Motyle

Wpierw przeczytaj Pnp 8,6-7 oraz J 20,1.11-18

background-with-flower-and-butterfl-1326054113zvO

Miłość, miłość, miłość! Któż jej nie pragnie, nie tęskni za nią, gdy mu jej brakuje? Któż nie unosi się pod chmurami, nie śpiewa o niej, nie spala w jej żarze, gdy już ją przeżywa? To miłość inspiruje gigantów sztuki do tworzenia arcydzieł, jak i ponurych smutasów do pięknego uśmiechu. Miłość działa jak najsilniejszy narkotyk – zalewa nasz mózg potokami hormonów szczęścia, popycha do nadzwyczajnych wysiłków, jest bezustannie pożądana i nigdy się nie przejada. Dlatego wielu z nas, spragnionych tych motyli w żołądku, gdy odurzająca ekstaza przemija, w pogoni za „złotym strzałem” przeskakuje z kwiatka na kwiatek. Jak motyle. Ciągle nienasyceni miłości, w poszukiwaniu jej nowych smaków. Zachłanni. Wyruszają na kwiecistą łąkę, by zdobyć i zawłaszczyć najpiękniejszy kwiat. Najseksowniejszą laskę, najsmaczniejsze ciacho w okolicy.  A gdy już się nachapią, objedzą i obliżą, lecą dalej.

Inni są zaś jak te owadożerne kwiaty, które kuszą i mamią, a gdy już pochwycą, nie puszczą. Wysysają ze swej ofiary całą życiodajną energię, aż do ostatniej kropelki. A potem wypluwają zużytą skorupkę, by otworzyć się na kolejny łup. Ciągle piękne i jeszcze bardziej niebezpieczne.

Niektórzy z nas są jak uschnięte kwiatuszki, zmarniałe i pokurczone w cieniu tych dorodniejszych. Inni zaś jak egzotyczne kwiaty, które nie chcą się przyjąć na przydomowym ogródku – takie wybredne i wymagające. Oczekujemy na swego księcia z bajki, królewnę. W swym sercu, ciągle czekając, ryjemy podobiznę tego upragnionego, by go nie przegapić. Doprecyzujemy szczegóły, wypieszczamy ten model, ten ideał. Im dłużej marzymy, tym nasze oczekiwania są większe. Nieosiągalne… Bo czy ideały chodzą po ziemi? Prawdziwy królewicz mieszka w Anglii, ma już swoje lata, drugą żonę i gromadkę fotogenicznych wnucząt. Tęskniąc za ideałem odrzucamy, nie dostrzegamy tylu wartych miłości ludzi, tylko dlatego, że nie pasują do wydumanego wzorca z posteru wiszącego nad łóżkiem. Zabijamy uczucie w zalążku zapominając, że wszystko co dobre i piękne, potrzebuje czasu, by w pełni rozkwitnąć.

Motyle i kwiaty.

Tymczasem Pan nie uczynił nas na ich obraz, lecz na podobieństwo Siebie samego. Mam kochać tak, jak On jest przepełniony miłością. Miłością, która rzeczywiście jest nieugaszonym żarem. Jej płomień ma jednak nie spalać, spopielać, lecz uszlachetniać i wzmacniać. Miłość Boża nie dąży do zaspokojenia żądzy i pragnień. Nie jest nastawiona na branie, lecz chce się bezustannie dawać. Bóg kocha dlatego, że jestem, a nie „za coś” lub „po coś”. On nie kocha, dlatego, że musi zdobyć moją uwagę, ale z powodu nadmiaru własnej miłości. Taka miłość to nie emocje, pożądania, zaspokajanie głodów, lecz naturalna więź i bliskość. Jestem blisko Najświętszego Serca, jak osobista pieczęć noszona pod koszulą na piersi.

