Jakie znaczenie ma imię? Cóż nami kieruje, przy wyborze imienia. Jest wiele czynników. Może to być kult świętego patrona. Na terenie domostwa mojego dziadka była kapliczka świętego Wojciecha. Dlatego to imię było popularne w rodzinie. Obchodząc imieniny, wspominamy swojego patrona. Bardzo wiele czasu zajęło mi ustalenie, który ze świętych Grzegorzów jest moim patronem. A jest ich sporo. Okazał się nim święty Grzegorz z Elwiry. Z miasta w rzymskiej Hiszpanii, które zostało bezpowrotnie zniszczone w VIII wieku przez muzułmanów. W pobliżu jego ruin najeźdźcy wybudowali Granadę, która zachwyca do dziś. Byłem tam dziewięć lat temu, by odnaleźć ślady swego patrona. Liczyłem na to, że coś się o nim dowiem. Więcej niż krótka notka encyklopedyczna. Znalazłem kościół pod jego wezwaniem i tylko tyle. Nawet w jego rodzinnym mieście został zapomniany. Tak jak nie pamięta się Elwiry zwiedzając Alhambrę.
Dziś przy wyborze imienia dla dziecka kierujemy się najczęściej modą. Podoba nam się to imię więc je nadajemy swojemu dziecku, A dlaczego nam się podoba? Nie zawsze jesteśmy tego świadomi. W dawnych czasach imieniom przypisywano większą wagę. W rodzinach panujących zazwyczaj powtarzały się w kółko te same dwa, trzy imiona. Wyrażano w ten sposób swoje życzenie, by nowonarodzony następca tronu powtarzał sukcesy swoich imienników. Imię dziecka stawało się niejako programem politycznym. W Izraelu w czasach Zachariasza i Elżbiety powszechny był zwyczaj nadawania synowi imienia jego dziadka lub ojca. Przekazywano im swoją tożsamość w dziedzictwie. Młody chłopaczek miał przedłużać pamięć o swoich bezpośrednich przodkach. W swoisty sposób utrzymywać ich przy życiu. Dziś już nie ma takiej potrzeby. Tę rolę przejęły nazwiska. Po tej linii myślenia szła rodzina i sąsiedzi Zachariasza. Chcieli by syn zrodzony w jego starości nosił jego imię. Ten dom należał do Zachariasza i tak niech zostanie przez następne kilkadziesiąt lat.
Tymczasem rodzice tego niezwykłego dziecka twardo postanowili, by chłopiec został nazwany imieniem, które zwiastował archanioł – Jan. Każde imię, poza brzmieniem, skojarzeniami z aktorami, sportowcami, bohaterami książek, ma swoje bezpośrednie znaczenie. Coś znaczy w języku, w którym się pojawiło. Nadając konkretnie to imię, wyrażamy swoje życzenie jakim człowiekiem on ma być. Bogumił ma być miły Bogu, a Bronisław ma bronić sławę. W Izraelu imiona wskazywały przymioty Boga. Z każdym wezwaniem swego dziecka rodzice wyznawali swoją wiarę w ten szczególnie bliski sobie przymiot Boży. Imię stawało się modlitwą, aktem strzelistym. Co znaczy imię Jochanan, bo tak po hebrajsku wymawia się imię przyszłego Chrzciciela? Jahwe jest miłosierny.
Bóg okazał wielkie miłosierdzie Elżbiecie zdejmując z niej hańbę bezdzietności. Bóg okazał miłosierdzie Zachariaszowi wysłuchując jego wieloletnie modlitwy. Wybaczył mu też jego niedowiarstwo i przywrócił mu mowę. Zapewne to mieli w głowie szczęśliwi rodzice upierając się przy imieniu Jan. Tylko w błysku proroczego natchnienia, gdy Zachariasz wypowiadał w euforii swój hymn Bogu, wspomina on o większym miłosierdziu Boga niż łaska okazana jego rodzinie. Pan, Bóg Izraela, wybawia nas od nieprzyjaciół i z ręki wszystkich, którzy nas nienawidzą.
Wstęp katechizmu w kolejnych punktach przypomina w jakim celu powstał i jaka jest jego struktura. Wskazuje siebie biskupom, kapłanom i katechetom, ale i wszystkim chrześcijanom jako punkt odniesienia i narzędzie w misji nauczania. Czy mądrze nadane dziecku imię nie spełnia podobnej roli? Dojrzały Jan wzywał do nawrócenia i prostowania drogi Panu nie tylko podczas udzielania chrztu. Nawet jego imię przypominało pokutnikom wchodzącym do Jordanu, że Pan jest miłosierny.
