Złe myśli

Wpierw przeczytaj : Mt 9,1-8

2243258820_74e5c4ccd8_b

Z pewnością się ze mną zgodzisz, że złe myśli z wielką łatwością wpadają do głowy. Dopóki są jak pyłki z drzew na letniej łące, które kręcą się wokół nas, albo jak drobne muszki owocówki – to mały problem. Wpadają i wnet znikają, nie wyrządzając żadnych szkód. Katastrofa się zdarza wtedy, gdy staję się na nie zbyt przeczulony. Gdy zaczynam je roztrząsać, uganiać się za nimi. Złe myśli, karmione uwagą, rodzą coraz gorsze sądy. One wzbudzają emocje, negatywne uczucia. Podminowany, coraz bardziej tracę kontrolę nad sobą. Zło, które się zagnieździło, wyłazi na zewnątrz w postaci nieopatrznych słów, nierozważnych czynów. Drobne złe myśli przepoczwarzają się do rangi poważnych spraw, problemów, dramatów. A konsekwencje? Wyobraź sobie owe muszki, gdy zirytowany ich brzęczeniem, z furią chcesz je zabić, wymachując masywnym młotem. Słoniowy breakdance w składzie porcelany! Tak właśnie to, co z łatwością przyszło, komplikuje wszystko, gmatwa, ogłupia, rujnuje lub paraliżuje.

Jeśli szybko wyrzucę owe myśli z siebie w szczerej rozmowie, która przywróci zdrowy osąd sytuacji, mogę przejść przez to bez większych szkód. Ale wnet Zły podsuwa mi myśl: Po co. I tak cię wyśmieją, zlekceważą, nie zrozumieją, albo zrozumieją opacznie. Wykorzystają wszystko co powiesz przeciwko tobie. Będzie jak zwykle fatalnie. Przygnieciony tymi myślami, zamykam się w sobie. Sytuacja wydaje się nie do ogarnięcia. Pat. Okopuję w swoim cichym kątku. Chowam pod kołderką, wypłakuję w poduszkę. Przykuty do łoża boleści – jak paralityk.

Tymczasem Jezus tylko czeka na to, bym zwrócił się do Niego z wiarą o pomoc, o uwolnienie. Samemu nie dam rady Panie. To dla mnie za trudne. A On z taką Boską lekkością powie: Wstań i chodź!” A ja wstanę i po prostu wrócę do siebie. Po prostu.

To takie łatwe.

 

 

Post

Wpierw przeczytaj: Mt 9,14-15

wedding-love-happy-couple-51322_Fotor

Celem postu nie jest schudnięcie. Wielki Post to nie światowe dni dietetycznego odżywiania i dbania o własną figurę. Postem nie jest również masochistyczne zadawanie sobie jakiegoś niepotrzebnego bólu. Już dawno temu Kościół wykazał, że tłumy biczowników nie obrały słusznej drogi. Czym zatem jest post?  To sztuka życia. Chrześcijańska alternatywa dla wschodnich filozofii, takich jak joga. Celem postu jest opanowanie własnej woli i nauczenie się przestrzegania dyscypliny nawet wówczas, gdy namiętności, czyli kaprysy woli, nawyki i słabości ciała pchają mnie w ramiona tego, co łatwiejsze, przyjemniejsze, bardziej odurzające… i mniej wartościowe.

Nie potrzebuję wielkiego wysiłku intelektualnego, żeby odkryć, czego mi w życiu brakuje. Czego bym chciał, co mają inni. Czego mi ciągle mało. Te pragnienia buzują we mnie jak w dobrze napalonym kominku. Każda spostrzeżona fajna rzecz, każda chwytliwa reklama lub cudze przechwalanie się, są jak kłody bukowego drewna dorzucone do tego ognia. Żadne zaspokojenie chwilowej zachcianki nie ugasi tego trawiącego żaru. Te pragnienia dnia codziennego pchają mnie w wyścig szczurów. Topią w zawiści. Wpędzają w depresję. Czytałem dziś o badaniach naukowców, którzy stwierdzili, że przy depresji pracują te same części mózgu, co przy rozczarowaniach, zawiedzionych nadziejach, niespełnionych pragnieniach.

