Wierzyć nie jest łatwo. Zwłaszcza w świecie, który od czasów Oświecenia uparcie ufa wyłącznie wynikom rozumowych dociekań i zmysłowych doświadczeń. Dlatego, gdy staję wobec prawd wiary, automatycznie szukam racjonalnych podstaw. Szukam zrozumienia, sensu. Jeśli wiem o co chodzi, jeśli ogarnąć mogę tajemnicę i cud – jest mi łatwiej być wiernym. Trudno mi wierzyć w coś nieokreślonego, bezkształtnego, bezwymiarowego, nienazwanego, ponadczasowego. Dlatego na siłę ubieram transcendencję w słowa, w obrazy, porównania.
Kościół wychodzi naprzeciw tej ludzkiej potrzebie formułując dogmaty. Tak jakby mi powtarzał: „Może tego w tej chwili nie rozumiesz, ale zaufaj nam, najtęższe umysły teologiczne, wsparte bezpośrednią pomocą Ducha Świętego, sprawdziły to i podały w taki sposób, żeby to było jak najbardziej dla ciebie przyswajalne”. Wiara zostaje wsparta zaufaniem.
Kobieta cierpiąca na krwotok momentalnie, po dotknięciu się frędzli u Jezusowego płaszcza, przekonała się, że została już uzdrowiona. Z pewnością fizycznie mogła odczuć, że wieloletnie krwawienie ustało. Ale tylko w świetle swej wiary mogła nabrać pewności, że jej dolegliwość ustała definitywnie. To zapewnienie Jezusa, że wiara ją uzdrowiła, dodało jej intuicyjnemu przeświadczeniu pewności.
Jairowi rozum, zmysły i domownicy podpowiadali, że się spóźnił. Jego córka umarła zanim przyprowadził do niej Uzdrowiciela. Śmierć jest definitywnym kresem. Zmarły nie usłyszy polecenia Lekarza. Jedynym kontrargumentem stawiającym opór tym bezlitosnym faktom, było zapewnienie Jezusa, że dziewczynka tylko śpi. Czy warto zaufać słowu przeciwko faktom? A jeśli słowa zawiodą ostatnią nadzieję? Czy takie rozczarowanie nie pogłębi jeszcze dramatu, który jest ponad ludzkie siły?
Jeśli moje życie duchowe jest prawe, jeśli jestem otwarty na wszystkie słowa Pana, jeśli dostrzegam ich słuszność, spójność i niezawodność, wtedy łatwiej mi będzie wzbić się ponad wątpliwości. Zaufam wbrew rozumowi, a nawet wbrew własnej nadziei. Zaufam, bo Chrystus i Kościół nigdy mnie nie zawiedli. I tyle mi wystarczy za cały logiczny wywód.
Święty Jan Chrzciciel – najdoskonalszy narodzony z niewiasty przed przyjściem Jezusa – nawet taki duchowy heros miał wątpliwości. Jedyny z proroków, który imiennie wskazał oczekiwanego mesjasza, szuka pewności, że się nie pomylił. Jezus zachowywał się bowiem zupełnie nie „po mesjaszowemu”. Miał być siekierą przyłożoną do pnia. Tymczasem Mistrz z Nazaretu nie wymierzał natychmiast surowej kary tym, którzy na nią z pewnością zasługiwali, pozwalał się znieważać i zdawał się tolerować zło. Jawnie przekraczał tradycyjne przepisy dotyczące czystości rytualnej. Dotykał publicznie zwłok, uzdrawiał w szabat. Wchodził w spór z pobożnymi faryzeuszami a uzdrawiał pogańskiego sługę setnika. Halo! Czy mi się zdaje, ale chyba coś tu nie gra!?
