- Matką jest ta, która nosi swoje dziecko. Nie tylko przez dziewięć miesięcy, gdy nowe życie rozwija się w jej łonie. Prawdziwa matka jest nierozłącznie powiązana ze swoją pociechą do końca swoich dni. Jej serce jest pełne troski i dumy. Jej pamięć wypełniona jest obrazem ukochanej twarzy, cennymi informacjami o upodobaniach dziecka, jego radościach i troskach. Dlatego nawet na starość, gdy już dorosły pojawia się z wnukami u starowinki, ona dobrze pamięta jak podać ulubione danie na obiad i trzyma w szafce kapcie lub piżamę w wymiarach pasujących jak ulał. Maryja, jak każda dobra matka, również bezustannie nosi w sobie Jezusa. Ona wręcz jest najdoskonalszą i najpiękniejszą monstrancją. Dlatego Bóg z jej serca zechciał uczynić najgodniejszą Siebie świątynię. Uwolnił ją od skazy grzechu pierworodnego, którym obarczeni są wszyscy inni ludzie. Maryja jest wolna od naturalnej skłonności do zła, od uległości pokusom, od tego swoistego rozłamu, któremu jesteśmy poddani, że chcemy dobra, ale i tak czynimy zło. To wielki przywilej, godny wspominania w osobnej uroczystości. W Maryi bowiem mogę dostrzec to wszystko, co w swym zbawczym planie ma mi do zaoferowania Bóg. To nasza Królowa jako pierwsza została wprowadzona do nieba, przed tron swojego Syna, by mogła radować się Jego chwałą. Pełna tej radości zachęca mnie do wspólnego wyśpiewywania Panu chwały.
- Wielkie rzeczy jej Bóg uczynił. Znalazła u Niego łaskę jako najukochańsza córka. Moje własne dzieci są moją największą radością i dumą. Pragnę dla nich z całego serca szczęścia. Nawet wtedy, gdy mnie już zabraknie. Myślę, że moja żona a ich matka, ma z natury rzeczy jeszcze bardziej gorące uczucia. Istnieje pokusa, by te swoje największe skarby traktować jak drogocenne klejnoty. Z jednej strony ozdabiać jak najpiękniej, by cieszyły moje oczy i wzbudzały podziw u innych. Z drugiej strony chronić za wszelką cenę. Tak łatwo wtedy rozpieścić swoje pociechy lub zamknąć pod szklanym kloszem. Jak kwoka wysiadująca jajka.
- Czy Bóg zaoferował wybranej przez siebie Maryi takie cieplarniane warunki? Czy jej życie było usłane płatkami róż, czy też ostrymi cierniami? Nie trzeba wertować Ewangelii, by znać odpowiedź na to pytanie. Jakże mogło być inaczej, skoro nawet własnego Syna posłał Ojciec na świat, by stał się sługą obrzezanych dla okazania wierności Boga i potwierdzenia przez to obietnic danych ojcom. A nie była to łatwa służba, skoro zaprowadziła na krzyż. Szkoła służby jest najdoskonalszą lekcją miłości. Jak każda szkoła wiąże się z wyrzeczeniami i trudami. Jednakże Bóg bezustannie wspiera gorliwych uczniów tej szkoły cierpliwością i pociechą. Najzdolniejszą swą uczennicę – Maryję, najszczodrzej obdarzył tymi łaskami. Dlatego dziś, jako Matka Kościoła, te same uczucia żywi względem mnie i ciebie – swoich dzieci. Pocieszycielko strapionych módl się za nami, uczniami z ostatniej ławki.
Archiwum kategorii: wychowanie
Stracić, zyskać
Wpierw przeczytaj: Mt 10,34-11,1
Jutro mój pierworodny dowie się, do jakiej szkoły średniej został przyjęty. Czy do tej pierwszego wyboru – renomowanej, do której uczęszczało jego starsze kuzynostwo? Czy też innej? Wybierając szkoły, Szymon, słuchając swego rozsądku, ale i naszych dobrych rad, wskazał na bardzo dobre liceum, ale i takie średnie, a nawet technikum. Wiadomo, chce się jak najlepiej, ale konkurencja w tym roku jest bardzo liczna, a lepiej w przypadku porażki być skazanym na mniejsze dobro, niż na zupełną niewiadomą.
Tymczasem z mediów słyszę, że w wielu przypadkach to pełne napięcia oczekiwanie na wyniki rekrutacji, kończy się porażką. Dziecko nie dostało się do żadnej z wybranej szkół i będzie skazane na dalekie dojazdy, internat lub co gorsza – na szkołę zawodową. Powszechny płacz i zgrzytanie zębów. A ja się pytam – czy to faktycznie miejsc w szkołach jest za mało, czy po prostu, twoje dziecko okazało się dużo słabsze od innych? I wcale to nie znaczy, że uważam je za matoła. Z pewnością jest bardzo zdolne, tylko… poprzeczka była zawieszona zbyt wysoko, lub „dziecko zdolne, ale leń” – jak to się mówiło i powinno mówić.
W przypadku szkół średnich pozostaje płacz i głosy oburzenia. Znam natomiast takich maturzystów, którzy nie dostając się na wymarzone kierunki, po prostu odpuszczają sobie studia, z intencją, że jak nie teraz, to za rok. W jakimś stopniu jest to rozsądny wybór, bo po cóż zmuszać się do czegoś, do czego nie ma się serca. A wiemy, że „z niewolnika, nie ma dobrego pracownika”. Jest on jednak symptomem pewnego nasilającego się zjawiska – filozofii życia w myśl zasady: „Skoro tak chcę, to tak ma być!” Naturalna konsekwencja wcześniejszych haseł: „Róbta co chceta.” „Jesteś tego warta.”
