W chwili, której się nie domyślamy.

Mt 24,44

    •  Scenariusz nie jest optymistyczny. Według opinii naukowców z NASA, uderzenie mknącej ku nam asteroidy Bennu będzie tak silne, że zabije 60 % ludzkości. Nieprawdopodobne? Nie do końca… Naukowcy szacują, że prawdopodobieństwo uderzenia Bennu w Ziemię to 1:2700. Krytyczna dla naszej planety chwila może nastąpić 25 września 2135 roku.  I to jest pocieszająca wiadomość, gdyż ten kataklizm to nie mój problem. Bliższy termin zagłady wieszczą prorocy ekologicznej niewydolności planety. To może nas spotkać za kilkadziesiąt lat. Wciąż to jednak odległa perspektywa. Wystarczająca, by odpowiedzialność zrzucać na innych, lub uspokajać sumienie półśrodkami. Nie martwię się końcem świata. Nie przychodzi mi do głowy myśl, że jutra już może nie być. Nawet w obliczu postępującej choroby najbliższych, pozbawiam podświadomie śmierci racji bytu. To jeszcze nie teraz. Życie jest dłuższe niż brazylijskie seriale. Ciągnie się, ciągnie i tak bez końca. Lepiej martwić się problemami chwili bieżącej, bo dość ma dzień swoich trosk.
    • Dlatego koniec świata zaskoczy mnie i większość z nas. Nie zastanie przygotowanego, ubranego w elegancki czarny garnitur, z gromnicą w dłoni i zamkniętymi wszystkimi sprawami. Nieodwracalny wyrok dopadnie mnie równie znienacka jak przedpotowych ludzi: jedzących, pijących i w chwilach wesela. Decyzja na wieczność co do mojej osoby zastaje mnie przy codziennych obowiązkach, przy pracy, w zwyczajnej dniówce. Mój los rozstrzyga się w takiej samej prozaiczności jak twoja.
    • Pan bowiem przychodzi właśnie teraz. A może nawet wcześniej. Nie wiem kiedy, gdyż nie słyszę jak stoi pod drzwiami do mego jestestwa i uparcie wisi na domofonie. Nie otrzeźwiają mnie z tej swoistej drzemki kamienie rzucane w okna. Nie robią na mnie wrażenia bezustanne zawołania pod balkonem. Moje oczy nie widzą zawalonej skrzynki mailowej. Pan przychodzi bezustannie. Codziennie chce karmić na Eucharystii. Bezustannie chce dać się spotkać w potrzebującym człowieku. Mówi do mnie w Słowie Bożym.
    • W końcu Jego pragnienie spotkania się ze mną przemoże wszystko. Wyłamie zaryglowane drzwi i porwie do siebie. Wprost od żaren mielących moją codzienność. I to będzie prawdziwy koniec świata. Jakim mnie wtedy zastanie? Nie wiem. Tak samo jak nie wiem, kiedy to się stanie. Gdy będę otwarty na Jego obecność już teraz, gdy wyczulę się na Jego przyjścia i bezustanne powroty, być może nie przegapię zbytnio tego momentu i zdążę odsunąć zasuwkę w drzwiach, zanim wylecą z futryną.

Ewangelia (Mt 24, 37-44)

Potrzeba czujności w oczekiwaniu na przyjście Chrystusa

Jezus powiedział do swoich uczniów:

«Jak było za dni Noego, tak będzie z przyjściem Syna Człowieczego. Albowiem jak w czasie przed potopem jedli i pili, żenili się i za mąż wydawali aż do dnia, kiedy Noe wszedł do arki, i nie spostrzegli się, aż przyszedł potop i pochłonął wszystkich, tak również będzie z przyjściem Syna Człowieczego. Wtedy dwóch będzie w polu: jeden będzie wzięty, drugi zostawiony. Dwie będą mleć na żarnach: jedna będzie wzięta, druga zostawiona.

