Pójdźcie za mną!

Mt 4, 19

  • Budowanie konstrukcji z klocków jest trudną sztuką, szczególnie dla małych dzieci. Zarazem sprawia olbrzymią frajdę, gdy widzi się efekt swojej twórczej pracy. Gdy wszystko gra. Taka praca wymaga sporo uwagi i koncentracji. Pośpiech jest często złym doradcą. Jeśli się chce wstawić nieodpowiedni klocek, może się to źle skończyć. Wciskany na siłę, może on zburzyć całą konstrukcję i zniweczyć dotychczasowy trud. Jeśli się uprzemy na naszą prowizorkę, konstrukcja może powstanie, ale będzie razić oczy swoją niedoskonałością. Będzie trzeszczeć lub chwiać z powodu nadmiernego luzu. Z pewnością obniży też naszą satysfakcję, jako konstruktorów i dostarczy sporej dawki frustracji. Realizacja życiowego powołania przypomina mi właśnie taką zabawę. Choć to nie fraszka, ale najważniejsza sprawa. Jeśli podejmiemy niewłaściwą decyzję, będzie nas ona uwierała.
  • Utarło się przekonanie, że powołanie to wybór życia w kapłaństwie lub zakonie. Na pobożną i rozmodloną dziewczynkę starsze ciotki wskazują z nadzieją mówiąc: „Ona ma powołanie.” Dopiero od niedawna podkreśla się, że istnieją jeszcze inne (równie ważne) powołania: do małżeństwa i do życie w samotności. Przypomina się też starą prawdę, że niektóre zawody są powołaniem. Lekarze, nauczyciele, zawodowi żołnierze. Decyzje do pójścia za głosem takiego powołania, zazwyczaj podejmuje się raz w życiu, gdy po maturze dokonuje się wyboru dalszej edukacji i ścieżki kariery.
  • Tyczasem wszyscy jesteśmy powołani do świętości i życia w miłości. To powołanie realizuje się przez całe życie. Każda decyzja przed jaką staję w życiu, jest jak ów klocek brany do ręki. Jeśli podejmuję je zgodnie z Bożym planem, życie sprawi mi niesamowitą frajdę i obdarzy masą satysfakcji. Nawet wtedy, gdy się sporo utrudzę. Jeśli będę budować po swojemu, w kąt odrzucając instrukcję, efekty mogą być mizerne, frustrujące lub pokraczne.
  • Boży plan na życie jest zawsze szyty na miarę. Nie za trudny, ani nie za łatwy. Dopasowany idealnie do zdolności, zainteresowań i zewnętrznych okoliczności. Dodatkowym jego atutem jest bezustanna aktualność. Jeśli popełnię błąd i spróbuję czegoś innego, Bóg cierpliwie czeka ze swoją ofertą, którą mogę podjąć w każdym momencie swego życia.
  • Apostoł Andrzej i jego towarzysze nie zostali oddani do światyni jako dzieci, nie poszli do szkół, by uczyć się mądrości od uczonych w Piśmie i arcykapłanów. Wzorem swoich rodziców zostali rybakami. Szymon Piotr założył rodzinę. Jakoś sobie radzili nad Jeziorem Galilejskim, choć w sercu cały czas tliła się tęsknota i nienazwane pragnienia. Dlatego, gdy Andrzej spotkał Jezusa, pełen radości i zapału pobiegł do swego brata, by mu oznajmić, że znalazł brakujący klocek do swojej układanki. Zrozumiał, że być rybakiem, to nie wszystko, czego oczekuje od niego Pan. Ma łowić ludzi, a nie ryby.
  • Od młodości sprawiało mi radość, bycie kreatywnym. Marzyłem o tym, by zostać sławnym pisarzem. Moje książki miały być w kanonie lektur na równi z Sienkiewiczem i Słowackim. Byłem przeświadczony, że mam talent. Próbowałem zatem pisać. Mojego słomianego zapału wystarczało jednakże tylko na kilka początkowych stron snutych w głowie epopei. Przerzuciłem się zatem na wiersze. Wszyscy moi znajomi dostawali co chwilę jakąś moją najświeższą lirykę. Startowałem w kilku konkursach. Jednakże bez sukcesu. Krytykom z lat osiemdziesiątych nie podobała się moja moralizatorska tematyka. Pomyślałem sobie, że w takim razie zostanę wziętym kaznodzieją. Przez kilka lat studiowałem w seminarium duchownym. Przełożeni uznali jednak, że być może jestem bardzo uzdolniony, ale zupełnie nie radzę sobie w relacjach międzyludzkich. Stan psychiki mojej ciągle sie pogarszał, pojawiła się depresja. Ostatecznie, w ostatnim roku przed święceniami, zdjąłem sutannę i zacząłem szukać sposobu na świeckie życie. Studia dziennikarskie wydawały mi się słusznym krokiem – zgodnym z moimi zainteresowaniami. Ale jako dziennikarz jeszcze gorzej sobie radziłem w stresujących zawodowych sytuacjach. Nie potrafiłem być wścibski, nachalny. Redaktorzy zlecali mi też tematy, w których czułem się obco i niepewnie. Teraz odnajduję się, jako autor chrześcijańskiego blogu. Cieszę się każdym czytelnikiem. Rozpiera mnie duma, gdy liczba obserwujacych moją stronę przekracza dwustu. Mam nadzieję, że rozsiewam wśród was dobro.
  • Cały czas buduję swój zamek z klocków. Mozolnie ale bardzo cierpliwie. Raz mi się udaje lepiej, raz gorzej. Pismo Święte jest dużo grubsze niż najbardziej skomplikowana instrukcja montażu. Jednakże się nie zrażam. Jest to gra warta świeczki.