Ileż razy sam jestem zaskoczony postępowaniem Jezusa. Czyżby nie widział, że Kościół Mu się sypie? Ileż razy mógł się mylić, powołując tylu kapłanów, którzy zamiast być alter Christus, stawali się zgorszeniem dla wiernych? Dlaczego zło triumfuje? To może generalne wątpliwości, ale czyż Pan i mnie osobiście niemile zaskakuje? Dlaczego pozwala, że moje dobre intencje są źle odbierane? Dlaczego moje inicjatywy, jak choćby ten blog, nie są wspierane mocą z góry i zdaje mi się, że w pojedynkę zmagam się z własną nieudolnością? Pytania, pytania, pytania…
Tymczasem Katechizm twierdzi dobitnie, że Bóg przynosi przeobfitą i ostateczną odpowiedź na pytania człowieka. Poczułem się tak, jakbym nie potrafił zadawać sensownych pytań. Jak podczas turnieju „Miliarderzy”. Przed pytaniem o główną nagrodę wykorzystuję koło ratunkowe i dzwonię do przyjaciela. Zamiast jednak uzyskać konkretną wskazówkę, to tracę czas pytaniami o pogodę, która godzina, jak się czuje, co słychać u sąsiadki, jaki był wynik meczu… Może się nawet dziwię, że Przyjaciel upiera się, żeby mi dać odpowiedź za miliard. Obrażony obruszam się, dlaczego mnie ciągle ignoruje…
Jan Chrzciciel nie pytał się o takie bzdury. Siedział w więzieniu. Zło dobitnie dawało mu odczuć, kto tu rządzi. Jego pytanie było krzykiem rozpaczy. Takim samym jak krzyk ofiar księży pedofili, krzyk tysięcy wiernych odmawiających różaniec w intencji odnowy moralnej w Ojczyźnie.
Cóż odpowiedział Jezus? «Idźcie i donieście Janowi to, coście widzieli i słyszeli: niewidomi wzrok odzyskują, chromi chodzą, trędowaci doznają oczyszczenia i głusi słyszą; umarli zmartwychwstają, ubogim głosi się Ewangelię». Wiem, że zło rzuca się w oczy. Uwiera jak odcisk. Jeśli jednak rozejrzę się dookoła, bez wątpienia zobaczę jak wiele dobra się dzieje. Ile cudów i Bożych prezentów czeka na mnie po każdej nocy! Boże przymierze będzie trwało aż do końca świata. I jest to sojusz silniejszy niż NATO, Rosja, Chiny a nawet kosmici.
Kościół chyli się ku upadkowi? Tak mi się zdaje, bo usłyszałem kilka wiadomości na ten temat. Tymczasem w 2023 roku liczba chrześcijan na całym świecie znacznie wzrosła. Po raz pierwszy przekroczono granicę 2,6 miliarda. Chrześcijaństwo rośnie obecnie w tempie 1,18 proc. rocznie, co oznacza 30 milionów wierzących. Na poziomie globalnym obserwuje się zaskakujący zwrot w kierunku chrześcijaństwa. Każdego dnia społeczność wyznawców Chrystusa powiększa się o 82 tys. osób. Pokazuje to „Study of Global Christianity” przeprowadzone przez badaczy religii z Bostonu.
Błogosławiony jest ten, kto nie zwątpi. Może mi nawet kat ścinać głowę, ale i tak będę spokojny. Bo moja śmierć będzie jak ugryzienie komara tuż przed celnym ciosem gazety.
„Figa z makiem” i charakterystyczny gest jest nieprzyjemną odprawą albo marną oceną szansy na powodzenie. Dostać figę jest bolesne jak fanga w nos. Nikt nie lubi gdy jego prośby odbijają się bezowocnie jak groch od ściany. Taką głuchą ścianą zdaję się być dla Słowa Bożego. A dłonie niejednokrotnie składają się w figę zamiast do modlitwy. Dlatego pragnę być wrażliwy na Ewangelię. Nie chcę marnować tych rzadkich chwil, gdy moje rozbiegane oczy skupiają się w końcu na Jezusie.
