Pan da wam znak

Iz 7,14

  • Król Achaz był w trudnej sytuacji politycznej. Wspólny atak wojsk syro-efraimskich był bliski pozbawienia go władzy. Wyznaczony był już nawet jego potencjalny sukcesor. Nie pomogło nawet złożenie własnego syna w ofierze Molochowi. Zapewnienia Izajasza, że nawrócenie odwróci zły los, nie przekonywały króla Judei. To musiałby być spektakularny cud, na miarę przejścia przez Morze Czerwone. A w takie cuda Achaz już nie wierzył. Skoro kult Jahwe w Jerozolimie był w totalnym odwrocie, czyż taki Bóg, który nie potrafi zadbać o samego siebie, może zdziałać cuda? Izajasz był gotów przedstawić dowód Bożej troski w postaci jakiegokolwiek wskazanego przez władcę znaku. On jednak dyplomatycznie odmówił. Już wysłał posłańca do Asyrii z hołdem lennym i prośbą o polityczne i militarne wsparcie.
  • Dziś tak wielu również wątpi w Bożą pomoc. Kościół dotyka cios za ciosem – Bóg jest zatem słaby, albo wcale nie istnieje. Szukać trzeba zatem pomocy gdziekolwiek indziej – w potędze ludzkiego rozumu, pieniądza czy władzy. Nawet jeśli praktykuję i uważam się za wierzącego, za każdym razem, gdy myślę, że mogę liczyć wyłącznie na siebie, przypominam Achaza. Podobnie, gdy popadam w rozpacz i w beznadzieję.
  • „Gdy my odmawiamy wierności, Bóg wiary dochowuje, bo nie może się zaprzeć samego siebie” (2 Tm 2,13). Pomimo tego, że Achaz wzgardził Nim, Bóg słowami Izajasza zapowiada znak. Nie ma on przekonać króla, bo on już podjął ostateczną decyzję. Znak ma pokazać, kto rzeczywiście ma rację. Bożym znakiem ma być następca tronu. Za panowania zapowiadanego Ezechiasza miało się okazać, że Asyryjczycy okażą się jeszcze większym zagrożeniem niż Syryjczycy. Zmiotą oni z politycznej sceny władców Damaszku i Izraela. Dziesięć plemion z pólnocy narodu wybranego zostanie wygnanych i straconych. Ezechiasz jednak, w przeciwieństwie od swego ojca, zwróci się o pomoc do Pana i uchowa Jerozolimę przed zniszczeniem. Oblegająca miasto armia asyryjska zostanie zdziesiątkowana przez zarazę i zmuszona do odwrotu. Pan ochroni swoich wiernych, pomimo tego, że przeciwnik będzie dużo silniejszy niż wrogowie za czasów Achaza.
  • Trudno w to uwierzyć, ale niewierny król Achaz jest jednym z przodków Jezusa. Obietnica, że potomek króla uprzytomni ludziom, że nie mają się czego lękać, gdyż Bóg jest z nimi, znalazła swoje wypełnienie kilkaset lat później w osobie Mistrza z Nazaretu. Pan Bóg w wypełnianiu swoich obietnic jest wierny. Działa jednakże według swoich planów a nie oczekiwań proszących. Podczas, gdy przegrywający wojnę z Syryjczykami Judejczycy prosili o zwycięstwo, Pan bardziej martwił się tym, że Izrael już sam się poddał w niewolę bałwochwalstwa. Zamiast piorunów z nieba, który poraziłby rydwany z Damaszku, Bóg przygotowuje miejsce i czas na zesłanie małego Dzieciątka. Narodzi się Ono w szopce w Betlejem. Słowo stanie się ciałem. Emmanuel zostanie nam dany. Może nie tego się spodziewasz, gdy zanudzasz Ojca niebieskiego prośbami o zdrowie, pieniądzem, wygraną w totolotku, najpiękniejszą kobietą na ślubnym kobiercu u twego boku, zdanymi egzaminami, czy dronem pod choinką. Pan postanowił nam dać coś znacznie wspanialszego. Chce dać to, czego najbardzie potrzebujemy w każdej chwili swego życia. Siebie samego.

