Powiedz tylko słowo.

Mt 8, 5-11

  • Setnikowej wierze wystarczało tylko słowo Jezusa. Nie potrzebował dowodów, gwarancji. Nie musiał tego krytycznym okiem zobaczyć, zmierzyć, zweryfikować. Było dla niego czymś oczywistym, że na słowie Pana może polegać. Cokolwiek rzeknie – wykona się. Jak przy stwarzaniu świata. „Wtedy Bóg rzekł: «Niechaj się stanie światłość!» I stała się światłość.” Silna wiara nie potrzebuje cudów czy objawień. Wystarcza słowo. Wystarcza pewność, niepodparta niczym innym, jak przekonaniem o Bożej bezgranicznej miłości.
  • Jezus zachwycił się wiarą centuriona. W przypadku innych uzdrowień, by wzmocnić wiarę źle się mającego, nie wahał się użyć dodatkowych gestów. Nawet takich jak pomazanie oczów błotem.  Nie obrusza się, że człowiek potrzebuje czegoś więcej. By wzmacniać naszą wiarę, cud Eucharystii otoczył przebogatą liturgią. On rozumie, że bez doświadczenia sacrum, człowiek może się nie otworzyć na łaskę komunii z Bogiem. Jak amant, który pragnie oczarować swoją wybrankę, zachwyca nas pięknymi barwami szat, oszałamiającym rytuałem, pobudzającymi zapachami kadzideł, muzyką… W tym kontekście rozumiem tych wiernych, którzy tęsknią za tak zwaną przedsoborową liturgią. Znużeni szarzyzną codzienności, pragną się umówić z Panem na wykwintnej randce. Chcą czegoś ekstra. Z górnej półki… Ktoś  inny mocno zakochany w Panu, nie potrzebuje zaś tego, a może nawet nie zauważa. Wpatrzony jest bowiem rozmiłowanym wzrokiem w Jezusa i chłonie Go całym sobą – nie tylko zmysłami.
  • Myślę, że wielu mi współczesnych, odchodzi od wiary, nie tyle z powodu swej racjonalności, że nie potrafią pogodzić prawd wiary, ze swoim rozumem. Bombardowani bezustannie milionami zmysłowych bodźców, stali się ślepi i głusi wobec Pana, który do nich przychodzi. Ze słuchawkami na uszach nie słyszą Jego głosu. Wpatrzeni w ekrany, nie dostrzegają Go wokół siebie. Nawet Jego Słowo zostawione w Biblii, nie przemawia do nich skutecznie, bo wydaje im się nudne, jak opisy przyrody w twórczości Nałkowskiej. Jest nastawiony na huragan wrażeń. Tymczasem konsekwentnie Bóg przychodzi w lekkim powiewie.
  • Od bardzo długiego czasu zmagam się ze swoistą posuchą na modlitwie. Nie czuję jej. Nie daje mi ona bezpośrednio radości i pokoju. Cały czas Jezus skrywa się przede mną za trudną do przejrzenia zasłoną. Dlatego nie lubię charyzmatycznych modlitw, bo zdaję mi się, że jestem ograbiony z tych wszystkich jej dobrodziejstw, jakimi upajają się niemal lewitujący charyzmatycy. Mógłbym zwątpić, rozczarować się. Mógłbym oskarżać Boga, że mnie opuścił, że mnie zbyt ostro karze. Z pokorą jednak wyznaję, że nie czuję się godzien, by On wszedł pod mój dach. Łapczywie chwytam po Pismo Święte. Święcie bowiem wierzę, że wystarczy tylko słowo, a odzyskam zdrowie. I choć nie byłem nigdy świadkiem spektakularnego cudu, choć nie porwał mnie ognisty wiatr Ducha Świętego, mocno wierzę. Spoglądając wstecz na swoje życie, widząc jak niezauważalnie (bo w długotrwałym procesie), ale diametralnie zmieniam się na dobre, jestem przekonany, że Pan nie skąpi mi Swego błogosławieństwa.

Ewangelia (Mt 8, 5-11)

Gdy Jezus wszedł do Kafarnaum, zwrócił się do Niego setnik i prosił Go, mówiąc: «Panie, sługa mój leży w domu sparaliżowany i bardzo cierpi». Rzekł mu Jezus: «Przyjdę i uzdrowię go».

Lecz setnik odpowiedział: «Panie, nie jestem godzien, abyś wszedł pod dach mój, ale powiedz tylko słowo, a mój sługa odzyska zdrowie. Bo i ja, choć podlegam władzy, mam pod sobą żołnierzy. Mówię temu: „idź!” – a idzie; drugiemu: „Przyjdź!” – a przychodzi; a słudze: „zrób to!” – a robi».

Gdy Jezus to usłyszał, zadziwił się i rzekł do tych, którzy szli za Nim: «Zaprawdę, powiadam wam: U nikogo w Izraelu nie znalazłem tak wielkiej wiary. Lecz powiadam wam: Wielu przyjdzie ze Wschodu i z Zachodu i zasiądą do stołu z Abrahamem, Izaakiem i Jakubem w królestwie niebieskim».

 

Dodaj wiary.

Wpierw przeczytaj: Łk 17, 1-6

2017-05-15-10-02-30-900x675

Wybierając grzech, nie jestem masochistycznym samobójcą. Wybieram go, gdyż tak chcę. Bo tak łatwiej, przyjemniej. Z mojego, egoistycznego punktu widzenia. Pierwszym krokiem walki z słabością jest wyjść z tego kręgu sobiepaństwa. Każdy mój grzech, nawet ten najbardziej prywatny, skrywany, oddziaływuje bowiem na innych. Ma znaczenie w moich relacjach z bliskimi i obcymi. Niech w końcu dotrze do mnie, że jako chrześcijanin, grzesząc, staję się zgorszeniem dla innych. Jako ojciec daję zły wzór swoim synom, jako mąż zniechęcam żonę. Cóż dopiero jako aktywny parafianin. Czy się stoi, czy się leży, to świadectwo się należy. Może mi to powiedzieć każdy mijający mnie na ulicy przechodzień. Możesz rzucić mi w twarz i ty.