Ewangelia (Mt 4, 18-22)

Gdy Jezus przechodził obok Jeziora Galilejskiego, ujrzał dwóch braci, Szymona, zwanego Piotrem, i brata jego Andrzeja, jak zarzucali sieć w jezioro; byli bowiem rybakami.

I rzekł do nich: «Pójdźcie za Mną, a uczynię was rybakami ludzi».

Oni natychmiast zostawili sieci i poszli za Nim.

A gdy poszedł stamtąd dalej, ujrzał innych dwóch braci, Jakuba, syna Zebedeusza, i brata jego Jana, jak z ojcem swym Zebedeuszem naprawiali w łodzi swe sieci. Ich też powołał.

A oni natychmiast zostawili łódź i ojca i poszli za Nim.

Powiedz tylko słowo.

Mt 8, 5-11

  • Setnikowej wierze wystarczało tylko słowo Jezusa. Nie potrzebował dowodów, gwarancji. Nie musiał tego krytycznym okiem zobaczyć, zmierzyć, zweryfikować. Było dla niego czymś oczywistym, że na słowie Pana może polegać. Cokolwiek rzeknie – wykona się. Jak przy stwarzaniu świata. „Wtedy Bóg rzekł: «Niechaj się stanie światłość!» I stała się światłość.” Silna wiara nie potrzebuje cudów czy objawień. Wystarcza słowo. Wystarcza pewność, niepodparta niczym innym, jak przekonaniem o Bożej bezgranicznej miłości.
  • Jezus zachwycił się wiarą centuriona. W przypadku innych uzdrowień, by wzmocnić wiarę źle się mającego, nie wahał się użyć dodatkowych gestów. Nawet takich jak pomazanie oczów błotem.  Nie obrusza się, że człowiek potrzebuje czegoś więcej. By wzmacniać naszą wiarę, cud Eucharystii otoczył przebogatą liturgią. On rozumie, że bez doświadczenia sacrum, człowiek może się nie otworzyć na łaskę komunii z Bogiem. Jak amant, który pragnie oczarować swoją wybrankę, zachwyca nas pięknymi barwami szat, oszałamiającym rytuałem, pobudzającymi zapachami kadzideł, muzyką… W tym kontekście rozumiem tych wiernych, którzy tęsknią za tak zwaną przedsoborową liturgią. Znużeni szarzyzną codzienności, pragną się umówić z Panem na wykwintnej randce. Chcą czegoś ekstra. Z górnej półki… Ktoś  inny mocno zakochany w Panu, nie potrzebuje zaś tego, a może nawet nie zauważa. Wpatrzony jest bowiem rozmiłowanym wzrokiem w Jezusa i chłonie Go całym sobą – nie tylko zmysłami.
