Oni są dorośli, więc robią, co chcą.

Łk 1,61

  • Tytułowe zdanie jest odpowiedzią mojego syna, ucznia liceum, na pytanie, czy jego znajomi, z którymi gra teraz w grę komputerową nie obchodzą świąt. Nawet sam zaangażowałem się w przygotowywanie świątecznych wypieków. (Mam nadzieję, że wyjdzie mi sernik z gruszkami). Wokoło wesoło pobrzmiewa przedwigilijna krzątanina. Należy uporządkować, wypucować do czysta swoje serca, relacje, mieszkania i kuchenne zapasy. Na szczęście kupując prezenty, nie wyczyściłem do czysta portfela. Ostatnie zapasy zapału oraz radości mobilizuję na finał tego Adwentu. Dlatego o tak późnej porze zamieszczam ten ostatni wpis moich adwentowych rekolekcji. Zajęć zatem co niemiara. Niektórzy jednak wciąż grają w swoje gry. Bo chcą. Ale czy tak jest rzeczywiście?
  • Z dumą podkreślam swoją wolność, niezależność poglądów, swobodę wyborów. Tymczasem bez przerwy jestem pod presją. Nie tylko własnych przyzwyczajeń, rutyny i nałogów. Presję wywierają na mnie wszyscy, z którymi konfrontuję swoje własne zdanie. Albo to co uważam za własne zdanie. Zazwyczaj za swoje uznaję poglądy innych, zasłyszane, przeczytane, dostrzeżone. Jeśli jakąś opinię usłyszę z trzech, czterech ust, natychmiast uznaję ją za prawdziwą i powszechną. Tak mówią wszyscy! Potoki informacji zalewają mnie bardziej niż wody potopu. Do czasów przeszłych trzeba zaliczyć tę epokę, kiedy swoje sądy opieraliśmy na własnym doświadczeniu. Dziś wyrocznią są portale społecznościowe a nawet magazyny plotkarskie.
  • Na Elżbietę i Zachariasza wywierała presję cała grupa sąsiadów i krewnych. Z ich ust słyszeli uświęcone „nikt” oraz „wszyscy”. Nie ma nikogo w twoim rodzie, kto by nosił to imię. Przecież taki jest zwyczaj, tak decydują wszyscy. Nie ma o czym dyskutować. Kierując się opinią innych, a nie Bożą wolą, własnym rozsądkiem i sumieniem, wychowanie dziecka staje się drogą pełną pułapek. Zaczyna się od wyboru imienia. Wcale się nie dziwię, że w szkołach funkcjonują przezwiska. Jak zawołać w czasie przerwy konkretnego Antosia, Kubę, Zuzę czy Julcię? Później już idzie z górki. Przecież wszystkie dzieci są tak karmione, już od kołyski uspokajane są ekranami, na komunię dostają kolejne smartfony. To normalne, że wszyscy chłopcy grają na smartfonach i coraz później chodzą spać. To normalne, że po północy najlepiej czatować z przyjaciółkami. Przecież wszyscy są wtedy w sieci… Jan wychowywany był wedle Bożego planu. A wszyscy, którzy o tym słyszeli, brali to sobie do serca i pytali: «Kimże będzie to dziecię?» Bo istotnie ręka Pańska była z nim.

Motyle

Wpierw przeczytaj Pnp 8,6-7 oraz J 20,1.11-18

background-with-flower-and-butterfl-1326054113zvO

Miłość, miłość, miłość! Któż jej nie pragnie, nie tęskni za nią, gdy mu jej brakuje? Któż nie unosi się pod chmurami, nie śpiewa o niej, nie spala w jej żarze, gdy już ją przeżywa? To miłość inspiruje gigantów sztuki do tworzenia arcydzieł, jak i ponurych smutasów do pięknego uśmiechu. Miłość działa jak najsilniejszy narkotyk – zalewa nasz mózg potokami hormonów szczęścia, popycha do nadzwyczajnych wysiłków, jest bezustannie pożądana i nigdy się nie przejada. Dlatego wielu z nas, spragnionych tych motyli w żołądku, gdy odurzająca ekstaza przemija, w pogoni za „złotym strzałem” przeskakuje z kwiatka na kwiatek. Jak motyle. Ciągle nienasyceni miłości, w poszukiwaniu jej nowych smaków. Zachłanni. Wyruszają na kwiecistą łąkę, by zdobyć i zawłaszczyć najpiękniejszy kwiat. Najseksowniejszą laskę, najsmaczniejsze ciacho w okolicy.  A gdy już się nachapią, objedzą i obliżą, lecą dalej.

Inni są zaś jak te owadożerne kwiaty, które kuszą i mamią, a gdy już pochwycą, nie puszczą. Wysysają ze swej ofiary całą życiodajną energię, aż do ostatniej kropelki. A potem wypluwają zużytą skorupkę, by otworzyć się na kolejny łup. Ciągle piękne i jeszcze bardziej niebezpieczne.

Niektórzy z nas są jak uschnięte kwiatuszki, zmarniałe i pokurczone w cieniu tych dorodniejszych. Inni zaś jak egzotyczne kwiaty, które nie chcą się przyjąć na przydomowym ogródku – takie wybredne i wymagające. Oczekujemy na swego księcia z bajki, królewnę. W swym sercu, ciągle czekając, ryjemy podobiznę tego upragnionego, by go nie przegapić. Doprecyzujemy szczegóły, wypieszczamy ten model, ten ideał. Im dłużej marzymy, tym nasze oczekiwania są większe. Nieosiągalne… Bo czy ideały chodzą po ziemi? Prawdziwy królewicz mieszka w Anglii, ma już swoje lata, drugą żonę i gromadkę fotogenicznych wnucząt. Tęskniąc za ideałem odrzucamy, nie dostrzegamy tylu wartych miłości ludzi, tylko dlatego, że nie pasują do wydumanego wzorca z posteru wiszącego nad łóżkiem. Zabijamy uczucie w zalążku zapominając, że wszystko co dobre i piękne, potrzebuje czasu, by w pełni rozkwitnąć.

