Miliarder

Mt 18, 24

  • Jeden z najbogatszych ludzi na świecie urządził sobie wycieczkę w kosmos. Stać go. Przebije w swych opowieściach urlopowych wszystkich znajomych. Ma tyle pieniędzy, że nawet tak wyśrubowane kaprysy są na miarę jego możliwości. Ach! Gdybym ja miał choć procent jego majątku, ileż marzeń mógłbym spełnić. Swoich, a może nawet i innych. Tymczasem Jezus w przypowieści mówi o pewnym słudze, którym równie dobrze sam jestem, jak i ty, drogi czytelniku. Posiadał on dług wartości 10000 talentów złota. Niewiarygodnie wysoki dług! Przy dzisiejszej cenie tego kruszca, to ponad 70 miliardów złotych. Skoro mam taki dług u króla, czyż nie oznacza to, że byłem kiedyś miliarderem? Jezus przypomina mi, że opływałem we wszystko. Miałem możliwość zrealizować nawet najambitniejsze i najkosztowniejsze zadanie jakie postawiło przede mną życiowe i Boże powołanie. Miałem wszelkie powody do tego, by cieszyć się pełnym szczęściem i spełnieniem… Jak to?! Od urodzenia doskwiera mi brak. Jak nie pieniędzy to szczęścia. Kupuję wczorajsze pieczywo, żeby przyoszczędzić parę złotych. Snuję się ze spuszczonymm na kwintę nosem. Nazwanie mnie miliarderem to chyba kpina!
  • Czyżby Jezus się mylił, albo szydził z mojej biedy? A może to ja jestem nieprawdopodobnie ślepy i głupi? Przegapiłem swoje bogactwo. Nie dostrzegłem swego szczęścia. Przez głupotę marnotrawiłem dobra, jakbym rozpalał i podtrzymywał ognisko grubymi plikami banknotów. Ileż talentów przepuściłem, ileż szans na dobro zmarnowałem, ileż gestów miłości nie przyjąłem i nie odwzajemniłem. Co więcej. Ileż modlitw, Eucharystii, rozgrzeszeń, Bożych słów zbagatelizowałem i podeptałem jak wzgardzony śmieć porzucony na chodniku! Ów miliarder przynajmniej przepuścił część swego majątku na spełnienie swego kaprysu. Ja nawet nie wiem, kiedy spuściłem swój majątek wraz ze ściekami bylejakości i codziennych narzekań. Jestem głupcem.
  • Owe 31 ton złota nie było prezentem od króla, z którym mogłem zrobić cokolwiek by mi przyszło do głowy. Gdyby tak było, zawieruszenie takiego „małego co nieco”, świadczyło by o mojej roztropności fatalnie, ale nie groziło takimi konsekwencjami, jak przy fakcie, że cała ta kwota, to dług do spłacenia.
  • Gdyby żona powtarzała mężowi kilka tysięcy razy, jak bardzo go kocha i że jest gotowa nie tylko swoje piękne ciało, ale całe życie oddać dla niego, a on słuchałby te wyznania z obojętna miną i ze znudzeniem, jak wpłynęło by to na relacje pomiędzy nimi? Przyjąłem już w swoim życiu kilka tysięcy razy komunie świętą. Jezus oddaje mi się cały ile razy tylko mam taki kaprys, by Go przyjąć. Czy to pogłębia więź pomiędzy nami? Czy mnie ten fakt zauważalnie uświęca i przebóstwia? Czy też jest zaciąganym długiem do spłacenia? A to tylko jeden aspekt z jakiego musi rozliczać się w swym sumieniu rozkapryszony dzieciak, któremu wydaje się, że wszystko mu się należy.
  • Sługa z przypowieści uzmysłowił sobie swoje trudne położenie, gdy komornik zapukał o drzwi i kazał mu się rozliczyć. Ludzki dług u Boga jest niemożliwy do spłacenia. Żadne pompejanki go nie spłacą. Wyłącznie Bożemu Miłosierdziu mogę zawdzięczać kolejne szanse zaczęcia wszystkiego od zera. Z czystym rachunkiem. Liczyć jednak wyłącznie na Nie w swojej beztroskości, to głupia i ryzykowna taktyka. Ewangeliczny sługa, któremu Król darował dług, zignorował ten fakt. Łaska go nie przemieniła. Pozostał skończonym egoistą. Drugiej szansy już nie dostał…

Ewangelia (Mt 18, 21 – 19, 1)

Piotr podszedł do Jezusa i zapytał: «Panie, ile razy mam przebaczyć, jeśli mój brat zawini względem mnie? Czy aż siedem razy?»