1. czytanie (Iz 7, 10-14)

Czytanie z Księgi proroka Izajasza

Pan przemówił do Achaza tymi słowami: «Proś dla siebie o znak od Pana, Boga twego, czy to głęboko w Szeolu, czy to wysoko w górze!»

Lecz Achaz odpowiedział: «Nie będę prosił i nie będę wystawiał Pana na próbę».

Wtedy rzekł Izajasz: «Słuchajcie więc, domu Dawidowy: Czyż mało wam uprzykrzać się ludziom, iż uprzykrzacie się także mojemu Bogu? Dlatego Pan sam da wam znak: Oto Panna pocznie i porodzi Syna, i nazwie Go imieniem Emmanuel».

Ty się tym zajmij.

Wpierw przeczytaj: Mt 15,29-37

Pieter_Claesz_-_Herring_with_bread_and_beer_-_1122_(OK)

Modlitwa zawierzenia „Jezu, Ty się tym zajmij!” została podyktowana przez Jezusa neapolitańskiemu kapłanowi ks. Dolindo Ruotolo w prywatnym objawieniu. W ostatnich czasach zdobywa ona coraz większą popularność wśród katolików na całym świecie. Również w Polsce. Uczy ona pełnej ufności postawy dziecka.

Boję się jednak chwil w życiu, kiedy postawę dziecięctwa bożego przemieniam w szkaradną karykaturę. Dziecięcą ufność i bezpośredniość zastępuję nastawieniem rozleniwionego i roszczeniowego bachora. Jakże wiele takich dzieci dzisiaj. „Starzy się na niczym dzisiaj nie znają. Ja wiem najlepiej jak spędzić przyjemnie czas. Ustawię się w życiu najlepiej i najprzyjemniej – po swojemu. A jeśli przyjdą jakiekolwiek kłopoty, jeśli jakichś obowiązków nie będzie się dało uniknąć – ty się tym zajmij. I to szybko!”

Tymczasem Jezus jest zawsze skory do pomocy. Nawet wtedy, gdy strzelam focha i się szarogęszę. Nie chce jednak być tylko strażakiem w momentach, gdy pali mi się grunt pod nogami. Nie chce też być tylko od wielkiego dzwonu. Chce towarzyszyć mi na dobre i na złe. Gotów jest wspierać mnie nawet w najbardziej prozaicznych sprawach. Jest przecież moim Panem w niedziele, ale i w szare dni tygodnia. Pomoże wybrać życiowe powołanie, żonę. Zasugeruje także który ubrać krawat do koszuli. Będzie wspierał w śmiertelnej chorobie, ale i pomoże przy kipiącym mleku. Towarzyszy na drodze do wieczności i w popołudniowym korku na autostradzie.

Czy to oznacza, że mam pozostawać w życiu biernym? Życie ma być czekaniem, aż w końcu Bóg ześle gwiazdkę z nieba? Znów mam przed oczami bezstresowo chowane dziecko, które leżąc przed ekranem woła ciągle „Daj! Więcej! Szybciej!”

Jezus, widząc głodny tłum, mógł jednym słowem zaradzić tej biedzie. Mógł przepełnić ich uczuciem sytości. Mógł przemienić kamienie w chleb, by każdy go miał w obfitości, pod ręką. Jednak On nie wyręcza człowieka. Nie hoduje jak tuczne zwierzę lub rybki w akwarium. Traktuje mnie serio. Czyż można inaczej kochając prawdziwie? Bym nie stracił szacunku do siebie, ponagla mnie do współpracy. Gotów jest przyjąć ode mnie nawet tak niewiele, jak te siedem chlebów. Z jednej strony to mało – wobec ogromu potrzeb. Z drugiej strony to wszystko, co mam w tej chwili.

Pomaga uskrzydlić ten blog, jeśli tylko przestanę traktować go jako własnego wymądrzania się. Jak wracam do poprzednich wpisów na tym blogu, bez wahania mogę wskazać te, które tworzyłem sam – na siłę. Wierzę jednak, że i te marne wypociny mogą przemienić twoje serce, jeśli sięgając po nie usiądziesz Bogu na kolanach i poprosisz cicho: „Poczytaj mi, Tato”.

