Skrucha, wynagrodzenie, miłosierdzie.

Sytuacja grzechu w Kościele mocno dyskutowana ostatnimi dniami skłania mnie to poniższej refleksji. Kapłan dopuszczający się grzechu molestowania zaciąga winę wobec swych ofiar, które ewidentnie skrzywdził. Zaciąga też winę wobec Kościoła. Był on bowiem Jego reprezentantem. Wykorzystał i nadużył swój autorytet wypływający ze święceń, czym wyrządził szkodę autorytetowi całego Kościoła. Ksiądz pedofil ma zatem na sumieniu zarówno te dzieci, które skrzywdził fizycznie i psychicznie, oraz Kościół, któremu wyrządził szkody wizerunkowe i moralne. Jest bowiem zgorszeniem dla innych. To postawa jego i jemu podobnych przyczynia się do odejścia wielu ludzi ze wspólnoty wierzących. Jego grzech pośrednio przyczynia się do zerwania licznych relacji z Bogiem.

Często się mówi w tym kontekście, że biskupi dawali drugie szanse takim kapłanom. Po pierwsze usuwali ich z miejsca ich zbrodni, by dalej nie krzywdzili swych ofiar. Po drugie odesłanie ich na inne parafie miało przerwać sianie zgorszenia wśród wiernych, którzy znali jego występek. Biskup niejako jest ojcem dla podległych mu księży. Jak ojciec karze ich występki ale też okazuje miłosierdzie. Jest to postawa jak najbardziej ewangeliczna. Jeśli biskup reprezentuje lokalny Kościół skrzywdzony przez księdza pedofila, ma prawo i obowiązek nie tylko go ukarać ale i okazać mu miłosierdzie.  Zwłaszcza wtedy, gdy dostrzega w nim skruchę i chęć zadośćuczynienia. Nikt nie ma prawa zabraniać okazywania mu miłosierdzia. Nieuzasadnionym też jest nazywanie tego kryciem winnych, zamiataniem pod dywan.

Miłosierdzie okazuje ofiara swemu krzywdzicielowi. Żadną miarą jednakże nie może okazywać miłosierdzia osoba trzecia, postronna. A taką osobą trzecią jest biskup w relacji ksiądz pedofil – skrzywdzone dziecko. Biskupowi, dbającemu o dobro swojej diecezji, bardzo często ten pierwotny wymiar przestępstwa schodził na dalszy plan. Albo bywał zupełnie pomijany. I oto można mieć jak najbardziej żal i pretensje. Czy suspendowanie księdza, cofnięcie mu prawa do katechizowania i spowiadania, odesłanie do surowej klasztornej celi, by odpokutował i przemyślał wszystko wynagradzało krzywdy wyrządzone tej konkretnej dziewczynce? Biskup zatroszczył się o Kościół skrzywdzony grzechem pedofila. Zadbał o to, by relacje pomiędzy pedofilem a diecezją zostały uzdrowione. Kto zatroszczył się o te biedne dzieci? Takie działania, dosyć niemrawe, podejmowane są dopiero teraz.

Zamiast toczyć pianę w dyskusji, czy Kościół krył pedofili. Czy donosy są autentyczne, czy sfabrykowane, skoncentrujmy swoją uwagę na tym, jak zapobiec w przyszłości takim sytuacjom (poprzez dogłębną selekcję kandydatów do kapłaństwa) oraz jak wyrazić swoją skruchę wobec poszkodowanych dzieci. Stwórzmy też sprawnie działający system, który zaopiekuje się ofiarami. By tej troski, opieki, wynagrodzenia szkód nie musiały szukać poza Kościołem.

 

 

Rozum i serce

Bo powiadam wam: Wielu proroków i królów pragnęło ujrzeć to, co wy widzicie, a nie ujrzeli, i usłyszeć, co słyszycie, a nie usłyszeli

  • Mogę Boga dotykać tylko swoim rozumem. Zazwyczaj w takim wypadku moja religijność będzie się sprowadzała do wpojonych w dzieciństwie zasad moralnych, tradycji, wyuczonych modlitw, krzyżyka na szyi i przeświadczeniu, że jestem dobrym katolikiem. Mój rozum, w miarę potrzeby, będzie analizował, czy konkretne zachowanie przystoi katolikowi, czy też nie. Łatwiej oceniać cudze postawy niż własne. Z natury rzeczy będę miał zatem skłonność do bycia surowym sędzią. W mojej głowie będzie narastało przekonanie, że świat schodzi na psy, Boga i Kościoła się nie szanuje i większość ludzi wokoło beztrosko zmierza wprost do piekła. Wszak tak podpowiada mi zero-jedynkowy rozum.
  • Czasami zmuszę swój rozum do większego wysiłku. Poszperam w tym „lepszym” internecie, by znaleźć argumenty w sporach religijnych z sąsiadem. Wiem, że mam rację, ale nie za bardzo potrafię w tym momencie to udowodnić. Czasami też sięgam po media katolickie, by pozbyć się wrażenia, że jestem ostatnim Mohikaninem, który myśli prawidłowo.
  • Moja pobożność jest bardzo formalna. Dlatego zwracam uwagę na prawidłowość wykonywanych gestów. Nie lubię nowinek, spontaniczności i wszelkich odlotów. Kłócą się bowiem one z wzniosłością głęboko utrwalonej idei Boga i przeświadczeniem, że sfera sacrum musi być dostojna.
  • O Bogu najczęściej myślę jako o sprawiedliwym Sędzim i Prawodawcy. Rozsądek podpowiada mi, że kto Boga nie szanuje, ten gorzko pożałuje. Dlatego nie zapominam padać przed Nim na kolana. Raczej też Mu się nie narzucam, bo przecież z pewnością Mu kiedyś podpadłem. Może nie tak jak inni, ale zawsze jakoś…

