Apostołowie rozpaczliwie budzący swego Mistrza podczas burzy na jeziorze – jakże to bliski mi obraz. Chociaż ze wstydem muszę przyznać, że nawet do takiej postawy mi bywa daleko. W krytycznej sytuacji, gdy nie daję sobie rady, zamiast zwracać się do Jezusa, bliżej mi do postawy cierpiętnika użalającego się nad swoim losem. Doświadczeni rybacy z Galilei dobrze znali swoje możliwości. Dlatego podczas gwałtownej burzy podjęli wszelkie działania, by uratować statek lub przynajmniej siebie samych. Nie oglądali się na drugich dając z siebie wszystko, ale zarazem ściśle ze sobą współpracowali. Gdy musieli uznać swoją porażkę – schowali swoją rybacką dumę do przemoczonej kieszeni i obudzili Pana.
Kluczowa wydaje się współpraca uczniów. Wypowiadają się jednym głosem. W mniej dramatycznych sytuacjach, rzecznikiem ich jednomyślności był Szymon Piotr. Gdy przestawali być zgodni ze sobą, niejako tracili całą swą siłę. Ów Piotr na Ostatniej Wieczerzy w gronie Dwunastu zdecydowanym głosem deklarował, że jest gotów oddać życie za Pana. Gdy znalazł się sam na dziedzińcu Arcykapłana, przestraszył się służącej odźwiernej. Jezus doskonale znał tę słabość swoich uczniów. Od samego początku przyzwyczajał ich do pracy zespołowej. Na misję posyłał ich po dwóch. A właściwie szli w trójkę, bo gdzie dwaj modlą się w imię Jezusa, tam i On jest pomiędzy nimi.
Wspólnotowość Kościoła jest odbiciem jedności Trójcy Świętej. Dopóki żyję i działam w zgodzie z resztą Kościoła, dopóty mam pewność, że Jezus jest przy mnie, poucza mnie i chroni przed wszelkim niebezpieczeństwem. „Cały lud święty zjednoczony ze swymi pasterzami trwa stale w nauce Apostołów, we wspólnocie braterskiej, w łamaniu chleba i w modlitwach, tak iż szczególna zaznacza się jednomyślność przełożonych i wiernych w zachowywaniu przekazanej wiary, w praktykowaniu jej i wyznawaniu.” Jeśli wierzę w to, co podaje do wiary papież i biskupi, mam pewność, że nie błądzę w wierze. Jeżeli do „prawd” dochodzę sam, na podstawie własnych dociekań, własnej lektury Pisma Świętego, prywatnych objawień, wyskakuję niejako z Piotrowej łodzi. Jestem szaleńcem, gdy w takiej sytuacji, będę się upierał, że to ja postępuję właściwie, a reszta jest skazana na zagładę.
Wierni z uległością przyjmują prawdy wiary przekazywane im przez ich pasterzy. Ta uległość ma być jednak wyrazem jednomyślności a nie podporządkowania. Biskupi, tak jak Apostołowie w łodzi, nie mają mocy, by rozkazywać wiatrom i uciszać burze. Oni są jedynie wyrazicielami naszych próśb i wołań o pomoc. Jeśli jednak zacznę traktować konsekrowane osoby jak swoistych nadludzi, z przesadnym respektem i czołobitnością, mogę ich wystawiać na pokusę. Mogą zapomnieć o własnej słabości i omylności, typowej dla wszystkich ludzi. „Urząd ten Nauczycielski nie jest ponad słowem Bożym, lecz jemu służy, nauczając tylko tego, co zostało przekazane”. Kapłan to sługa niosący latarnię prawdziwej Nauki. Moim zadaniem jest iść za nim. Jeśli go wyprzedzę, bo kroczyć będę żwawiej od niego, szybko się potknę wkraczając w ciemność. Jeśli zaś upadnę przed nim na kolana, żeby wychwalać jego posługę i dziękować za niesienie lampy – obaj będziemy stali w miejscu zamiast posuwać się do przodu.
Jezusowi bardzo zależało, żeby Jego nauka została przyjęta i przyswojona. Dlatego używał prostego a zarazem obrazowego języka. Podawał przykłady z życia wzięte, spotykane na co dzień. Za każdym razem, gdy widzę siewcę, od razu przypomina mi się Chrystusowa przypowieść. Choć zobaczyć dzisiaj w Katowicach siewcę jest pewnie taka szansa jak zobaczyć kierowcę autobusu w Kafarnaum. Dlatego jestem przekonany, że gdyby dzisiaj Jezus głosiłby nam kazanie z hałdy, użyłby takich obrazów, które byłyby dla nas jednoznaczne i zapadające głęboko w pamięć.