  • Myślę, że wielu mi współczesnych, odchodzi od wiary, nie tyle z powodu swej racjonalności, że nie potrafią pogodzić prawd wiary, ze swoim rozumem. Bombardowani bezustannie milionami zmysłowych bodźców, stali się ślepi i głusi wobec Pana, który do nich przychodzi. Ze słuchawkami na uszach nie słyszą Jego głosu. Wpatrzeni w ekrany, nie dostrzegają Go wokół siebie. Nawet Jego Słowo zostawione w Biblii, nie przemawia do nich skutecznie, bo wydaje im się nudne, jak opisy przyrody w twórczości Nałkowskiej. Jest nastawiony na huragan wrażeń. Tymczasem konsekwentnie Bóg przychodzi w lekkim powiewie.
  • Od bardzo długiego czasu zmagam się ze swoistą posuchą na modlitwie. Nie czuję jej. Nie daje mi ona bezpośrednio radości i pokoju. Cały czas Jezus skrywa się przede mną za trudną do przejrzenia zasłoną. Dlatego nie lubię charyzmatycznych modlitw, bo zdaję mi się, że jestem ograbiony z tych wszystkich jej dobrodziejstw, jakimi upajają się niemal lewitujący charyzmatycy. Mógłbym zwątpić, rozczarować się. Mógłbym oskarżać Boga, że mnie opuścił, że mnie zbyt ostro karze. Z pokorą jednak wyznaję, że nie czuję się godzien, by On wszedł pod mój dach. Łapczywie chwytam po Pismo Święte. Święcie bowiem wierzę, że wystarczy tylko słowo, a odzyskam zdrowie. I choć nie byłem nigdy świadkiem spektakularnego cudu, choć nie porwał mnie ognisty wiatr Ducha Świętego, mocno wierzę. Spoglądając wstecz na swoje życie, widząc jak niezauważalnie (bo w długotrwałym procesie), ale diametralnie zmieniam się na dobre, jestem przekonany, że Pan nie skąpi mi Swego błogosławieństwa.

Ewangelia (Mt 8, 5-11)

Gdy Jezus wszedł do Kafarnaum, zwrócił się do Niego setnik i prosił Go, mówiąc: «Panie, sługa mój leży w domu sparaliżowany i bardzo cierpi». Rzekł mu Jezus: «Przyjdę i uzdrowię go».

Lecz setnik odpowiedział: «Panie, nie jestem godzien, abyś wszedł pod dach mój, ale powiedz tylko słowo, a mój sługa odzyska zdrowie. Bo i ja, choć podlegam władzy, mam pod sobą żołnierzy. Mówię temu: „idź!” – a idzie; drugiemu: „Przyjdź!” – a przychodzi; a słudze: „zrób to!” – a robi».

Gdy Jezus to usłyszał, zadziwił się i rzekł do tych, którzy szli za Nim: «Zaprawdę, powiadam wam: U nikogo w Izraelu nie znalazłem tak wielkiej wiary. Lecz powiadam wam: Wielu przyjdzie ze Wschodu i z Zachodu i zasiądą do stołu z Abrahamem, Izaakiem i Jakubem w królestwie niebieskim».