  • Mogę Boga dotykać także swoim sercem. Wejść z Nim w relację. Zamiast postawy podsądnego ze złamanym przykazaniem na sumieniu, przyjąć postawę dziecka, które nawet jak coś zbroi i wie, że sprawił tym smutek Ojcu ani przez moment nie wątpi, że ciągle jest przez Niego kochany. Bo to przecież Tatuś!

  • Wtedy w mojej moralności, nie tyle będzie mi chodziło o przestrzeganie kodeksu karnego, a o synowskie naśladowanie Ojca. Trochę nieporadnie, a nawet lekko groteskowo naśladując Jego wielkie kroki, Jego styl mówienia, staram się być tak dobrym i pełnym miłości jak On. Bo czyż to nie powód dumy każdego małego chłopca, gdy udaje mu się być podobnym do Taty?
  • To prostaczkowie z otwartym sercem dostrzegli w Jezusie to, czego nie ujrzeli pogrążeni w intelektualnych dywagacjach uczeni w Piśmie. I to oni usłyszeli głos Pana, choć rozum uparcie twierdzi, że z definicji to niemożliwe.

Prosić

Gdy wszedł do Kafarnaum, zwrócił się do Niego setnik i prosił Go

  • Jak sobie pościelesz, tak się wyśpisz. Biorę zatem swój los za rogi i staram się, by żyło się jak najwygodniej. Paradoksalnie prowadzi to do sporego dylematu. Poprawianie swojego losu wymaga bowiem wysiłku, pracy, walki, wyrzeczeń. Tymczasem wyobrażenie szczęścia stara się nie dopuszczać tych zjawisk w swoje pobliże. Poszukuję łatwego zysku, wygodnej posady, relacji bez zobowiązań, przyjemności bez konsekwencji.
  • Najprostszym wyjściem jest zrzucenie koniecznych trudów na barki innych. Począwszy od rodziców, skończywszy na Państwie i jego socjalu. Coraz więcej czynności wykonują za nas maszyny i komputery. Zamiast przygotowywać samemu posiłków, spożywamy gotowe posiłki. Nawet opiekę nad własnymi dziećmi i zniedołężniałymi rodzicami powierzamy instytucjom. Nie jest to podejście z gruntu złe. Od tego mam rozum, by czynić życie łatwiejszym. Ale czy taka postawa nie pozbawia nas odpowiedzialności za własne życie?
  • Jakoś to będzie – często sobie powtarzam. Nie płaczę nad rozlanym mlekiem, bo ktoś za plecami zazwyczaj posłusznie je ściera z podłogi. Dochodzi jednak do takiej sytuacji, gdy zaczynam walić głową w mur. Mówię komuś: idź, a nie idzie. Moja ranga setnika okazuje się zbyt niska. Cóż mi pozostaje w takim momencie? Rozpacz, zaklinanie rzeczywistości, udawanie, że nic się nie stało, albo tupanie nóżkami.
  • Mogę też zwrócić się do Boga. Tak samo jak do rodziców w latach szkolnych, gdy zapomniałem odrobić pracy domowej i wręczałem zeszyt mamie, by na szybko je za mnie zrobiła, zanim wyjdę do szkoły. Jezu – Ty się tym zajmij! Nie potrafię czegoś znaleźć? Święty Antoni, gdzie są moje klucze? Aniele Stróżu – nie bądź gapą! Hulaj duszo – piekła nie ma, gdyż noszę cudowny medalik i zaliczyłem siedem pierwszych piątków miesiąca… W swoim egocentryzmie i chęci wygody za wszelką cenę nawet samego Boga gotowi jesteśmy wkręcić w zastęp naszej służby.
  • Tymczasem setnik sam osobiście pofatygował się do Jezusa. Pomimo tego, że przyzwyczajony był do wydawania rozkazów, kieruje do Niego prośbę. Choć jest przedstawicielem Rzymu, zwraca się publicznie do Żyda z pokorą. Jest świadom swojej niewystarczalności. Nie myśli wyłącznie o swoich potrzebach. Pamięta bowiem, że wejście Jezusa pod jego dach czyniłoby Go nieczystym. Ufa. Jakże to dalekie od postawy, że wszystko mi się należy.