Bezradność Wszechmocnego

Mk 6,5

Jezus przyszedł do swego rodzinnego miasta. A towarzyszyli Mu Jego uczniowie. Gdy zaś nadszedł szabat, zaczął nauczać w synagodze; a wielu, przysłuchując się, pytało ze zdziwieniem: «Skąd to u Niego? I co to za mądrość, która Mu jest dana? I takie cuda dzieją się przez Jego ręce! Czy nie jest to cieśla, syn Maryi, a brat Jakuba, Józefa, Judy i Szymona? Czyż nie żyją tu u nas także Jego siostry?» I powątpiewali o Nim.

A Jezus mówił im: «Tylko w swojej ojczyźnie, wśród swoich krewnych i w swoim domu może być prorok tak lekceważony».

I nie mógł tam zdziałać żadnego cudu, jedynie na kilku chorych położył ręce i uzdrowił ich. Dziwił się też ich niedowiarstwu. Potem obchodził okoliczne wsie i nauczał. (Mk 6,1-6)

  • Dzisiaj chciałbym przedstawić kolejne greckie słówko : οὐκ ἐδύνατο (ouk edynato). Opisuje ono stan niemocy, braku możliwości, swoistą bezradność wobec problemu. Aż trudno uwierzyć, że Ewangelista użył tych słów w odniesieniu do Jezusa. Bezradność Wszechmocnego może oszołomić. Jezus nie mógł zdziałać żadnego cudu w Nazarecie. Czyżby stracił swą moc? Czyżby się mścił na swych ziomkach za trzydzieści lat ukrytego życia i nie tyle „nie mógł”, ile „nie chciał”? Czy Jego cuda są jak sztuczki magika, które wychodzą tylko wobec specyficznej publiki? Czy na Jezusowy wylew łaski trzeba w szczególny sposób zasłużyć? To greckie słowo w momencie zwątpienia i kryzysu wiary, w czasie życiowej katastrofy może spustoszyć serce.
  • Codziennie można śledzić szybujący w górę licznik zachorowań i zgonów podczas szalejącej pandemii. Zamknięci w czterech ścianach kwarantanny, jak preriowe pieski, chowamy się w norkach przed unoszącą się w powietrzu śmiercią. Odzwyczailiśmy się od tej duchoty. Zwłaszcza wtedy, gdy wciąż czujemy się piękni i młodzi. Wszak do tej pory oddychaliśmy pełną piersią swobody. Panoszyliśmy się po ulicach miast i pasażach hipermarketów. Dopada nas lęk. Przypomina się niejednemu babcine powiedzenie – Gdy trwoga, to do Boga. Działało w czasie matury, zadziała i dzisiaj! Optymizm jednak studzi widok pustych zamkniętych kościołów. Kwarantanna, ograniczenia, strach… Serce rozdarte kolejną niedzielą bez Eucharystii. Czy Bóg nas opuścił? Czy, jak w Nazarecie, dopadła Go niemoc?
  • Tylu z nas z nadzieją i przejęciem obserwowało małą białą sylwetkę Franciszka, kroczącą przez pustkę placu św. Piotra. Bezgłośnie poruszaliśmy swymi ustami, by wraz z nim zanosić prośbę do Boga o cud uwolnienia od wszechobecnego zagrożenia. Wielkie wrażenie, poruszenie – te słowa powtarzały się w najważniejszych portalach informacyjnych świata. Nie przyzwyczajone, w ten sposób próbowały wyrazić swoją nadzieję. Z pewnością Pan również był pod wrażeniem. Znów wróci wszystko do normy. W tym oczekiwaniu, już nie każdy pamiętał słowa, które wtedy padły. Teraz rozpaczliwie chcemy wyłącznie bezpieczeństwa… Później będziemy chcieli powrotu do „normalności”. Monstrancja uroczyście zakreśliła krzyż nad miastem i światem. Słupki z ilością śmierci szybciej wzbijają się w niebo. Jezus wciąż nie może uczynić cudu.
  • Znam takich, którzy oburzeni żądają otwarcia kościołów. Chcą przywrócić wiarę biczowników, którzy manifestacją wzrastającej pobożności, chcą przekonać „obrażonego Boga”. Na kolana przed urażonym Bogiem! Nie wyciągajcie brudnych dłoni po najczystszą świętość! Z lękiem spoglądają na kalendarz i obawiają się masowych wyroków śmierci, za nieuczestnictwo w paschalnych celebrach. Jak średniowieczni banici chcą uchwycić się rogów ołtarza. Tu śmierć nie może nas dopaść. Wszak tak głosi odwieczne prawo azylu. Koronką przegonimy koronawirusa! Odmawiane modlitwy rzucamy jak monety na tacę, by przekupić Pana Życia i Zwycięzcę śmierci.
  • Ale czy te wszystkie starania, przekonania mają w sobie moc autentycznej miłości? Czy też ciągle są jeno wyrazem beznadziejnej rozpaczy? Nieodwzajemniona miłość jest bezradna – jak Jezus wobec znajomych z młodości. Nie może uszczęśliwiać na siłę. Nie chce też wciąż dawać dowodów miłości.
  • Co ja dziś w imię solidarności z braćmi zrobiłem, by zahamować epidemię? Czy jak uczniowie oddałem wszystkie swoje pięć chlebów, by Jezus mógł nakarmić tysiące?  Czy jak Zacheusz naraziłem się na śmieszność i wspiąłem się na sykomorę, by przyjąć zaproszenie na przemieniające życie spotkanie? Czy jak Weronika przedarłem się przez wrogi tłum, by za gest miłosierdzia uzyskać cudowny wizerunek? Ewangelia uczy mnie, że nie wystarczy domagać się cudów i jak widz oczekiwać niezwykłego spektaklu. Nie wystarczy wołać Panie, Panie! Prawdziwa miłość, by począć,  potrzebuje autentycznej wzajemności. Wobec roszczeń i żądań staje się – bezradna. Gdy myślę wyłącznie o powrocie do beztroskiego życia, gdy  pozwalam na powolną śmierć starszych jednostek „o mniejszej wartości dla społeczeństwa”, gdy praworządność, polityczny interes stawiam wyżej od ludzkiej solidarności i poszanowania życia, niech mnie nie dziwi, że miłość Jezusa odbija się od zimnego jak głaz serca. Kolejne dni mijają a On wciąż nie zdołał mi pomóc. οὐκ ἐδύνατο