Wczoraj zebrała się cała nasza czwórka w domu i przystąpiliśmy do akcji zakupu części do komputera. Oczywiście wcześniej były długie konsultacji braci, który procesor jest najwydajniejszy. W ten sam sposób ogarnęli element po elemencie. Przez dwie godziny, już w gronie całej rodziny, wyszukiwaliśmy najkorzystniejsze finansowo oferty. Udało się zmieścić w budżecie. Nasz pierworodny syn – student informatyki na Politechnice Śląskiej, jest ukontentowany. Na koniec nam wszystkim podziękował. Stwierdził, że bardzo docenia tę pomoc jaką mu wszyscy zaoferowaliśmy. W jego ustach zabrzmiało to niezwykle mocno, czym wzbudził moją niekłamaną radość. Usłyszeć wyrazy wdzięczności od młodego człowieka, to chyba dzisiaj rzadkość. W większości przypadków uważają oni, że taka pomoc, jak i każde inne dobro, im się po prostu należy. To psi obowiązek rodziców pomagać swoim dzieciom. Nawet, gdy już się od nich wyprowadziło i żyje się na własny rachunek. Żeby być sprawiedliwym, sam mam problem nie tylko z wyrażaniem wdzięczności, ale i jej odczuwaniem. Gdy nie jest się gotowym przyjmować i chcesz wszystko zawdzięczać wyłącznie sobie, pozbawiasz się radości z otrzymywania.
Maryja jest przepełniona niezwykłą radością, gdyż jest świadoma wielkości otrzymanych od Boga darów. W swym Magnificat podkreśla tę prawdę, że Boża hojność jest tym większa, im większe są potrzeby proszącego, który Jemu zaufał. On głodnych syci dobrami. Jeśli nie ma we mnie głodu Boga, zostanę tylko z samym sobą. Nienasycony. Otoczony niezliczonymi darami, które zbagatelizowałem. Wpatrzony tylko w siebie, nie dostrzegę ich, ani nie docenię.
Wdzięczność powiązana jest z radością. Poprzedzona zaś jest otwartością i spotkaniem. Matka Jezusa z pośpiechem pobiegła do Elżbiety, nie po to, by uzyskać potwierdzenie słów archanioła. Ponaglała ją radość z tego, że zostało zdjęte z jej krewnej wieloletnie brzemię bezdzietności. Radośni i wdzięczni szukają siebie nawzajem. Radość się kumuluje.
Źródłem wdzięczności nie tylko są dary otrzymywane w teraźniejszości. Wdzięczność wypływa za każdym razem, gdy korzystamy z bogactwa uzyskanego w przeszłości. Katechizm w kolejnych punktach wymienia skarby poprzednich pokoleń w dziedzinie katechetyki, z których „czerpie wciąż nową moc”. Czy ja w swoim umyśle, magazynuję pamięć o dobrych chwilach, o nabytych doświadczeniach, by z nich czerpać energię i nadzieję?
Rozpoczynamy naszą przygodę z Pismem Świętym od Ewangelii wg św. Łukasza. Ewangelia czyli Dobra Nowina, radosna wieść, która zwiastuje nastanie długo oczekiwanego wydarzenia. Ewangelią w starożytnej grece nazywano choćby proklamację zwycięstwa w wojnie, urodzenia następcy tronu. Dziś akurat świętujemy 79 rocznicę zakończenia II wojny światowej w Europie. Data jest jednakże tylko symboliczna, bo ostatni żołnierze Wehrmachtu złożyli broń długo po tej dacie, grasując choćby w śląskich lasach. W Azji zaś Japonia kapitulowała oficjalnie 2 września 1945 roku. Fakty te nie zakłóciły jednak euforii, która ogarnęła cały świat. Dobra Nowina nie eliminuje ze świata zła, cierpienia i żałobnych tonów. Jednakże jej Światłość w ciemności świeci i ciemność jej nie jest w stanie ogarnąć.
Historia ta nie jest baśnią. Nie dzieje się za siedmioma górami i siedmioma rzekami. Areną pierwszej sceny jest świątynia Pańska w Jerozolimie. Czas również jest określony – w czasach historycznego króla Heroda zwanego Wielkim. Boża historia nie jest jakąś alegorią, ideologią, opium dla mas. Bóg działa w konkretnym czasie i miejscu. Całe Pismo Święte, jak i historia Kościoła oraz mojego życia świadczą, że nie było to tylko wydarzenie jednostkowe. Nitki bożego działania są gęsto wplecione w osnowę rzeczywistości.
