Zmysł wiary

Łk 9,1-17
KKK 91-95

  • Apostołowie zostali posłani do głoszenia Ewangelii i czynienia cudów. W większości przypadków znali Jezusa tylko parę tygodni. Cóż z tego, że nie opuszczali Go na krok. Jak gąbki chłonęli każde Jego słowo. Obserwowali wszystkie jego czyny, gesty. Czy taki przyspieszony kurs wystarczyłby do tak poważnej próby? Jestem uczniem Jezusa teoretycznie od momentu chrztu. Ponad pięćdziesiąt lat. Zacząłem mu służyć jako ministrant we wczesnym wieku szkolnym. Kilkanaście lat katechezy w salkach, dwa lata studiów teologicznych, kilka razy przeczytane Pismo Święte od deski do deski, tysiące wysłuchanych kazań, konferencji, półki przeczytanych książek religijnych, niezliczone godziny na modlitwie… Gdybym dostał polecenie żeby pójść i głosić, pójść i uzdrawiać, moje brwi sprawdziłyby w zdumieniu jak wysokie mam czoło. Mogę pisać bloga, ale żeby uzdrawiać? Za kogo Ty Boże mnie masz?
  • Apostołowie jednak posłusznie poszli. Jak wiemy z Ewangelii, owoce misji wprawiły ich samych w zdumienie. Wrodzony talent? Szczególne wybranie? Jezus w Swej wszechmocy wyszukał nieoszlifowane diamenty? Bynajmniej. Po powrocie wielokrotnie dawali znać, że geniuszami to oni nie są. Do nakarmienia tłumów zebrali tylko pięć chlebków i dwie rybki. Próbując je sprawiedliwie podzielić, pogubili się w ułamkach. To się nie da! – bezgłośnie wykrzykiwali w twarz Nauczycielowi. Nawet podczas Ostatniej Wieczerzy – na koniec intensywnego Jezusowego kursu – zadawali pytania o podstawowe rzeczy niczego nie pojmując. Jak „Janusze”. Sukcesu podczas tego swoistego stażu nie zawdzięczali sobie, choć słowa i uzdrawiająca moc wypływała z nich niemal samoistnie.
  • Wszyscy wierni uczestniczą w przekazywaniu prawdy objawionej. Nawet ci, co mieli kłopoty w utrzymywaniu skupienia na nudnych lekcjach religii, a puste żołądki notorycznie zagłuszają im kazania swym marszem. I jeśli tylko zechcą i się odważą, potrafią owocnie dać świadectwo. Potrafią skłonić do dobra.
  • Jeśli tylko będę otwarty na Jezusa jak apostołowie i będę wiernie trwał we wspólnocie jak oni, dzięki zmysłowi wiary nie zbłądzę sam, ani nie zwiodę innych. Jeśli szczerze będę zadawał sobie pytania w kwestiach duchowych, to Duch w Swoim czasie udzieli mi prawidłowych odpowiedzi. Od kilkudziesięciu lat praktycznie codziennie zaglądam do Pisma Świętego. Te Słowa jak krople przeciskające się przez wapienne skały, utworzyły w mej osobowości szerokie korytarze i jaskinie, gdzie mogą się swobodnie gromadzić. Jak skała niewielkie mam w tym zasługi, ale czuję, że Biblia przemieniła mój sposób patrzenia na świat, na innych i siebie samego.
  • Bardzo mnie boli, gdy słyszę oskarżenia pod adresem papieża i biskupów, że bliżej im do heretyków, bo mają inne poglądy niż mój rozmówca i jemu podobni. Czyż to nie wyraz pychy bycie bardziej papieskim od papieża? Wiem, że duchowni to tacy sami grzesznicy jak ja. Ich grzechy tym bardziej są godne potępienia im bardziej sieją publiczne zgorszenie. Ale to są ich czyny, wypływające z ich słabości. Oficjalne zaś nauczanie Magisterium Kościoła, drogą sukcesji i mocą Ducha Świętego otrzymywanego w Sakramencie Święceń Kapłańskich, jest owocem niezawodnego charyzmatu prawdy. Dlatego Apostołowie posłani po dwóch do wiosek galilejskich mogli czynić cuda. Gdyż to Pan zwołał ich, dał im moc i władzę nad wszystkimi złymi duchami i władzę leczenia chorób.