Aktywnie

Wpierw przeczytaj: Iz 6,1-8 oraz Mt 10, 24-33

żar

Źle się dzieje. Jest coraz tragiczniej. Za chwilę strach będzie się przeżegnać. Kolejny kraj legalizuje aborcję i związki homoseksualne, zamordowano kolejnego księdza… Ileż podobnych wieści słyszysz w ciągu tygodnia? Ileż razy spotykasz się z atakiem na Kościół? Jak często zdaje ci się, że słowa kapłan i pedofil to we współczesnej polszczyźnie synonimy? Pięć razy, dziesięć, sto?

A ile razy w tym samym czasie dałeś świadectwo Prawdzie? Kiedy ostatnio publicznie przyznałeś się do swego Boga? Niekoniecznie w zamkniętym kręgu kółka różańcowego – okopanego jak oblężona twierdza.

Kłamstwo powtarzane wielokrotnie rodzi w sercach wątpliwości. Kłamstwo, którym zostajemy zalani, z biegiem czasu staje się rzeczywistością. Tylko ten, który jest aktywnym, graczem ma szansę na powodzenie. Ci, co oglądają się na innych, z góry są skazani na porażkę.

Czy też zauważyłeś tę okoliczność, że wiara najpiękniej kwitnie w trudach i przeciwnościach? Kościół syty i opływający w przywileje rozleniwia się i w końcu gnuśnieje. Miało to miejsce w Zachodniej Europie, a teraz się staje na naszych oczach w Polsce.