Motyle i kwiaty.

Tymczasem Pan nie uczynił nas na ich obraz, lecz na podobieństwo Siebie samego. Mam kochać tak, jak On jest przepełniony miłością. Miłością, która rzeczywiście jest nieugaszonym żarem. Jej płomień ma jednak nie spalać, spopielać, lecz uszlachetniać i wzmacniać. Miłość Boża nie dąży do zaspokojenia żądzy i pragnień. Nie jest nastawiona na branie, lecz chce się bezustannie dawać. Bóg kocha dlatego, że jestem, a nie „za coś” lub „po coś”. On nie kocha, dlatego, że musi zdobyć moją uwagę, ale z powodu nadmiaru własnej miłości. Taka miłość to nie emocje, pożądania, zaspokajanie głodów, lecz naturalna więź i bliskość. Jestem blisko Najświętszego Serca, jak osobista pieczęć noszona pod koszulą na piersi.

W tym miesiącu mija już dziewiętnaście lat, jak jestem razem z moją ukochaną żoną – Alicją. Lata mijają, obrastamy tłuszczykami, namiętność już nie jest tak pikantna jak przed laty, ale więź pomiędzy nami z każdym dniem coraz mocniej się zaciska. Już bardzo dobrze poznaliśmy własne wady i niedoskonałości. Znamy na pamięć wspomnienia i skojarzenia tylokrotnie już opowiadane. Wiemy, czego możemy od siebie oczekiwać i na co daremnie nie czekać, bo i tak tego nie otrzymamy, choć byśmy nie wiem jak chcieli i nalegali. Pomimo tego trwamy przy sobie. Mimo tak wyraźnie już zarysowanych różnic, stajemy się powoli jednością.

Najmocniej to odczuwam w momencie rozłąki. Tej fizycznej, gdy Ala wyjeżdża w artystyczne tournee, jak i tej emocjonalnej, gdy uparcie obstawiamy na swoim, odwracając się od siebie plecami. Czuję się wtedy, jak z urwaną nogą i ręką. Swoje kończyny mam już tak długo, że nie myślę o nich bezustannie, nie dziękuję za nie Bogu, ale gdybym spadał z drabiny na magazynie i nie miałbym się czym chwycić, albo na czym wylądować, byłoby bardzo źle.

Brak ukochanej osoby jest jak brak wszelkiego zasięgu i internetu na telefonie. Odbiera radość i spokój. Dlatego, gdy prawdziwie kocham, same nogi mnie niosą tam, gdzie moje serce trwa bezustannie. Jak Magdalena jestem gotów iść nawet do pustego i zimnego grobu. Bo jak śmierć potężna jest miłość. Jak Magdalena rozpoznam swą Ukochaną, nawet jeśli w tej chwili nie przypomina samej siebie i łatwo ją pomylić, z byle ogrodnikiem.

Emocje, zakochanie, żądza i duma z miłosnych podbojów nie trwają długo. Są kruche i przemijające jak motyle i kwiaty. To piękne i przyjemne uczucia, które są wartościowe, ale nie obligatoryjne. Jak premia na zachętę lub w nagrodę. Prawdziwej miłości wody wielkie nie zdołają ugasić, ani nie zatopią jej rzeki.

Jednego ci tylko brakuje.

Mk 10,17-27

man-1205084_1280

Było to młody, pobożny i ambitny młodzieniec. Usłyszał Jezusowe “Pójdź za mną” i ujrzał Jego spojrzenie pełne miłości. Wspaniały kandydat do grona Dwunastu. Dlaczego zatem coś poszło nie tak? Dlaczego nawet nie poznaliśmy jego imienia zamiast czcić wspólnie z apostołami? Albowiem czegoś mu widocznie brakowało. Większej ufności w Boga, niż we własną doskonałość.

Bardzo często daję się złapać w pułapkę kupczenia łaską Bożą. Wystarczy jedno błędne założenie, które być może przejęte jest z dzieciństwa – z relacji z rodzicami. Na miłość i dobro trzeba sobie zasłużyć. Też tak masz? Jeśli będę grzeczny, dostanę nagrodę. Jeśli posłusznie spełnię wszystkie przykazania, Bóg wynagrodzi mój trud niebem. Ja ustalam cenę jaką płacę za pożądany towar. A skoro płacę, to i wymagam. Stąd pretensje, gdy pomimo bycia pobożnym, nie otrzymuję więcej, niż ci bezbożnicy.

Życie z Bogiem tymczasem nie polega na przekupywaniu Go dobrymi uczynkami, na przestrzeganiu przykazań. Jest odpowiedzią miłości na miłość.Kto zaś kocha, bezinteresownie udziela daru, przede wszystkim z samego siebie. Piotr, Andrzej, Jan i Jakub porzucili wszystko co mieli i poszli za Jezusem. Nawet nie tracili czasu na spieniężanie swego majątku i czynienie jałmużn. Szkoda czasu im było na zbyteczne rozstrzyganie, czy są już tego godni, czy jeszcze nie. Usłyszeli wezwanie Jezusa i poszli za głosem miłości w swoich sercach. Odpowiedź dana z miłością zawsze rodzi radość. Nawet jeśli wiąże się ze stratą i pokonywaniem trudności.

Młodzieniec wszystko sobie wpierw skalkulował i …odszedł zasmucony.