- Modlitwa jest chlebem powszednim. Może niejednego znużyć. Poddanie się pokusie jedzenia tylko pączków z pewnością nie wyjdzie jednak na dobre. Kuchmistrze i babcie potrafią przyrządzać rewelacyjne kanapki. Podobnie mistrzowie modlitwy mogą nas zachwycić nawet swą cichą adoracją. Moja modlitwa często ma smak twardych sucharów; trudnych do przełknięcia. Nie porzucam jej jednak ze wstrętem, gdyż zrezygnować z niej, to jak skazać się na powolną śmierć głodową.
- Niejednokrotnie stoję przed problemem totalnej pustki w głowie i w sercu na początku modlitwy. Ta cisza mnie przeraża więc zagłuszam ją słowami różańca, pacierza, brewiarza albo czytanych cudzych modlitw i rozmyślań. Zasypuję Boga tą paplaniną jak poganin recytujący magiczne formułki. Łapię się, że usta wypowiadają jedne słowa, a myśl poddaje się bezwładnie rozproszeniom. Skruszony, tym intensywniej dalej paplam swoje… a właściwie cudze. A czyż nie lepiej by było wsłuchać się w tę przerażającą ciszę i nastawić się na odbiór? Wszak Bóg ma też coś mi do powiedzenia.
- Zapominam w takich momentach o tym, że modlitwa jest uważną rozmową pomiędzy bliskimi sobie osobami. To nie wysyłanie raportów, petycji i zażaleń do anonimowego Urzędnika w niebie. Modlitwa to nie PIT albo podanie, wymagane ścisłymi przepisami karnymi. To spotkanie z Ojcem. Jak telefoniczna rozmowa – nie widzę swego Rozmówcy, ale mam absolutną pewność, że On nie odłożył słuchawki, lecz z uwagą mnie słucha. Właśnie w tej chwili. Jakbym był jedyną osobą na świecie.
- Modlitwa Pańska dobitnie mi przypomina tę prawdę. Gdy wypowiadam się do Ojca, podobnie jak podczas rozmowy z swym ziemskim tatą, nie koncentruję się na formie, na odczuciach, długości trwania i przyjętej postawie. Liczy się przede wszystkim wspólnie spędzony czas. Modlitwa w której będę przed Bogiem całym sobą najpewniej mnie nasyci. Podobnie jak szczera rozmowa z bliskim – twarzą w twarz, serce przy sercu. Czy też nie lubisz, gdy syn odpowiada ci półsłówkami nie przestając się wpatrywać w ekran swojego smartfonu?
- To od mojego nastawienia zależy czy „ojczenaszek” będzie brzmiał w mych ustach jak „hokus-pokus” albo „Sezamie otwórz się.” Jeśli odważę się potraktować Boga na serio, jak Kogoś, kogo autentycznie kocham, wtedy słowo „Ojcze” będzie tak słodkie w ustach jak miód. Modlitwa sama popłynie jak miłosna pieśń, jak okrzyk zachwytu.