Czuwajcie więc, bo nie wiecie, w którym dniu Pan wasz przyjdzie. a to rozumiejcie: Gdyby gospodarz wiedział, o jakiej porze nocy nadejdzie złodziej, na pewno by czuwał i nie pozwoliłby włamać się do swego domu. Dlatego i wy bądźcie gotowi, bo o godzinie, której się nie domyślacie, Syn Człowieczy przyjdzie».

Wiara, która ocala

Wpierw przeczytaj:  Mt 9, 18-26

Ilja_Jefimowitsch_Repin_013

Zrozpaczony ojciec wybiega z domu, w którym dopiero co skonała jego córka. Ból rozdziera jego serce, bezradny umysł nie wie jak cofnąć ten zły los. Mógłby zostać i tulić do piersi stygnące ciałko, by jak najdłużej zatrzymać tą , którą tak mocno kochał. Wie jednak, że jest to niemożliwe. Dotykając zmarłej zaciągnąłby rytualnej nieczystości. A przecież jest zwierzchnikiem synagogi. Nie wypada. A czy wypada zwrócić się do Jezusa, który gdzieś w pobliżu naucza? Jest cudotwórcą, leczy z najbardziej beznadziejnych chorób. Ale przecież jest już za późno… Nie! Wbrew głosowi rozsądku, nie potrafi wykreślić jej ze swojego życia. Już nie należy do niego. Odeszła do Szeolu… Nie! Ona ciągle żyje w sercu, w pamięci. Wybiegł. Nie był w stanie znieść lamentów i żałosnego zawodzenia fletów. Tyle dobra przechodzi przez ręce tego wędrownego Nauczyciela z Nazaretu. Nikomu, kto Go prosi jeszcze nie odmówił. On jest ostatnią nadzieją. Zanim wraz z córką umrze i wiara. Wiara jednak szybko nie umiera. Wiara dodaje mocy, zrywa łańcuchy wewnętrznych oporów. Nie zważa na to, że z racji pełnionej funkcji, to do niego zwykle przychodzą proszący. Że jego dostojeństwu i wiekowi nie przystoi ten pośpiech z jakim biegnie. Wiara znosi bariery. Dystans został pokonany tak szybko. Czas powrotu do domu z Jezusem jeszcze szybciej.

Tymczasem w domu zgiełkliwy tłum żałobników żył już w pełni zanurzony w sferze śmierci. Najemne płaczki i zawodowi fleciści angażowali się w dwójnasób, gdyż liczyli na wielokrotną zapłatę od bogatego klienta. Ich wyćwiczony do granic perfekcji dramatyzmu płacz, godzien był podwyższonej stawki. Ton jednak się rwie. Jakiś chichot nie powstrzymany w porę. Kto śmiał?! Przecież nie jesteśmy amatorami, jak ten samozwańczy rabbi, który właśnie wszedł z gospodarzem. Cudotwórca się spóźnił. Ona już jest nasza. Trzosy czekają na zapłatę za nią. Nie wyjdziemy stąd dopóki się nie zapełnią po brzegi…

Z jednej strony, żywa niepohamowana wiara wypływająca z autentycznej miłości i ufności. Z drugiej formalizm, małostkowość, nie liczenie się z człowiekiem.

Podobnie jak w przypadku uzdrowionej po drodze kobiety.

Boże prawo, dostosowane do realiów i mentalności ówczesnych ludzi, nakazywało chronić i szanować życie. Tym bowiem jest nakaz nie przelewania krwi, jako siedliska życia, którego jedynym dysponentem jest Bóg. To co związane z krwią jest świętą tajemnicą, jest nietykalne. W ten sposób prawo chroniło również kobiety, oddzielając je od innych w czasie bolesnego krwawienia. Dopiero po tym trudnym okresie, gdy ustawało krwawienie, niewiasta mogła wrócić do swoich codziennych obowiązków, również tych małżeńskich. Wszystkich obowiązków, których normalnie nie miała prawa odmówić. Zatem prawo to chroniło godność kobiety. Cóż jednak zrobić, gdy krwawienie nie ustaje przez długie dwanaście lat? Dwanaście lat izolacji od społeczeństwa, wykluczenia? To, co miało chronić, odczytywane wyłącznie w duchu litery a nie miłości, stało się przekleństwem. Jak łatwo napiętnować, skreślić człowieka, wydać ostateczny wyrok zapominając w swym osądzie o miłości. To miłość musi stać u źródeł wszelkiego wyroku.