Dopóki moje plany, ambicje są realne – wszystko gra. Jednak karmiony reklamami, poganiany wyścigiem szczurów, bezustannym porównywaniem się z innymi, przestaję chcieć dobrze. Teraz chcę koniecznie lepiej niż inni. Zwyczajnie najlepiej. The best. A na szczycie podium miejsc jest tylko jedno.
Czy nie lepiej jednak przyjąć swoje ograniczenia – „swój krzyż”? Czy nie lepszym wyborem jest skoncentrowanie się na tym, co już się ma? By z tego swojego życia wycisnąć to, co najlepsze? By cieszyć się odkrywanym wokół siebie pięknem i dobrem, a nie płakać za marzeniami, które są nierealnymi mrzonkami? Nawet kosztem konfliktu z najbliższymi, którzy własne niespełnione ambicje, marzenia, na siłę wciskają swoim dzieciom.
Zaczyna się to już bowiem od małego dziecka. Kiedy jak mały szkrab chcę mieć koniecznie te markowe zabawki, jakie mają inni koledzy, bo inaczej będą się ze mnie śmiali. Kiedy chcę jeść, tylko to, co lubię i na co mam właśnie ochotę, a nie to, co akurat jest na stole. Każdy przecież potwierdzi, że z warzyw i wędlin najlepszy jest krem czekoladowy. Kiedy nie siedzę nad pracą domową, bo to jest nudne i do niczego mi się nie przyda, a wszyscy moi koledzy grają godzinami w tę superową grę.
Skończyć się zaś może tragicznie. By lepiej to zobrazować, podam skrajne przykłady. Zabijam swoje poczęte dziecko, bo akurat teraz nie jest ono w moich planach. Bo to nieludzkie do końca życia troszczyć się o niepełnosprawne dziecko… Odsyłam swego ojca do domu starców, bo tam się nim zajmą odpowiednio, a ja na to nie mam czasu, ani ochoty… Nie zadbam o swoje zbawienie, bo życie jest tylko jedno i szkoda je ograniczać jakimikolwiek normami, czy przykazaniami…
Moje niezdrowe ambicje narzucają mi chorą wizję życia. Kto straci takie życie z powodu Jezusa, znajdzie je.
Dziecko
Wpierw przeczytaj: Łk 9,46-50
Szczerze powiedziawszy, im starsze mam dzieci, tym trudniej mi przyjąć ewangeliczne wezwania do stawania się jak dziecko. Roszczeniowość dzieci mnie poraża. Wedle argumentów przytaczanych przez mych chłopców, w innych rodzinach jest znacznie gorzej. Jakby zmieniono przykazanie dekalogu na „Czcij dziecko swoje.” Coraz powszechniejszą normą staje się bezrefleksyjne spełnianie każdej dziecięcej zachcianki. Zasypując dziecko kosztownymi upominkami, rodzic staje się podobnym do starożytnych pogan składających hekatomby przed złotą figurką bożka. Quad na pierwszokomunijny prezent? Już ktoś dostał, nasze dziecko nie może być gorsze i nieszczęśliwe z tego powodu. A że potem wjedzie na ulicy pod autobus? Bóg, tak chciał… Chce się żywić słodyczami i słonymi przekąskami a w piłkę woli pograć na monitorze niż na boisku? Przecież nie odbierzemy dziecku uroków dzieciństwa? Siedzi godzinami przed telewizorem zamiast odrabiać lekcje i uczyć się? Jakim prawem nauczyciele zamęczają moje dzieci, a te słabe oceny, to dlatego, że się na mojego syna uwzięli. Bez żadnego powodu! Albo uczyć nie potrafią, dlatego moje dziecko źle zrozumiało. Poraża mnie widok dorosłego, który w szatni szkolnej ubiera jak lalkę ucznia podstawówki i kornie zgina swój kark, by zawiązać mu sznurówki.
A dziecko dorasta i coraz silniej jest przekonane, że jest pępkiem świata, że jest największe, najlepsze, najpiękniejsze. Jeśli jego rówieśnicy myślą podobnie (a czemu nie?) po trupach udowodni, że ono jest zwycięzcą tego swoistego wyścigu szczurów wśród dzieci. Ja mam najnowszy model telefonu; przeszedłem wszystkie levele w tej strzelance; nie masz jeszcze tego najnowszego skina do gry za 50 zł? Ale z ciebie dzieciak, ja chodzę spać po północy. Te szmaty to chyba masz z ciucholandii, przecież ta bluza wyszła już z mody miesiąc temu! Chyba jesteś idiotą, że idziesz na ten nudny różaniec.
Czyż pełna pychy i chciwości postawa części duchowieństwa, która gorszy tak wiele osób nie ma swych początków już w pierwszych latach ich życia? Takich mamy wszak kapłanów, jakie mamy dziś rodziny. Nie zmieniło się to od lat. Nawet Jezus miał problemy ze swymi apostołami. Jego umiłowany uczeń Jan zazdrośnie strzegł swoich „przywilejów” przed „świeckimi”.
Czyż zatem mam się stać, jak te zepsute dzisiejsze dzieci?
Zaraz, zaraz. Przeczytałem uważniej perykopę ewangeliczną i się uspokoiłem. Największym jest ten, KTO PRZYJMUJE DZIECKO. Zdecydować się na dziecko, to dzisiaj nie lada wyzwanie. Wygodniej mieć pieska lub kotka. Wychować je na uczciwego człowieka, wobec tak wielu negatywnych przykładów – to absolutna wielkość. Przyjąć tak zrozumiane wyzwanie, zamiast spełniać dla świętego spokoju zachcianki dziecka, to droga do świętości.
Choć niejednokrotnie słyszałem, że jestem z najgorszych spośród rodziców, nie poddaję się.