Słuchając przypowieści o fidze mógłbym wykazać się typowym uczniowskim zaangażowaniem i poprzestać na standardowej interpretacji. „Mam być uważny, by nie przegapić znaków czasu”. Zadanie odrobione, mogę zamknąć Pismo Święte i wrócić do swojego małego światka. Ale właśnie przy takiej postawie wychodzę na super gapę. A więc – skup się! Mam spojrzeć na figowca, jego pączki. Figowiec i inne drzewa – to znak dla mnie. Dlaczego właśnie on? Zajrzałem do internetu i rozpocząłem za radą Mistrza czytać z figowca jak z podręcznika. Okazuje się, że to bardzo ciekawa i pouczająca lektura.
Figowiec na jesień zrzuca liście. Nic ciekawego? Gdy patrzę na gołe kikuty za oknem, ten ponury widok zdaje się być powszechną, ponurą rzeczywistością. Ale w Ziemi Świętej – tej pełnej słońca krainie, to ewenement. Taki golas z dywanem gnijących liści musi się rzucać w oczy. Odmieniec, ponuras, smutas… Spójrzcie na figowiec i na inne drzewa. Nawet jeśli teraz zdaję się być przegrany, nawet jeśli inni mnie lekceważą i szydzą ze mnie, jestem wciąż figowcem, który w swoim czasie wyda słodkie figi. Rozkosz dla podniebienia! Niech tylko przyjdzie mój czas! Myślę, że figowiec jest najbardziej niecierpliwą rośliną spośród wszystkich jerozolimskich drzew. Wypatruje lata całym sobą. Jesień i zima odzierają figowca z liści, przystrajają go jednocześnie żarliwą nadzieją. Może dlatego jego owoce są najsłodsze?
Szukałem długo zdjęć, by przekonać się jak wyglądają kwiaty figowca i właściwie takich nie znalazłem. Owe wzmiankowane pączki od razu przeobrażają się w figi, które stopniowo nabierają barwy i smaku. Często wydaje mi się, że zanim zacznę zbierać owoce swoich wysiłków, wcześniej doświadczę uroków bycia podziwianym kwiatem. Będę się puszył ferią barw. Zachwyt w oczach innych będzie miodem . Większość ludzi doświadcza tych przyjemnych chwil, gdy słyszą podziękowania, pochwały, słowa zachęty. Tymczasem nie muszę być taki jak inny. Może to ja jestem tym figowcem, którego owocami rozkoszują się inni, a sam pozbawiony jest słodyczy pochwał? Czy z tego powodu jestem gorszy? Czy to niesprawiedliwe?
A może jest jeszcze inaczej? Wydaje mi się, że moje życie nie przynosi żadnych owoców, albo że są one niedostrzegane przez innych. Tak ma właśnie figowiec. Owa słodka figa to w gruncie rzeczy nie owoc tylko swoista szyszka, kwiatostan. Piękne kwiaty, zamiast wzbudzać podziw przechodniów i owadów, rozwijają się wewnątrz figi. W końcu przemieniają się w słodki miąższ i w ukryciu wydają owoce – drobne orzeszki, które zdają się pestkami w fidze. Każdy pałaszujący figę te orzeszki ignoruje. Czy z tego powodu potępia figowca, że nie daje owoców? Jakże często największym skarbem, którym cieszą się inni, nie są bezpośrednio owoce naszych starań, nasze dobre intencje. Zazwyczaj ubogacamy innych zupełnie inaczej. Mimochodem.
Tak też działa mój Pan. Nawet wtedy, gdy pokazuję Mu figę, Jego Słowo ostatecznie zawsze dociera do mnie. Może niebo i ziemia przeminąć, ale Jego słowo wciąż trwa i bezustannie drąży moje serce, by na kształt figi nabrało słodyczy świętości. Czasami uderza wprost – jak miecz obosieczny. Zazwyczaj jednak działa mimochodem. Nieprzewidywalnie i niezauważalnie, ale zawsze skutecznie.