I tą miłością kierowany Jezus odwrócił się i zamiast osoby nieczystej, nie mającej prawa wmieszać się w ten tłum „czystych”, zobaczył konkretną osobę. Z jej wiarą.

Wiarą, która ocala z okrucieństwa świata, pełnego formalizmu i braku empatii.

Dziecko

Wpierw przeczytaj: Łk 9,46-50

arms-baby-birth-47219

Szczerze powiedziawszy, im starsze mam dzieci, tym trudniej mi przyjąć ewangeliczne wezwania do stawania się jak dziecko. Roszczeniowość dzieci mnie poraża. Wedle argumentów przytaczanych przez mych chłopców, w innych rodzinach jest znacznie gorzej. Jakby zmieniono przykazanie dekalogu na „Czcij dziecko swoje.” Coraz powszechniejszą normą staje się bezrefleksyjne spełnianie każdej dziecięcej zachcianki. Zasypując dziecko kosztownymi upominkami, rodzic staje się podobnym do starożytnych pogan składających hekatomby przed złotą figurką bożka. Quad na pierwszokomunijny prezent? Już ktoś dostał, nasze dziecko nie może być gorsze i nieszczęśliwe z tego powodu. A że potem wjedzie na ulicy pod autobus? Bóg, tak chciał… Chce się żywić słodyczami i słonymi przekąskami a w piłkę woli pograć na monitorze niż na boisku? Przecież nie odbierzemy dziecku uroków dzieciństwa? Siedzi godzinami przed telewizorem zamiast odrabiać lekcje i uczyć się? Jakim prawem nauczyciele zamęczają moje dzieci, a te słabe oceny, to dlatego, że się na mojego syna uwzięli. Bez żadnego powodu! Albo uczyć nie potrafią, dlatego moje dziecko źle zrozumiało. Poraża mnie widok dorosłego, który w szatni szkolnej ubiera jak lalkę ucznia podstawówki i kornie zgina swój kark, by zawiązać mu sznurówki.

A dziecko dorasta i coraz silniej jest przekonane, że jest pępkiem świata, że jest największe, najlepsze, najpiękniejsze. Jeśli jego rówieśnicy myślą podobnie (a czemu nie?) po trupach udowodni, że ono jest zwycięzcą tego swoistego wyścigu szczurów wśród dzieci. Ja mam najnowszy model telefonu; przeszedłem wszystkie levele w tej strzelance; nie masz jeszcze tego najnowszego skina do gry za 50 zł? Ale z ciebie dzieciak, ja chodzę spać po północy. Te szmaty to chyba masz z ciucholandii, przecież ta bluza wyszła już z mody miesiąc temu! Chyba jesteś idiotą, że idziesz na ten nudny różaniec.

Czyż pełna pychy i chciwości postawa części duchowieństwa, która gorszy tak wiele osób nie ma swych początków już w pierwszych latach ich życia? Takich mamy wszak kapłanów, jakie mamy dziś rodziny. Nie zmieniło się to od lat. Nawet Jezus miał problemy ze swymi apostołami. Jego umiłowany uczeń Jan zazdrośnie strzegł swoich „przywilejów” przed „świeckimi”.

Czyż zatem mam się stać, jak te zepsute dzisiejsze dzieci?

Zaraz, zaraz. Przeczytałem uważniej perykopę ewangeliczną i się uspokoiłem. Największym jest ten, KTO PRZYJMUJE DZIECKO. Zdecydować się na dziecko, to dzisiaj nie lada wyzwanie. Wygodniej mieć pieska lub kotka. Wychować je na uczciwego człowieka, wobec tak wielu negatywnych przykładów – to absolutna wielkość. Przyjąć tak zrozumiane wyzwanie, zamiast spełniać dla świętego spokoju zachcianki dziecka, to droga do świętości.

Choć niejednokrotnie słyszałem, że jestem z najgorszych spośród rodziców, nie poddaję się.