W tym miesiącu mija już dziewiętnaście lat, jak jestem razem z moją ukochaną żoną – Alicją. Lata mijają, obrastamy tłuszczykami, namiętność już nie jest tak pikantna jak przed laty, ale więź pomiędzy nami z każdym dniem coraz mocniej się zaciska. Już bardzo dobrze poznaliśmy własne wady i niedoskonałości. Znamy na pamięć wspomnienia i skojarzenia tylokrotnie już opowiadane. Wiemy, czego możemy od siebie oczekiwać i na co daremnie nie czekać, bo i tak tego nie otrzymamy, choć byśmy nie wiem jak chcieli i nalegali. Pomimo tego trwamy przy sobie. Mimo tak wyraźnie już zarysowanych różnic, stajemy się powoli jednością.

Najmocniej to odczuwam w momencie rozłąki. Tej fizycznej, gdy Ala wyjeżdża w artystyczne tournee, jak i tej emocjonalnej, gdy uparcie obstawiamy na swoim, odwracając się od siebie plecami. Czuję się wtedy, jak z urwaną nogą i ręką. Swoje kończyny mam już tak długo, że nie myślę o nich bezustannie, nie dziękuję za nie Bogu, ale gdybym spadał z drabiny na magazynie i nie miałbym się czym chwycić, albo na czym wylądować, byłoby bardzo źle.

Brak ukochanej osoby jest jak brak wszelkiego zasięgu i internetu na telefonie. Odbiera radość i spokój. Dlatego, gdy prawdziwie kocham, same nogi mnie niosą tam, gdzie moje serce trwa bezustannie. Jak Magdalena jestem gotów iść nawet do pustego i zimnego grobu. Bo jak śmierć potężna jest miłość. Jak Magdalena rozpoznam swą Ukochaną, nawet jeśli w tej chwili nie przypomina samej siebie i łatwo ją pomylić, z byle ogrodnikiem.

Emocje, zakochanie, żądza i duma z miłosnych podbojów nie trwają długo. Są kruche i przemijające jak motyle i kwiaty. To piękne i przyjemne uczucia, które są wartościowe, ale nie obligatoryjne. Jak premia na zachętę lub w nagrodę. Prawdziwej miłości wody wielkie nie zdołają ugasić, ani nie zatopią jej rzeki.

Stracić, zyskać

Wpierw przeczytaj: Mt 10,34-11,1

schoolboy-is-sitting-on-books-1388234316Wm8

Jutro mój pierworodny dowie się, do jakiej szkoły średniej został przyjęty. Czy do tej pierwszego wyboru – renomowanej, do której uczęszczało jego starsze kuzynostwo? Czy też innej? Wybierając szkoły, Szymon, słuchając swego rozsądku, ale i naszych dobrych rad, wskazał na bardzo dobre liceum, ale i takie średnie, a nawet technikum. Wiadomo, chce się jak najlepiej, ale konkurencja w tym roku jest bardzo liczna, a lepiej w przypadku porażki być skazanym na mniejsze dobro, niż na zupełną niewiadomą.

Tymczasem z mediów słyszę, że w wielu przypadkach to pełne napięcia oczekiwanie na wyniki rekrutacji, kończy się porażką. Dziecko nie dostało się do żadnej z wybranej szkół i będzie skazane na dalekie dojazdy, internat lub co gorsza – na szkołę zawodową. Powszechny płacz i zgrzytanie zębów. A ja się pytam – czy to faktycznie miejsc w szkołach jest za mało, czy po prostu, twoje dziecko okazało się dużo słabsze od innych? I wcale to nie znaczy, że uważam je za matoła. Z pewnością jest bardzo zdolne, tylko… poprzeczka była zawieszona zbyt wysoko, lub „dziecko zdolne, ale leń” – jak to się mówiło i powinno mówić.

W przypadku szkół średnich pozostaje płacz i głosy oburzenia. Znam natomiast takich maturzystów, którzy nie dostając się na wymarzone kierunki, po prostu odpuszczają sobie studia, z intencją, że jak nie teraz, to za rok. W jakimś stopniu jest to rozsądny wybór, bo po cóż zmuszać się do czegoś, do czego nie ma się serca. A wiemy, że  „z niewolnika, nie ma dobrego pracownika”. Jest on jednak symptomem pewnego nasilającego się zjawiska – filozofii życia w myśl zasady: „Skoro tak chcę, to tak ma być!” Naturalna konsekwencja wcześniejszych haseł: „Róbta co chceta.” „Jesteś tego warta.”