Jezus mu odrzekł: «Nie mówię ci, że aż siedem razy, lecz aż siedemdziesiąt siedem razy.

Dlatego podobne jest królestwo niebieskie do króla, który chciał się rozliczyć ze swymi sługami. Gdy zaczął się rozliczać, przyprowadzono mu jednego, który był mu winien dziesięć tysięcy talentów. Ponieważ nie miał z czego ich oddać, pan kazał sprzedać go razem z żoną, dziećmi i całym jego mieniem, aby dług w ten sposób odzyskać.

Wtedy sługa padł mu do stóp i prosił go: „Panie, okaż mi cierpliwość, a wszystko ci oddam”. Pan ulitował się nad owym sługą, uwolnił go i dług mu darował.

Lecz gdy sługa ów wyszedł, spotkał jednego ze współsług, który mu był winien sto denarów. Chwycił go i zaczął dusić, mówiąc: „Oddaj, coś winien!” Jego współsługa padł przed nim i prosił go: „Okaż mi cierpliwość, a oddam tobie”. On jednak nie chciał, lecz poszedł i wtrącił go do więzienia, dopóki nie odda długu.

Współsłudzy jego, widząc, co się działo, bardzo się zasmucili. Poszli i opowiedzieli swemu panu wszystko, co zaszło.

Wtedy pan jego, wezwawszy go, rzekł mu: „Sługo niegodziwy! Darowałem ci cały ten dług, ponieważ mnie prosiłeś. Czyż więc i ty nie powinieneś był ulitować się nad swoim współsługą, jak ja ulitowałem się nad tobą?” I uniósłszy się gniewem, pan jego kazał wydać go katom, dopóki mu nie odda całego długu.

Podobnie uczyni wam Ojciec mój niebieski, jeżeli każdy z was nie przebaczy z serca swemu bratu».

Gdy Jezus dokończył tych mów, opuścił Galileę i przeniósł się w granice Judei za Jordan.

Chleb życia

Wpierw przeczytaj J 6,41-51

eucharystia

Pisząc ten wpis, zajadam z miseczki mieszankę studencką. Moja dłoń raz za razem sięga po orzeszka, żurawinę, suszonego bananka i co tam jeszcze jest pysznego. Właściwie nie wiem, gdyż robię to mimochodem. Ani się spostrzegę w twórczym zapale, jak miseczka się opróżni. Słodycz mnie wypełni, ale nie nasyci. Jak skończę pisać i opublikuję ten wpis, szybciutko przygotuję kolację.

  • Nie wystarczy nasycić głód, trzeba się porządnie najeść.
  • Nie wystarczy wypić jeden kieliszek, trzeba się upić.
  • Nie wystarczy odwiedzić rodzinę na wsi, trzeba wykupić wczasy na Karaibach.
  • Nie wystarczy mieć telefon do rozmów, trzeba mieć najnowszy topowy model.
  • Nie wystarczy mieć 100 minut w abonamencie, trzeba mieć wszystko bez limitu.
  • Nie wystarczy mieć 110 kanałów w telewizorze, trzeba mieć jeszcze Netflixa.
  • Nie wystarczy obejrzeć dobry film po kolacji, trzeba  obejrzeć cały sezon serialu.
  • Nie wystarczy 20 sukienek w szafie, trzeba pójść wydać krocie na wyprzedażach.
  • Nie wystarczy najlepsza przyjaciółka z klasy, trzeba mieć tysiące znajomych na FB.
  • Nie wystarczy czuła noc z żoną, trzeba szukać inspiracji w pornografii.
  • Nie wystarczy pensja z pracy, trzeba dodatkowych fuch, etatów, nadgodzin i przekrętów finansowych.