Nieużyteczni

Wpierw przeczytaj: Łk 17,7-10

służba

Ciężko mi dziękować za coś, co spotyka mnie codziennie. Myślę, że podobnie jak mnie, wielu mężczyznom nie przychodzi do głowy, by podziękować wpierw swoim mamom, a potem żonom, za codzienny wikt i opierunek. Z pewnością trudno by było nawet wymienić wszystkie te rzeczy, które są przydatne lub wręcz niezbędne w normalnym życiu, a które są wykonywane dla mnie i za mnie. Tak było, jest i będzie. Nie muszę sobie zaprzątać tym głowę skąd mam jedzenie na talerzu, czyste i wyprasowane ubrania, kurz starty z biurka, pilot odłożony na miejsce itd.

Jak wiadomo, od wieków mężczyznom jest wpajane, że obowiązki są od tego, by je wypełniać. Żadna filozofia. Z biegiem czasu obowiązki wchodzą w krew i z łatwością przychodzi facetowi robić je prawie bezmyślnie. Oczywiście wydaje mi się, że wszyscy funkcjonują podobnie. Za co więc dziękować? Tak ma być. Jeśli nie będzie, momentalnie zauważę i zainterweniuję. Naturalny porządek został zachwiany. Winny zostanie ukarany.

Dostrzegę i docenię dopiero coś niezwykłego, coś ekstra. Zwłaszcza jeśli jest to uczynione specjalnie dla mnie. I podstawi się pod oczy ładnie zapakowane, bym nie przegapił. Lubię takie niespodzianki. A to co jest spodziewane, zwyczajne nie wymaga specjalnych względów w postaci podziękowań. Mnie też nikt nie dziękuje, za to co robię codziennie. Problem rodzi się wtedy, kiedy tych męskich obowiązków domowych jest nieproporcjonalnie mało. Albo nie ma ich wcale. Dobrze, że jeszcze jesteś i przynosisz pensję. Maximum obowiązków na miarę herosa XXI wieku.

Kobieta krząta się wokół domu i wokół dzieci. Coraz bardziej się frustruje, gdyż jej trud nie spotyka się z uznaniem. Od dzieciństwa jest zaprogramowana, że ma być grzeczna, posłuszna, użyteczna, sumienna. Dopiero wtedy ma szanse być pochwalona, zauważona, doceniona. Dopiero wtedy ma szansę poczuć się ważna i kochana. Dlatego stara się jak może. Wypruwa sobie żyły, by osiągnąć we wszystkim perfekcjonizm. By zasłużyć na więcej, wyręcza we wszystkim innych, wiedząc, że zrobi to szybciej i lepiej. W ten sposób przejmuje większość obowiązków męża i dzieci. Może to docenią? Pogłaszczą po głowie?

Wiem, że to nadmierne uproszczenie, seksistowskie generalizowanie. Jeśli ktoś poczuł się urażony, to przepraszam. Ale czy nie odnajdujesz w tym choć cienia prawdy? Co gorsza, czy nie stosujemy podobnego podejścia w stosunku do Boga? Czyż nie ukrywamy przed Nim swoich wad, a afiszujemy się każdym dobrym uczynkiem? Czyż nie oczekujemy w zamian błogosławieństwa już tu na ziemi, albo przynajmniej w niebie?

Tymczasem to Pan Bóg jest sprawcą w nas chcenia i niechcenia. On jest źródłem każdego dobra, jakie ode mnie pochodzi. Wszystko co dobre, dla Niego, przez Niego i w Nim się dzieje. Ja mogę być co najwyżej narzędziem w Jego dłoni. Sługą nieużytecznym.

Powinienem być dobrym człowiekiem – do tego jestem powołany. Mogę się starać realizować to powołanie i cały czas z lękiem i nadzieją oczekiwać na ocenę moich starań. Ale mogę zrezygnować z tego głodu pochwał i podziękowań. Mogę po prostu cieszyć się, że mogłem być pomocny, przydatny.

Wszak więcej szczęścia jest w dawaniu, aniżeli braniu.