U cioci na imieninach

Łk 2, 41-52
KKK 27-30

  • Dobrze pamiętam z dzieciństwa te straszne chwile, gdy wbrew swej woli trafiało się z rodzicami na imieniny jakiejś mniej sobie znanej dorosłej osoby. Mało kogo się zna, jeszcze mniej się rozumie treści rozmów. Za bardzo nie ma do jedzenia tych rzeczy, które by smakowały. To nawet nie urodziny, by był smaczny tort. Trzeba siedzieć prosto i nie przeszkadzać. Pytanie o termin powrotu do domu jest zbrodnią. Żadnych zabawek, bo gospodarze nie mają dzieci. Czytać książki też nie wypada przy stole. Smartfonów jeszcze nie wynaleziono. Po tych nudach dłużących się niemiłosiernie zazwyczaj dostawałem pochwałę, że zachowywałem się grzecznie. Wysłuchiwałem jej jednak z mniejszą uwagą, bo już gnałem do atrakcji swojego świata.
  • Już jako rodzic rozumiałem, że moje dzieci mogły się czuć w kościele podobnie. Choć starałem się im jak najwięcej wytłumaczyć. Często byli z nami na różnych rekolekcjach dla rodzin, gdzie realizowali swój program formacyjny. W końcu zostali ministrantami. Może było im łatwiej. Jezus przestawał być tajemniczym obcym człowiekiem, dobrym znajomym rodziców. W dodatku niewidzialnym i niesłyszalnym, skoro ten pan śmiesznie przebrany to ksiądz, a nie Pan Jezus. Jednak czy wiedza i doświadczenia jakie im dostarczaliśmy wystarczyły, żeby poznali i przyjęli osobiście swego Zbawcę? Dziś, gdy starszy syn już się od nas wyprowadził na czas studiów, a młodszy imprezuje na osiemnastkach swych przyjaciół. ciągle nie dostrzegam, by dotarli do tego etapu przeżywania wiary. W kościele wiedzą jak się zachować. Uznają istnienie Boga i przyjmują do wiadomości chrześcijańską doktrynę i moralność. Ciągle tylko tyle. Widząc jednakże wybryki ich rówieśników jestem spokojny.
  • Na początku dziecko prowadzone za rączkę idzie dokładnie tam, gdzie je prowadzimy. Z biegiem lat jego poszukiwania własnej prawdy i szczęścia stają się coraz intensywniejsze. Młody człowiek szuka sensu swego życia. Jego natura pcha go cały czas w kierunku Boga. Choć z pewnością tego jeszcze nie wie. Zaczyna nam mówić „Ja sam!”. Żadna tama nie powstrzyma tego wodospadu. Maryja z Józefem dopiero po trzech dniach odnaleźli dwunastoletniego Jezusa, który samodzielnie ruszył na spotkanie swego Ojca. Przyjęli ten fakt ze smutkiem, ale i ze zrozumieniem. Mały Jezus miał do nich na tyle zaufania, że mógł bez lęku wyrazić swoje pragnienia, swoje zdanie. Nasze dzieci po „Ja sam!” zazwyczaj mówią: „Ja wiem lepiej!”. Jeśli na siłę będę chciał je wcisnąć w swoją formę, to z pewnością kiedyś usłyszę: „Przestań mi w końcu pierdolić takie głupoty. Jesteś starym boomersem. Żyj dalej w swoim średniowieczu i pozwól żyć innym!” Ufam jednakże, że już wkrótce usłyszę inne słowa. „Jezus faktycznie istnieje. Spotkałem Go. Miałeś rację”. To Jezus jest drogą. Ja mogę być w najlepszym wypadku drogowskazem.
  • Nawet jeśli człowiek może zapomnieć o Bogu lub Go odrzucić, to Bóg nie przestaje wzywać każdego człowieka, aby Go szukał, a dzięki temu znalazł życie i szczęście. (KKK 30)

Tak samo, a jednak inaczej.