Wyliczanka ta nie ma końca. Tak jak nienasycone jest nasze ciało. Ciągle chcemy więcej, gdyż ciągle nam mało. Ciągle mamy powody do narzekań i szemrań. Dłoń sięga raz za razem do miseczki i za chwilę uderza o puste dno. Ciało pęcznieje, lecz i apetyt rośnie w miarę jedzenia. Co innego mój duch.

  • Dlaczego duch nie jest tak nienasycony?
  • Dlaczego nie odczuwam tak nieprzepartego głodu Jezusa?
  • Dlaczego siedem razy przebaczać, to wciąż dla Pana za mało?
  • Dlaczego dłuży mi się Msza święta i każda modlitwa?
  • Dlaczego sądzę, że jedna przyjęta Eucharystia wystarczy mi jak Eliaszowi na czterdzieści dni i nocy wędrówki, a może i dłużej?
  • Dlaczego wciąż zawężam listę bliźnich wartych szczypty mej miłości?

Obym przesadnie dbając o zachcianki ciała, nie zagłodził się z dala od jedynego chleba życia – Jezusa.

 

Okruchy

Wpierw przeczytaj: J 6, 1-15
New Image

To musiał być zabawny i śmieszny widok. Dumni z siebie apostołowie, którzy po cudownym rozmnożeniu chleba, wobec okrzyków o koronacji Jezusa, już dzielili między sobą dworskie urzędy, zostali posłani na kolana. Wśród źdźbeł trawy mieli szukać pozostawionych okruchów chleba. Robota godna Kopciuszka a nie Książąt Kościoła. (Swoją drogą ci, co marzą o podobnych honorach, mają tu dla siebie najlepszą lekcję pokory.)

Po cóż zbierać te odpady? Na nic się to przecież nikomu nie przyda. Niech ptaki skrzydlate je wydziobią. Ileż okruchów ze stołu zamiatam do kosza? Ileż suchych kromek trafia w sytych krajach na wysypiska? Po cóż zginać dla nich swój dumny kark i ścierać pył kolanami? Czy okruchy to jeszcze chleb? Nawet te drobiny zebrane do koszy? Któż zechce się tym nasycić?

A Jezus wciąż rozgląda się za najlichszym śladem chleba na ziemi. Czeka aż podniosą go moje dłonie. Jezus uczy mnie miłosierdzia. Czyż sam nie jestem prochem i niczem? On wciąż jednakże czuwa nade mną. Troszcząc się, bym nie został zdeptany.

To dylemat dzisiejszych czasów. Jak pogodzić Bożą sprawiedliwość z Jego miłosierdziem? Niejeden z praktykujących ( i jeszcze trochę wierzących) z utęsknieniem oczekuje Dnia Pańskiego. Nie tyle jednak tęskni za miłosnym zjednoczeniem ze swoim Stwórcą, ile za sprawiedliwą karą dla tych wszystkich grzeszników, którymi przez całe życie pogardzał. Marzy o piekielnych kąpielach w ogniu dla zboczeńców, heretyków, komunistów i dzieciobójców. To nie jego bliźni – to śmieci, wyrzutki. To… okruchy z uczciwego chleba. Oczywiście mój hipotetyczny bohater uznaje Boże Miłosierdzie. Ale jest ono zarezerwowane dla takich sprawiedliwych grzeszników jak on. Wszak większość z nas wybiera się po śmierci do czyśćca. Tam będzie pole do popisu dla miłosiernej amnestii. Ci wszyscy godni pogardy odszczepieńcy na żadne zmilowanie wszak nie zasługują.

Wielu jest wokół mnie takich Jonaszów. Proroków, którzy burzą się na kolejne szanse dawane przez Boga obmierzłym Niniwitom. Wielu jest sędziów wyczuwających szatańskie pomioty wokół siebie z gorliwością policyjnej suki. Papieskich bardziej od papieża. Czyż sam nie oceniam teraz innych? Może mamy to w genach? Marzymy o silnym Kościele, który rozpędzi wszystkie czarne marsze i tęczowe pochody. Wzywamy Mocy Boga…

Tymczasem On posyła mnie znów na kolana. Pomiędzy rozsypane okruchy. Gdyż mocą Swej niezwyciężonej i nieśmiertelnej miłości, czyni wszystko, by nic nie zginęło.