Pamiętam z lat licealnych, jak w grupce oazowej znalazłem sobie cichą przystań. To był mój azyl, gdzie czułem się akceptowany, kochany. Nie musiałem tu brać udziału w wyścigu szczurów, ostrej rywalizacji, w bezustannym udowadnianiu sobie i innym wszystkiego. Przy kościele spędzałem długie wieczory. Całkowicie oderwany od toksycznej rzeczywistości. Z rozpędu wybrałem się do seminarium duchownego. Właściwie nie z jakiegoś poczucia powołania, z marzeń o byciu księdzem. Chciałem tylko by ten spokój trwał bezustannie. Cena tego spokoju wydawała się tak niewielka – pobożność i wierność. Seminarium szybko wyleczyło mnie z tej utopii. Zwłaszcza, że trafiłem do osławionego seminarium sosnowieckiego i osobiście zetknąłem się z bohaterami ostatnich skandali. Przełożeni tuż przed pierwszymi święceniami zdecydowali, że nie nadaję się na księdza. Musiałem zrzucić sutannę i wrócić do normalnego życia. Miałem żyć, a nie wić sobie gdzieś przytulne gniazdko na plebanii. Wróciłem zatem do wspólnoty z której wyszedłem. Chciałem w gronie przyjaciół lizać swoje rany. Na parafii jednakże patrzono na mnie wilkiem. Poczułem się jak Zachariasz i Elżbieta z Łukaszowej Ewangelii. Oni z pewnością za swoimi plecami też słyszeli te szepty: Niby tacy pobożni, święci… Z pewnością to tylko pozory skoro Bóg ukarał ich brakiem potomstwa.
Gdy w życiu jest źle, dotyka mnie jakieś niespodziewane pasmo nieszczęść, próbuję zrozumieć co się stało. Szukam winowajcy. Albo w sobie – kończy się to zwykle depresją i prostą drogą w kierunku autodestrukcji. Albo w innych – staję się pełnym żalu i zgryzoty nienawistnikiem. Obwiniać też mogę Boga. Z tych co mimo wszystko pozostaną wierni, Bóg łaskawie kiedyś zdejmie hańbę i ciężary. A nawet jeśli inne będą Jego plany, dźwigać je będzie razem z nami. Dobra Nowina nie jest tekstem marketingowym, cyklem reklam, gdzie słodkie słowa obiecują wygodne życie w luksusie i wieczną młodość. Bóg pragnie żywej ze mną relacji, a nie tylko ofiar z kadzidła, kościółkowych gładkich formułek i bizantyjskich (trydenckich) rytuałów.
„Bóg, w samym sobie nieskończenie doskonały i szczęśliwy, zamysłem czystej dobroci, w sposób całkowicie wolny, stworzył człowieka, by uczynić go uczestnikiem swego szczęśliwego życia. Dlatego w każdym czasie i w każdym miejscu jest On bliski człowiekowi. Bóg wzywa człowieka i pomaga mu szukać, poznawać i miłować siebie ze wszystkich sił.” Tak zaczyna się Katechizm. Bóg wezwał Zachariasza do czegoś więcej niż tylko nienaganne postępowanie. Wyznaczył mu konkretne zadanie.
Wielokrotnie w mediach społecznościowych spotkałem się z opiniami tradycyjnych katolików, że zanim przeczyta się Pismo Święte, powinno się wpierw zapoznać się z katechizmem i wedle niego żyć. Dopiero wtedy uniknie się pokusy swobodnego, a przez to niejednokrotnie błędnego interpretowania Biblii. Tymczasem Katechizm od pierwszych punktów wzywa mnie nie do głoszenia zasad moralności lecz do głoszenia Ewangelii. Bóg chce, bym świadczył wszystkim bez wyjątku, że ich przeznaczeniem jest dziedziczenie szczęśliwego Bożego życia. Wiara to nie moja prywatna sprawa – mój światopogląd, mój system wartości etycznych. Wiara to skarb, który się przekazuje z pokolenia na pokolenie.
Czasami mogę sobie pomyśleć, że od tego są inni. Że samym moralizowaniem i wytykaniem cudzych błędów spełniam już swoją misję. Jeśli jednak moje zdroworozsądkowe podejście lub przywiązanie do strefy osobistego komfortu rozmija się z Bożym posłannictwem, lepiej żebym zamilkł jak Zachariasz. Głoszenie własnych słów a nie Bożych zazwyczaj źle się kończy.