I dzieje się tak faktycznie. Jezus bezustannie nas naucza. Współcześni następcy Apostołów, oświeceni Duchem Świętym, przekazują w całości naukę Pana w taki sposób, byśmy ją zachowywali. Im bardziej są otwarci na działanie Ducha Świętego, tym lepiej nam Słowo Boże wyjaśniają. W kościele nie chcę słuchać wykładów z teologii. Nie chcę też znać prywatnych opinii księdza na temat bieżących wydarzeń społeczno-politycznych. Chcę usłyszeć dokładnie to, co Jezus ma mi dziś do powiedzenia.
Zależy to nie tylko od wprawy i rozmodlenia kaznodziei. Przede wszystkim liczy się moja otwartość na przyjęcie ziarna Słowa. Jeśli swoimi myślami będę cały czas daleko, wtedy i do mnie będzie się odnosiła smutna refleksja Jezusa, że patrzę, a nie widzę. Słucham, a nie rozumiem. Jeśli nie interesuje mnie nauczanie Kościoła, bo nie ufam księżom, bo to zbyt trudne do zrozumienia, bo nie mam na to czasu… to trudno mi będzie samemu dojść do Prawdy. Nawet jeśli sięgnę do Pisma Świętego, to bardzo prawdopodobne jest, że odkryję w Biblii wyłącznie swoje własne przekonania. «Uważajcie więc, jak słuchacie. Bo kto ma, temu będzie dane; a kto nie ma, temu zabiorą i to, co mu się wydaje, że ma».
Jeden z faryzeuszy zaprosił Jezusa na ucztę. Pierwszy krok, jeśli jest postawiony we właściwym kierunku, może rozpocząć dotarcie do celu. Jeśli nie odważę się na ten pierwszy gest, pierwszy kontakt, to nie mam co marzyć o zespoleniu z Jezusem. Bóg nie zbawia na siłę. Nie wystarczy, że jestem ochrzczony, nie wystarczy, że bywam w kościele co tydzień. Mucha też może wlatywać do kościoła przez otwarte drzwi. Zaproszenie na ucztę, to wejście w relację. Dzielimy wtedy ze sobą nie tylko posiłek, ale też i własne zdanie, poglądy. Jeśli wejdę z Panem w relację, to przestanę być tylko biernym obserwatorem. Rozpocznę rozmowę, czyli modlitwę.
Na to Jezus rzekł do niego: «Szymonie, mam ci coś powiedzieć». On rzekł: «Powiedz, Nauczycielu!» Zamiast imienia Szymon mogę wstawić swoje imię. Jeśli tylko dopuszczę Jezusa do głosu, to z pewnością będzie On miał mi coś do powiedzenia. Coś bardzo ważnego i adresowanego wyłącznie do mnie. Słowa Jezusa to nie propaganda, piękne hasła, które mają się spodobać każdemu. Często mnie drażni, gdy ksiądz podczas homilii albo youtubowej konferencji wejdzie w „kościółkowe tony”. Piękne gładkie słówka, frazesy słyszane tysiące razy. Cóż z tego, że są prawdziwe. Reklamowe slogany też przekazują jakieś prawdy. Jezus ma mi do powiedzenia w tym momencie coś, co poruszy tę najczulszą strunę. Ktoś inny będzie słyszał te same słowa, ale zharmonizują u niego w zupełnie innym tonie. Przeznaczonym właśnie dla niego, dającym szansę na metanoję – kopernikańską zmianę myślenia. Tylko słowo, które mnie poruszy ma tę szansę, by nie okazało się bezowocne.
Te wszystkie cudowne słowa przekazał Pan swym uczniom, by zasiewali je w sercach wszystkich ludzi. Na całym świecie i przez wszystkie pokolenia. Właśnie przez nich chce ciągle przemawiać, by wszyscy ludzie zostali zbawieni i doszli do poznania Prawdy. Część z tych słów została zapisana w Ewangelii. Jezus jednakże nakazał przede wszystkich głosić swoją naukę, a nie tylko ją spisać i skodyfikować. Słowo mówione jest bowiem żywe. Może przybrać kształt zrozumiały nawet dla najbardziej zatwardziałego słuchacza. Tym tchnieniem, które przekazuje Chrystusowe słowo jest Duch Święty. Dlatego w Kościele Katolickim wsłuchuję się w Słowo Boże przekazane mi w Piśmie Świętym i wyjaśnione w Tradycji – nauczaniu Kolegium Biskupów.
Przyznaję się, że obawiałem się tej jednoczesnej lektury Pisma Świętego i Katechizmu Kościoła Katolickiego. Jak widzicie, teksty te nie zostały przeze mnie jakoś szczególnie dobrane. Czytam kolejne fragmenty. Okazuje się, że dzięki temu zestawieniu mogę dostrzec w dobrze mi znanych fragmentach Ewangelii zupełnie nowe przesłania. Łatwość z jaką mi przychodzi znalezienie wspólnej treści pomiędzy tymi tekstami niezwykle mnie zaskakuje. Jest źródłem radości i wdzięczności Duchowi Świętemu.