J 20, 24-29
Wczoraj, wraz z grupą przyjaciół, odwiedziliśmy naszą drogą siostrę Anetę. Wspominaliśmy rzewnie nasze wspólne doświadczenia oazowo studenckie z perspektywy tych kilkunastu lat. W pewnym momencie nasza rozmowa przy ciachach przerodziła się w pasjonującą opowieść o początkach powołania zakonnego Anety. O jej miodowym miesiącu z Oblubieńcem. Coraz szerzej otwierając usta ani się nie spostrzegliśmy, jak minęło całe popołudnie.
Opowieść była bowiem przetykana, jak złotymi nićmi, głębokimi przeżyciami mistycznymi, mniej lub bardziej spektakularnymi cudami. Wizje przyszłości, rozmowy z Jezusem, Jego stałe doświadczanie, nie tylko na modlitwie, ale i w zwyczajnej rzeczywistości. Nawet pod prysznicem i na ulicy. Cudowne rozmnożenie pieniędzy w portfelu, który po wpłatach na wyjazd do Francji, ciągle był pełny. Rozumiała teksty w nieznanym sobie języku, które były przez Pana zaadresowane właśnie do niej. Uzyskała natychmiast odpowiedzi na wątpliwości, które się rodziły. Prowadzenie niemal za rękę. Nie chcę wchodzić w szczegóły, gdyż opowieść była tak osobista.
Przez moment w mym sercu zrodził się drobny żal, a może zazdrość. Przy jej doświadczeniach poczułem się tępy, zimny i oporny, jak młotek. Żadnych mistycznych chwil, cudów. Modlitwa nie daje mi nawet poczucia pokoju i radości. Gdzież mi do rozmowy z Jezusem twarzą w twarz. Jak z Przyjacielem.
Natychmiast jednak pojawiła się myśl, że pomimo takiej ciemnej i głuchej nocy, moja wiara jest mocna. Mam pewność absolutną, że Bóg mnie kocha. Jego Opatrzność czuwa nade mną. Mam niezachwiane przekonanie, że moje piętnastoletnie małżeństwo jest moim powołaniem, a praca, którą skrupulatnie wykonuję, jest przeznaczoną mi misyjną placówką. Dar takiej wiary, czyż nie jest drogocennym skarbem?
Czy cuda są mi w takim razie potrzebne?
Dlatego nie martw się ze mną, gdy kolejne modlitwy zdają ci się monologami. Jeśli wciąż wierzysz, sam jesteś cudem. Twoja wiara jest bowiem większa od wiary wszystkich apostołów. Nie tylko Tomasz uwierzył dopiero po zobaczeniu Jezusa. A przecież byli świadkami tylu cudów i mogli kłaść głowę na piersi Jezusa, by wsłuchiwać się w bicie Jego serca. Dosłownie. Łatwiej bowiem chyba uwierzyć w obecność Boga w hostii niż w swoim nauczycielu, dobrym znajomym od lat.
Wierzę zatem, że nawet będąc tak zimny i tępy jak młotek, jestem użytecznym narzędziem w ręku Mistrza. I jeśli dzięki memu świadectwu uwierzy tylko jedna osoba, i tak będę szczęśliwy i spełniony.
Błogosławiony bowiem ten, który nie widział, a uwierzył.