Nowy człowiek

Wpierw przeczytaj czytania z 18 niedzieli zwykłej, rok B

fatima

Trochę mnie nie było na blogu, gdyż pielgrzymowałem do Fatimy. Jestem urzeczony tym miejscem. Jego pięknem wypływającym z prostoty i przesiąknięcia światłem. Szczególnie mocno przeżyłem modlitwę w Kaplicy Najświętszego Sakaramentu w podziemiach nowej bazyliki. Białe ściany bez żadnych malowideł, dekoracji, witraży. Tylko dwa świeczniki, dwa wazony z kwiatami, prosty ołtarz i On. Bez złotej, ozdobnej monstrancji. Żadnych rozproszeń, niczego, co by odciągało uwagę od Gospodarza tego miejsca. Rzeczywisty namiot spotkania z Bogiem twarzą w twarz. Nic nie mogło zakryć przed Panem mojej nagości i pustki. Nic nie mogło stłamsić Prawdy.

Rzeczywistość własnej marności i bałaganu w sercu może być przygnębiająca. Dysproporcja pomiędzy ogromem Bożego Miłosierdzia a lichością dotychczasowego życia może wpędzić w rozpacz. Gdyż żadną miarą nie zasłużyłem na mnogość łask z Jego strony. Stojąc twarzą w twarz z Najświętszym ma się dość dotychczasowego życia. Pamiętając swe grzechy, trudno mieć nadzieję, że można żyć inaczej. Bardziej godnie.

Rzeczywiście nie można. Nie da się żyć po staremu, pozostać sobą i spoglądać ze spokojem w Oblicze Pana. Trzeba porzucić starego człowieka z jego zepsuciem i gnilizną. Przed Panem stanąć z czystą kartą, jak nowo narodzony. Bo tylko na czystej, białej kartce, tak czystej i białej jak adorowana Hostia, można zapisywać czytelnie słowa pełne nadziei i wiary.

Narodzić się na nowo – pobożny slogan, który łatwo powiedzieć, trudno zrealizować. Trudno porzucić swoje wieloletnie przyzwyczajenia, nałogi, sposób myślenia. Czym się otaczasz, czym się żywisz, na co patrzysz i czego słuchasz, ma wpływ na to kim się stajesz. Dlatego Izraelici byli karmieni przez Pana nowym pokarmem, którego wcześniej nie znali. Który miał zaspokoić ich głód, by tęsknota za egipskimi garnkami mięsa nie przeszkadzała im w przemianę w Naród Wybrany. Ten pokarm też był prosty, czysty, niby szron na ziemi.

Jezus zaprasza mnie do siebie. Woła mnie, bym porzucił za sobą starego człowieka. Nie oczekuje niczego więcej niż tylko wiary. Autentycznej wiary, która niesie za sobą cud przemiany w nowego człowieka. Na trud tej drogi daje mi prawdziwy pokarm z nieba.

Panie dawaj mi zawsze ten chleb! Niech inni, którzy mnie jutro zobaczą, zadziwią się, gdy ujrzą mnie wraz z Tobą na przeciwległym brzegu. By pytając się, kiedy tu przybyliśmy, sami zapragnęli dotrzeć do Twych stóp.

Krokodyl czy mucha?

Wpierw przeczytaj Mt 11,20-24

Crocodile_in_Kachikali_kevinzim

Jak myślisz, które zwierzę jest groźniejsze? Krokodyl, czy mucha, która brzęczy koło ucha? Oczywiście, że ten owad, gdyż jego złośliwe bzykanie irytuje mnie właśnie tu i teraz. A krokodyla mogę sobie co najwyżej wygooglować i dopóki nie muszę drukować jego zdjęcia w wysokiej rozdzielczości, może mi nawet służyć jako oryginalna tapeta na pulpit, lub tło do cytatu biblijnego.

