczerniku; Kleofas z towarzyszem postanawiają uciec jak najdalej; Piotr z apostołami czując się zagubieni po tragicznych wydarzeniach Golgoty i szokującym fakcie Zmartwychwstania, wycofują się do rzeczywistości im znanej a przez to bezpiecznej – łowienia ryb. Kościół w rozpaczy, w syndromie oblężonej twierdzy, uciekający od trudnych, niezrozumiałych tematów, zapuszkowany w bezpiecznych schematach – to nie jest to, czego oczekuje od nas Pan.
Jakiekolwiek by to spotkanie nie było, zawsze przynosiło pokój, radość i niesamowitą energię do odważnego działania. Przezwyciężało wszelkie wewnętrzne przeszkody jak strach i bezradność.
Życie układa się tak, że większość czasu zdaje mi się, że mój Mistrz jest z dala ode mnie. Skoro żadne zmysły Go nie rejestrują, umysł podpowiada, że to jest fakt. Bóg mnie opuścił. Wiara cały czas przekonuje, że jest odwrotnie. Pan jest bezustannie przy mnie. Nie dostrzegam Go, gdyż wciąż próbuję Go rozpoznać na podstawie obrazkowych wizerunków i wyobrażeń zbudowanych w dzieciństwie. Pojawiają się jednak słowa, czyjeś gesty, czyjaś bliskość i troska. A wtedy serce ogarnia niezwykłe ciepło. Cały się rwę do dobra. Albo pomimo szalejącej burzy ogarnia mnie lekki powiew pokoju. Czy to tylko działanie hormonów odpowiedzialnych za mój zmienny nastrój? Obym bez zwątpienia – jak umiłowany uczeń – przekonał mój zdroworozsądkowy umysł. To jest Pan! I kolejny raz przeżył Zmartwychwstanie Jezusa w moim życiu.
Pozbawione głowy i zbroi ciało Henryka Pobożnego leżało na legnickim pobojowisku wśród wielu innych posiekanych zwłok obrońców chrześcijańskiej Europy. Rozpoznany został przez swoją matkę – świętą Jadwigę Śląską tylko dzięki temu, że wyjątkowo miał sześć palców u jednej stopy. Tylko dzięki tej przypadłości jego ciało mogło spocząć w grobie. Dwa wieki później król Polski i Węgier Władysław nie miał już takiego charakterystycznego znaku szczególnego. Jego szczątków nie dało się rozróżnić na warneńskim polu bitwy. Stąd wynikł problem długiego bezkrólewia, gdyż nie mając dowodów jego śmierci, liczono na jego powrót z ewentualnej tułaczki. Co raz pojawiały się też plotki o jego dalszym pokutniczym życiu. Na przykład na Maderze. Jego grobowiec na Wawelu pozostaje pusty.
Pusty jest również grób Jezusa w Jerozolimie. Nie wynika to jednak z nierozpoznania lub wykradzenia zwłok. Lub z pomylenia ich z innymi. Jezus ma również znaki szczególne, którymi się chlubi po swoim zmartwychwstaniu. To przebite ręce i nogi. Swoista wizytówka. Przebity bok to order zwycięstwa nad śmiercią noszony dumnie na piersi.
Jezusowymi znakami rozpoznawczymi nie są pamiątki Jego cudów i uzdrowień. Dziś takimi cudami mogą się chwalić geniusze medycyny, wynalazcy szczepionek na nieuleczalne kiedyś choroby, chirurdzy wszczepiający nowe serca konającym. Nasz Pan nie chce też być rozpoznawanym i zapamiętywanym jako Król Wszechświata i Sędzia. Wielu by bowiem stawiało Go w jednym szeregu z dyktatorami i innymi tyranami marzącymi o zawładnięciu całym światem.
Jedynymi szanowanymi do dziś pamiątkami po okresie życia Mistrza z Nazaretu, gdy nauczał po całej Galilei i Judei, są pamiątki z Jego męki – pusty grób, całun turyński, chusta z Manoppello, drzazgi z Krzyża Świętego, ułamki gwoździ… Żadna świątynia nie chlubi się bukłakami z winem z Kany Galilejskiej, koszami okruchów z rozmnożenia chleba.
Przebite ręce i nogi. To swoisty dowód osobisty Jezusa. Charakterystyczny tylko dla Niego. Dowód Jego miłości silniejszej niż śmierć. Pełnej wyrzeczenia i całkowitego oddania. Gotowej na wszelkie cierpienie, jeśli dobro ukochanego tego wymaga. Chcesz Go rozpoznać i dostrzec tuż przy sobie właśnie tu i teraz? Szukaj takiej miłości. W sobie i innych.
Wielokrotnie kaznodzieje upominali mnie przed postawą chrześcijanina „ALE”. Ostrzegali mnie, przed zgubnym stylem myślenia: Jestem katolikiem, ale… Przestrzegam Bożych przykazań, ale…, Modliłbym się, ale… Te przestrogi zaczynają przypominać zdartą płytę, gdyż postawa wątpliwości, uników i prokrastynacji jest niezwykle mocno wpisana w ludzką naturę. Choćbym nie wiem jak się starał, to i tak będę się musiał zmierzyć z tą słabością ludzkiej kondycji. Nie tylko w sprawach duchowych i moralnych.
Święty Paweł podpowiedział mi jednakże, że autentyczna moc w słabości się doskonali. Próżnym trudem jest unikanie słabości. Zdecydowanie mądrzej jest ją przekuć w swój oręż.
Święty Piotr po wydarzeniach Wielkiego Tygodnia doskonale wiedział, że byle służąca oddźwierna może zbić jego pewność siebie i sprowokować do zaparcia się Jezusa. Poznał słabość swojego słomianego zapału. Zrozumiał, że o swoich siłach niewiele może. Nie ma wiary, która góry przenosi. Nie ma srebra, ani złota, by w ten sposób budować swój autorytet… ALE… znajduje w sobie nieprzebrane źródło męstwa, zdecydowania. zaangażowania w Jezusie Chrystusie. Co od Niego dostał i uzmysłowił sobie, że ma, od tej pory bez wahania oddawał wszystkim wokół siebie.
Kleofas i jego towarzysz podobnie przekuwają swoją słabość w moc, dzięki rozpoznaniu w swej bezpośredniej bliskości Zmartwychwstałego. Choć miało się już ku wieczorowi i dzień się nachylił, zrezygnowali z zaplanowanego noclegu… ALE…w tej samej godzinie zabrali się i wrócili do Jerozolimy. Wbrew swoim planom i zdrowemu rozsądkowi. Dostrzeżenie w nieznajomym Towarzyszu podróży Jezusa, natychmiast sprawiło, że zmienili swoją postawę. Rozsądnie było uciec z miasta, które zabijało swoich proroków… ALE… nic nie mogło ich powstrzymać przed udaniem się właśnie w samo gniazdo Kajfaszów, Annaszy i Piłatów, by oznajmić wszystko czego doświadczyli.
Czasami wydaje mi się, że Kościół, Ba!, że sam Jezus jest chyba jedynym na tym świecie, który nie dostrzega przemian, okoliczności, odmiennych realiów. Że bycie chrześcijaninem dzisiaj nie jest takie proste. Że świadczenie o zmartwychwstaniu przynosi koszty ponad to, na co mnie stać… ALE… Czemu nie warto zaryzykować? Wszak koszty są wysokie… ALE… zysk niewspółmiernie wyższy.