Bierność. Bóg powołując nas na świadków, bezustannie jest aktywny. Inicjatywa jest po Jego stronie. On posyła z misją, a nie czeka, aż spłynie odpowiednia lista aplikacji, by mógł wybrać ze sterty CV. Jeśli tylko wyrazisz na głos swoje obawy i wątpliwości, jak Izajasz, nie skreśla cię od razu, nie wchodzi z tobą w dyskusję, nie oczekuje na twoje propozycje rozwiązania problemu. Kompromis to rzeczywistość obca Bożemu działaniu. Bliższy jest mu żar, który szybko i definitywnie wypala chorą tkankę.

Dlatego zdaj się na Niego, nie bój się wyjść przed szereg biernych, narzekających, letnich w wierze katolików. Lecz czyń pozytywny raban.

Nie chcę marudzić, nie chcę się skarżyć, kontratakować i wypatrywać z lękiem najmniejszych pozorów zła. Chcę powtarzać jawnie Dobrą Nowinę, która mnie dotknęła.

Oto ja, poślij mnie!

Samarytanie

Wpierw przeczytaj: Łk 9,51-56

refugees

Samarytanie byli kimś obcym dla prawowiernych żydów. Co zapalczywsi rzekliby, że byli paskudnym wrzodem wszczepionym przez Persów w czasach niewoli babilońskiej. Byli kimś w rodzaju imigrantów, którzy przez wieki nie potrafili i nie chcieli się do końca zasymilować. Pomimo tego, że w zasadzie przyjęli wiarę w Jedynego Boga, to uparcie pozostawali sobą. Nie pozwalali zapominać o swojej odrębności. Inność zmusza do ustosunkowania. Najczęściej wyzwala uczucia strachu i nieufności.

Najlepszą obroną jest atak. Agresja rodzi chęć rewanżu. Rany podziału leczą się najdłużej. Konflikt narasta…

Ponieważ bezpośrednie spotkanie wrogów może się źle skończyć, żydzi zwyczajowo do Jerozolimy pielgrzymowali okrężną drogą wzdłuż Jordanu. Decyzja Jezusa by pielgrzymować przez Samarię, musiała zatem mocno zirytować apostołów. Gdy spotkali się z problemami po drodze, pewnie pod nosem sobie mruczeli: A nie mówiliśmy? Ja wiedziałem, że tak będzie. Zawsze tak jest z tymi psami. Oby ich ogień pochłonął!

W mojej parafii żaden z księży nawet nie wspomniał, że rozpoczął się Tydzień Modlitwy za Uchodźców. Może nie chcą wtykać kolejnego kija w to mrowisko? Trwa gorąca dyskusja, czy przyjmować uchodźców i w ten sposób narażać się na niebezpieczeństwo, czy też pomagać im w ich własnych środowiskach. Zanim się odpowie na to pytanie, potrzebna jest jednak wcześniejsza zmiana myślenia.

Nie znajdę właściwego rozwiązania, dopóki nie zrozumiem w pełni, że ten ktoś inni to też człowiek jak ja. Uchodźcy to „nie liczby, tylko osoby: to twarze, imiona, historie życia i odpowiednio do tego należy ich traktować” – przypomnę słowa papieża Franciszka.

Naturalnym priorytetem człowieka jest zapewnienie bezpieczeństwa sobie i własnym bliskim. Oddanie życia za osobę obcą to szczyt świętości, do jakiej wzywa mnie Jezus. Wiem, że nim ten szczyt osiągnę, muszę pokonywać małymi kroczkami kolejne etapy. Zawsze w górę!  Inni dla mnie to nie tylko imigranci, innowiercy, czy ludzie o odmiennej orientacji politycznej lub seksualnej. Innym, który mnie irytuje, może być nawet ktoś tak bliski jak żona (chyba z Wenus tu spadła) lub własne dziecko, które ciągle gasi moje oburzenie argumentem, że wszyscy jego znajomi tak robią. Nie akceptować mogę nawet samego siebie.

Obym zaczął oswajać się z innością.