Dopóki moje plany, ambicje są realne – wszystko gra. Jednak karmiony reklamami, poganiany wyścigiem szczurów, bezustannym porównywaniem się z innymi, przestaję chcieć dobrze. Teraz chcę koniecznie lepiej niż inni. Zwyczajnie najlepiej. The best. A na szczycie podium miejsc jest tylko jedno.

Czy nie lepiej jednak przyjąć swoje ograniczenia – „swój krzyż”? Czy nie lepszym wyborem jest skoncentrowanie się na tym, co już się ma? By z tego swojego życia wycisnąć to, co najlepsze? By cieszyć się odkrywanym wokół siebie pięknem i dobrem, a nie płakać za marzeniami, które są nierealnymi mrzonkami? Nawet kosztem konfliktu z najbliższymi, którzy własne niespełnione ambicje, marzenia, na siłę wciskają swoim dzieciom.

Zaczyna się to już bowiem od małego dziecka. Kiedy jak mały szkrab chcę mieć koniecznie te markowe zabawki, jakie mają inni koledzy, bo inaczej będą się ze mnie śmiali. Kiedy chcę jeść, tylko to, co lubię i na co mam właśnie ochotę, a nie to, co akurat jest na stole. Każdy przecież potwierdzi, że z warzyw i wędlin najlepszy jest krem czekoladowy. Kiedy nie siedzę nad pracą domową, bo to jest nudne i do niczego mi się nie przyda, a wszyscy moi koledzy grają godzinami w tę superową grę.

Skończyć się zaś może tragicznie. By lepiej to zobrazować, podam skrajne przykłady. Zabijam swoje poczęte dziecko, bo akurat teraz nie jest ono w moich planach. Bo to nieludzkie do końca życia troszczyć się o niepełnosprawne dziecko… Odsyłam swego ojca do domu starców, bo tam się nim zajmą odpowiednio, a ja na to nie mam czasu, ani ochoty… Nie zadbam o swoje zbawienie, bo życie jest tylko jedno i szkoda je ograniczać jakimikolwiek normami, czy przykazaniami…

Moje niezdrowe ambicje narzucają mi chorą wizję życia. Kto straci takie życie z powodu Jezusa, znajdzie je.

 

W sieci.


Środa w 1 tygodniu Adwentu. Świętego Andrzeja.

W czasie walk ulicznych w Stalingradzie, żołnierze niemieccy wieszali sieci w oknach pomieszczeń, w których zajmowali pozycje. Miały one chronić przed wrzucanymi do środka granatami. Nie zawsze były możliwości i czas, by zdążyć odrzucić podrzuconą im śmierć. Granaty odbijały się od sieci nie wyrządzając większych szkód. Pomysł prosty i skuteczny. Ale tylko do czasu. Armia Czerwona do granatów dołączyła haczyki. Granat zaplątywał się skutecznie w sieć i wybuchał w twarz Niemcom. Sieć z ochrony stała się pułapką.

Dla apostołów sieć była narzędziem pracy. Treścią i fundamentem życia. Dbali o nią, gdyż dawała im zarobek, gwarantowała spokojny byt. Sieć ściśle związana była z ich pasją i obsesją. Bez sieci byli jak ryba bez wody. I pewnie przy sieci przebiegło by całe ich życie, gdyby nie wezwanie Jezusa. Porzuć wszystko co masz, zrezygnuj z siebie, a Ja dam ci coś więcej. Jeszcze nie wiesz co, ale coś niewyobrażalnie lepszego niż te sieci, które cię oplotły i stłamsiły.

Czy jestem w stanie zostawić wszystko dla Jezusa? Czy dla przyzwyczajeń i życiowej rutyny rezygnuję z dobrych natchnień? Czy zabijam w sobie marzenia dla świętego spokoju? Czy nie uciekam od refleksji i nie szukam zapomnienia w sieci…internetowej?

Jeśli tak jest, nie mam się co dziwić, że czuję się wypalony i sterany życiem. Jak stary człowiek i morze, co już nie może.

Też tak może masz?