Z pewnością mucha, która mnie drażni, nie ma złych intencji. Nie uwzięła się na mnie. Jej celem nie jest moja dziurka w nosie, lecz poszukuje czegoś do skonsumowania. Lub innej muszki do figlowania. Najprawdopodobniej skończy jednak pod moim papciem. I zakończy swój marny żywot.

Przyjąłem Jezusa za swojego Pana i Zbawiciela. Zaprosiłem do swojego życia, by być blisko Niego. Zamiast oddawać Mu chwałę i rozszerzać w świecie Królestwo Boże irytująco grzeszę, marudzę i roznoszę zarazki grzechów. I robię to w kółko, pomimo ostrzegawczych machnięć i upomnień. Jak natarczywa mucha.

Biada mi, jeśli nie zacznę żyć z godnością jak przystało na Bożego współdziedzica. Bo mój kres może nadejść szybciej niż krokodyla na fotce powyżej. I wcale nie z powodu mściwej natury Boga, lecz z powodu własnego chorobliwego podążania za smrodem. Gorzej niż sodomita.

Dodaj wiary.

Wpierw przeczytaj: Łk 17, 1-6

2017-05-15-10-02-30-900x675

Wybierając grzech, nie jestem masochistycznym samobójcą. Wybieram go, gdyż tak chcę. Bo tak łatwiej, przyjemniej. Z mojego, egoistycznego punktu widzenia. Pierwszym krokiem walki z słabością jest wyjść z tego kręgu sobiepaństwa. Każdy mój grzech, nawet ten najbardziej prywatny, skrywany, oddziaływuje bowiem na innych. Ma znaczenie w moich relacjach z bliskimi i obcymi. Niech w końcu dotrze do mnie, że jako chrześcijanin, grzesząc, staję się zgorszeniem dla innych. Jako ojciec daję zły wzór swoim synom, jako mąż zniechęcam żonę. Cóż dopiero jako aktywny parafianin. Czy się stoi, czy się leży, to świadectwo się należy. Może mi to powiedzieć każdy mijający mnie na ulicy przechodzień. Możesz rzucić mi w twarz i ty.

A wtedy pozostaje chwycić ten obciążający mnie wyrok jak kamień młyński w garść i z wysiłkiem i bólem rzucić w otchłań morską. Grzechowi zadać śmierć w odmętach Bożego Miłosierdzia. Jedyne to rozsądne wyjście.

Jakże często jednak, zamiast wziąć się za siebie, z dociekliwością godną detektywa śledzę błędy innych. Gorsi ode mnie mają się stać drabiną do samousprawiedliwienia. Dlatego tak chętnie obnoszę się z poczuciem krzywdy i niesprawiedliwości, jaka mnie choćby draśnie. Tymczasem tak uzyskane samousprawiedliwienie, że wszyscy grzeszą, a niektórzy dużo gorzej ode mnie, nie prowadzi do pokoju. Gwałcone w ten sposób sumienie krzyczy rozpaczliwie. Żal winowajcy ma budzić pokój, a nie dziką satysfakcję. Satysfakcję, która wznosi mury, a nie łączy.

Rady ewangeliczne są tak oczywiste. Trudno jednak się zmienić. Staram się. Kolejne zrywy poprawy szybko się kończą potknięciem o stare nawyki. Własną mocą nigdy mi się nie uda osiągnąć szczytów doskonałości. Potrzebna jest wiara.

Zamiast pochodni wiary w najlepszym wypadku zdobywam się jedynie na drobne iskierki, które tak szybko gasną.

Dodaj mi wiary, Panie!

Jego wsparcie jest jak nieprzebrany ocean łatwopalnej cieczy. Jeśli iskierka mojej wiary skieruje się wprost do Niego, nastąpi nieuchronna eksplozja łaski. Każdy cud stanie się rzeczywistością.

Zamiast zgorszeniem, stanę się zwierciadłem wskazującym Pana. Zamiast mącicielem rozsiewać będę pokój. Zamiast niedowiarkiem stanę się uczniem wiernie podążającym za Mistrzem.