A wtedy pozostaje chwycić ten obciążający mnie wyrok jak kamień młyński w garść i z wysiłkiem i bólem rzucić w otchłań morską. Grzechowi zadać śmierć w odmętach Bożego Miłosierdzia. Jedyne to rozsądne wyjście.

Jakże często jednak, zamiast wziąć się za siebie, z dociekliwością godną detektywa śledzę błędy innych. Gorsi ode mnie mają się stać drabiną do samousprawiedliwienia. Dlatego tak chętnie obnoszę się z poczuciem krzywdy i niesprawiedliwości, jaka mnie choćby draśnie. Tymczasem tak uzyskane samousprawiedliwienie, że wszyscy grzeszą, a niektórzy dużo gorzej ode mnie, nie prowadzi do pokoju. Gwałcone w ten sposób sumienie krzyczy rozpaczliwie. Żal winowajcy ma budzić pokój, a nie dziką satysfakcję. Satysfakcję, która wznosi mury, a nie łączy.

Rady ewangeliczne są tak oczywiste. Trudno jednak się zmienić. Staram się. Kolejne zrywy poprawy szybko się kończą potknięciem o stare nawyki. Własną mocą nigdy mi się nie uda osiągnąć szczytów doskonałości. Potrzebna jest wiara.

Zamiast pochodni wiary w najlepszym wypadku zdobywam się jedynie na drobne iskierki, które tak szybko gasną.

Dodaj mi wiary, Panie!

Jego wsparcie jest jak nieprzebrany ocean łatwopalnej cieczy. Jeśli iskierka mojej wiary skieruje się wprost do Niego, nastąpi nieuchronna eksplozja łaski. Każdy cud stanie się rzeczywistością.

Zamiast zgorszeniem, stanę się zwierciadłem wskazującym Pana. Zamiast mącicielem rozsiewać będę pokój. Zamiast niedowiarkiem stanę się uczniem wiernie podążającym za Mistrzem.

 

Błogosławiony młotek 

J 20, 24-29

Nie widzieli a uwierzyliWczoraj, wraz z grupą przyjaciół, odwiedziliśmy naszą drogą siostrę Anetę.  Wspominaliśmy rzewnie nasze wspólne doświadczenia oazowo studenckie z perspektywy tych kilkunastu lat.  W pewnym momencie nasza rozmowa przy ciachach przerodziła się w pasjonującą opowieść o początkach powołania zakonnego Anety.  O jej miodowym miesiącu z Oblubieńcem. Coraz szerzej otwierając usta ani się nie spostrzegliśmy, jak minęło całe popołudnie.

Opowieść była bowiem przetykana, jak złotymi nićmi,  głębokimi przeżyciami mistycznymi, mniej lub bardziej spektakularnymi cudami. Wizje przyszłości,  rozmowy z Jezusem,  Jego stałe doświadczanie,  nie tylko na modlitwie, ale i w zwyczajnej rzeczywistości.  Nawet pod prysznicem i na ulicy. Cudowne rozmnożenie pieniędzy w portfelu, który po wpłatach na wyjazd do Francji,  ciągle był pełny. Rozumiała teksty w nieznanym sobie języku, które były przez Pana zaadresowane właśnie do niej. Uzyskała natychmiast odpowiedzi na wątpliwości,  które się rodziły. Prowadzenie niemal za rękę. Nie chcę wchodzić w szczegóły,  gdyż opowieść była tak osobista.

Przez moment w mym sercu zrodził się drobny żal, a może zazdrość. Przy jej doświadczeniach poczułem się tępy,  zimny i oporny, jak młotek. Żadnych mistycznych chwil, cudów. Modlitwa nie daje mi nawet poczucia pokoju i radości.  Gdzież mi do rozmowy z Jezusem twarzą w twarz. Jak z Przyjacielem.

Natychmiast jednak pojawiła się myśl, że pomimo takiej ciemnej i głuchej nocy,  moja wiara jest mocna.  Mam pewność absolutną,  że Bóg mnie kocha.  Jego Opatrzność czuwa nade mną.  Mam niezachwiane przekonanie,  że moje piętnastoletnie małżeństwo jest moim powołaniem,  a praca,  którą skrupulatnie wykonuję, jest przeznaczoną mi misyjną placówką. Dar takiej wiary, czyż nie jest drogocennym skarbem?

Czy cuda są mi w takim razie potrzebne?

Dlatego nie martw się ze mną,  gdy kolejne modlitwy zdają ci się monologami.  Jeśli wciąż wierzysz, sam jesteś cudem.  Twoja wiara jest bowiem większa od wiary wszystkich apostołów.  Nie tylko Tomasz uwierzył dopiero po zobaczeniu Jezusa. A przecież byli świadkami tylu cudów i mogli kłaść głowę na piersi Jezusa,  by wsłuchiwać się w bicie Jego serca.  Dosłownie. Łatwiej bowiem chyba uwierzyć w obecność Boga w hostii niż w swoim nauczycielu, dobrym znajomym od lat.

Wierzę zatem,  że nawet będąc tak zimny i tępy jak młotek,  jestem użytecznym narzędziem w ręku Mistrza. I jeśli dzięki memu świadectwu uwierzy tylko jedna osoba, i tak będę szczęśliwy i spełniony.

Błogosławiony bowiem ten,  który nie widział,  a uwierzył.