Łk 1,26-38 KKK 4-7

  • Dzisiejszy tekst ma tak wiele wspólnego z wczorajszym. Ten sam archanioł Gabriel pojawia się w niespodziewanym momencie, czym wzbudza lęk. Dwa razy uspokaja swoich rozmówców słowami „Nie bój się!” po czym obwieszcza niewiarygodną dobrą nowinę o cudownym poczęciu jeszcze cudowniejszego Dziecka. Dwa razy w odpowiedzi spotyka się z reakcją zaskoczenia tą przedstawioną perspektywą. Dwa razy też słyszy o okolicznościach stojących okoniem do zapowiadanych faktów, które właśnie się stają. „Jak to się stanie, przecież…”. Dwa niemal jednakowe wydarzenia – przeżycia mistyczne. Tak samo, a jednak inaczej.
  • Czasami nachodzi mnie myśl podszyta zazdrością. Dlaczego inni doświadczają takich niezwykłych przeżyć podczas modlitwy, a ja nie. Przecież tak samo się  modlę, tak samo całym sobą otwieram się na działanie Boga, uważnie się wsłuchuję… Kiedyś słyszałem opowieść mojej przyjaciółki, która opowiadała o okolicznościach odkrycia swojego zakonnego powołania. Była prowadzona niemal za rękę, prowadziła ożywioną dyskusję z Jezusem, którego głos słyszała bardzo realnie. Przeżywała cudowny „miodowy miesiąc”, aż trafiła do zgromadzenia we Francji o którym wcześniej nawet nie słyszała. Potem ten czas się skończył. Ma jednak stuprocentową pewność, że droga na którą wstąpiła przerywając studia w Krakowie jest jak najwłaściwszym wyborem. Wyborem – literalnie rzecz jednak biorąc – wyrażoną zgodą. Dostrzegam tu spore podobieństwo do obydwu scen zwiastowań.
  • Ja takich bezpośrednich objawień nigdy nie miałem. Wiem – moja misja jest nieporównywalna. Do Maryi i Zachariasza przybył sam adiutant Pana Boga – jeden z siedmiu stojących stale u Jego boku. Nie oznacza to jednak, że i do mnie (i do ciebie) Bóg bezustannie posyła swoich posłańców. Nazwa anioł to właściwie stanowisko, funkcja. Oznacza właśnie posłańca przekazującego wiadomość. Kto wie? Ileż razy sam byłem wyznaczony do spełnienia misji anioła niosącego słowa pociechy, przynaglenia, inspiracji, przestrogi… Bardzo często nawet tego nie jestem świadomy. Z pewnością wielu takich aniołów prowadziło mnie przez te 52 lata życia. Mogły to być słowa Pisma Świętego, jakaś dobra lektura lub artykuł, przykład innych kolegów, którzy zostali ministrantami przede mną. Tysiące innych.
  • Najwięcej aniołów spotkałem w czasie rekolekcji oazowych. Pamiętam dobrze Anetę, która jako mój sekretny przyjaciel codziennie podsyłała mi anonimowe karteczki i obrazki z wyrazami uznania, z zachętami, z promykami słońca. Byłem wtedy straszliwie pogrążony w mroku i zakompleksiony na maksa. Uważałem, że jestem do niczego, nikt mnie nie kocha. Zawodzę wszystkich, z Bogiem i rodzicami na czele. Jestem skończonym kretynem, który marnuje wszystkie swoje talenty. Jej karteczki, niejako wymuszone losowaniem, były balsamem, które uczyniły ze mnie troszeczkę bardziej normalnym człowiekiem. Oczywiście się w niej zakochałem. Była pierwszą dziewczyną, której o tym powiedziałem. Towarzyszyła mi na studniówce. Nic z tego nie wyszło. Tak naprawdę pokochałem wtedy siebie, odkryłem piękno życia. Dostrzegłem dary, które przygotował dla mnie Bóg. To było moje zwiastowanie.
  • Wszyscy moi bliscy dobrze wiedzą, że odzywam się rzadko. Jeśli w końcu otwieram usta, zazwyczaj coś palnę, że rozmówcy na chwilę milkną. Niestety są to często złośliwe docinki. Czasami skrzydlate słowa lub naukowe ciekawostki poszerzające horyzonty. Katechizm w kolejnych punktach zwraca uwagę, że moje słowa mają też inną ważną rolę. Mają być nośnikiem wiary. Choć wcale tego nie planowałem, dostrzegam po tych trzech odcinkach, że ten cykl zamiast bycia standardowym komentarzem przyjął formę osobistego świadectwa wiary. Do takiego świadectwa słowem i postawą życiową bezustannie przynagla nas Kościół. A Duch do tego uzdalnia w niesamowity sposób. Mam świadectwa, że im bardziej nie wiedziałem o czym ja właściwie pisałem na tym blogu, tym większe były szanse, że gdzieś zakiełkowało wśród moich czytelników dobro. Zamiast być mądralą, inkwizytorem, wujkiem Dobra Rada, niepostrzeżenie wyrastały mi skrzydła. Jak Anecie w Sulmierzycach na oazie I stopnia. Od tego, czy podejmę się misji bycia aniołem „zależy, nie tylko rozprzestrzenianie się Kościoła w świecie i jego wzrost liczebny, ale jeszcze bardziej jego rozwój wewnętrzny i jego zgodność z zamysłem.”
  • Różnica w zachowaniu Maryi i Zachariasza z pewnością w sporej mierze wynikała z katechezy jaką wynieśli w dzieciństwie. Imiona świętych rodziców Maryi przekazała Tradycja. Tylko Zachariaszowi archanioł musiał się przedstawić. Przerażenie kapłana było tak wielkie jakby zobaczył złego ducha. Ten sceptycyzm co do osoby posłańca przeniósł się też na postawę wobec wypowiadanego doń słowa. Dziś plaga sceptycyzmu wobec prawd wiary szerzy się w zastraszającym stopniu. Dotyka też moich synów. Czemu się tak dzieje? Szukać winnych trzeba zacząć od siebie. Czy jestem świadkiem wiary? Czy sam w sposób systematyczny i całościowy pogłębiam swoją wiedzę religijną? Jakże rozeznam Bożą wolę, rozpoznam aniołów przychodzących ze swoim przesłaniem, jeśli uznam, że katechizację zakończyłem w klasie maturalnej?