Dlatego prawdziwy pokój odnajdę tylko wtedy, kiedy stawię opór nadmiernym namiętnościom, a nie kiedy im ulegnę. Najlepszym sposobem żeby to osiągnąć jest post. Czym zatem jest post?

To rezygnacja z mniejszego dobra, by to większe, wartościowsze tym bardziej mnie ubogaciło. Na swoim weselu nie czytałem książek, nie oglądałem telewizji, nie rozglądałem się za innymi dziewczynami, choć wszystkie wokół mnie zrobiły się na bóstwo. Cały skoncentrowany byłem na szczęściu przeżywanym z Ukochaną. Cokolwiek odrywałoby mnie od tego szczęścia, pozbawiałoby mnie tego, co najwartościowsze. Obym w ten sam sposób pościł, gdy mam okazję wykorzystywać te nieliczne chwile, które mamy wyłącznie dla siebie.

Pościć, to nie zawracać sobie głowy głupotami, gdy staję przed wielką szansą. Pościć, to nie psuć sobie dobrego smaku po wyśmienitej uczcie zapychając się śmieciowym jedzeniem. Pościć, to nie zadowalać się byle czym, gdy nadchodzi coś wspaniałego.

Wstań!

Wpierw przeczytaj: Łk 7,11-17

dried-red-rose

Rozpacz zamyka usta, a uwalnia łzy. Gdy już łez zabraknie, pozostaje tylko niema pustka. Zamiast serca, gdzieś w głębi piersi, niby bije „szara naga jama”, która jednak nie potrafi inspirować. Przyczyną takiej rozpaczy zazwyczaj jest bolesna strata. Na moje szczęście niewiele razy jej doświadczyłem. Po tym, jak moja ukochana babcia, w dniu moich osiemnastych urodzin, została zabrana z naszego domu do szpitala, z którego już nie wróciła. Gdy musiałem opuścić studia i całe dotychczasowe plany na przyszłość momentalnie runęły. Gdy dziewczyna, która była treścią większości moich myśli przez całe młodzieńcze lata, zniknęła z mego życia definitywnie, bez wyraźnego powodu. Przez długi czas męczyła mnie pustka i gorycz. Cząstka mnie umarła i do dziś śmierdzi trupem, gdy nieopatrznie poruszę te obszary.

Jest jednak inna śmierć, która dotyka mnie częściej. Bezbolesna z pozoru. Przyczyną tego zgonu bywa rutyna, monotonia, ale i lenistwo w podejmowaniu nowych wyzwań. Wygaszam się i już niczego się nie chce. Umiera tak wiara, nadzieja i miłość. Jak zombie chodzę do pracy, siedzę przed komputerem po powrocie do domu. Jak zombie odnoszę się do żony i dzieci. Jak zombie bezmyślnie trwam na modlitwie. To już nie rozmowa z Ukochanym, ale słowa bez wyrazu.

Kobieta z Nain nie prosiła Jezusa o cud. Umarła wraz z synem i tylko jej ciało bez sensu szarpało się za marami niesionymi do grobu nie rozumiejąc, po co jeszcze żyje. Pan zrozumiał tę modlitwę, która nie mogła być odmówiona martwymi ustami. Pan życia nie może być obojętny wobec śmierci. Lituje się nad tą, która już nie ma siły prosić i podnosi z powrotem do życia. Tak jak wskrzesił jej syna.

Dlatego nie przerywam swoich codziennych modlitw, choć bywają chwile, gdy słowa modlitwy są tak bardzo obce. Dlatego powtarzam Jezusowi, że Go kocham, choć bywają chwile, gdy serce jest zimniejsze niż bryła lodu. I choć nie proszę o przywrócenie do życia, bo prośba wymaga nadziei, nie palę za sobą ostatnich mostów. Może me stare uszy usłyszą: „Młodzieńcze, tobie mówię, wstań!”

Usłyszały. Właśnie wróciłem od kratek konfesjonału.