Jezus przyszedł do swego rodzinnego miasta. A towarzyszyli Mu Jego uczniowie. Gdy zaś nadszedł szabat, zaczął nauczać w synagodze; a wielu, przysłuchując się, pytało ze zdziwieniem: «Skąd to u Niego? I co to za mądrość, która Mu jest dana? I takie cuda dzieją się przez Jego ręce! Czy nie jest to cieśla, syn Maryi, a brat Jakuba, Józefa, Judy i Szymona? Czyż nie żyją tu u nas także Jego siostry?» I powątpiewali o Nim.
A Jezus mówił im: «Tylko w swojej ojczyźnie, wśród swoich krewnych i w swoim domu może być prorok tak lekceważony».
I nie mógł tam zdziałać żadnego cudu, jedynie na kilku chorych położył ręce i uzdrowił ich. Dziwił się też ich niedowiarstwu. Potem obchodził okoliczne wsie i nauczał. (Mk 6,1-6)
- Dzisiaj chciałbym przedstawić kolejne greckie słówko : οὐκ ἐδύνατο (ouk edynato). Opisuje ono stan niemocy, braku możliwości, swoistą bezradność wobec problemu. Aż trudno uwierzyć, że Ewangelista użył tych słów w odniesieniu do Jezusa. Bezradność Wszechmocnego może oszołomić. Jezus nie mógł zdziałać żadnego cudu w Nazarecie. Czyżby stracił swą moc? Czyżby się mścił na swych ziomkach za trzydzieści lat ukrytego życia i nie tyle „nie mógł”, ile „nie chciał”? Czy Jego cuda są jak sztuczki magika, które wychodzą tylko wobec specyficznej publiki? Czy na Jezusowy wylew łaski trzeba w szczególny sposób zasłużyć? To greckie słowo w momencie zwątpienia i kryzysu wiary, w czasie życiowej katastrofy może spustoszyć serce.
- Codziennie można śledzić szybujący w górę licznik zachorowań i zgonów podczas szalejącej pandemii. Zamknięci w czterech ścianach kwarantanny, jak preriowe pieski, chowamy się w norkach przed unoszącą się w powietrzu śmiercią. Odzwyczailiśmy się od tej duchoty. Zwłaszcza wtedy, gdy wciąż czujemy się piękni i młodzi. Wszak do tej pory oddychaliśmy pełną piersią swobody. Panoszyliśmy się po ulicach miast i pasażach hipermarketów. Dopada nas lęk. Przypomina się niejednemu babcine powiedzenie – Gdy trwoga, to do Boga. Działało w czasie matury, zadziała i dzisiaj! Optymizm jednak studzi widok pustych zamkniętych kościołów. Kwarantanna, ograniczenia, strach… Serce rozdarte kolejną niedzielą bez Eucharystii. Czy Bóg nas opuścił? Czy, jak w Nazarecie, dopadła Go niemoc?
- Tylu z nas z nadzieją i przejęciem obserwowało małą białą sylwetkę Franciszka, kroczącą przez pustkę placu św. Piotra. Bezgłośnie poruszaliśmy swymi ustami, by wraz z nim zanosić prośbę do Boga o cud uwolnienia od wszechobecnego zagrożenia. Wielkie wrażenie, poruszenie – te słowa powtarzały się w najważniejszych portalach informacyjnych świata. Nie przyzwyczajone, w ten sposób próbowały wyrazić swoją nadzieję. Z pewnością Pan również był pod wrażeniem. Znów wróci wszystko do normy. W tym oczekiwaniu, już nie każdy pamiętał słowa, które wtedy padły. Teraz rozpaczliwie chcemy wyłącznie bezpieczeństwa… Później będziemy chcieli powrotu do „normalności”. Monstrancja uroczyście zakreśliła krzyż nad miastem i światem. Słupki z ilością śmierci szybciej wzbijają się w niebo. Jezus wciąż nie może uczynić cudu.
- Znam takich, którzy oburzeni żądają otwarcia kościołów. Chcą przywrócić wiarę biczowników, którzy manifestacją wzrastającej pobożności, chcą przekonać „obrażonego Boga”. Na kolana przed urażonym Bogiem! Nie wyciągajcie brudnych dłoni po najczystszą świętość! Z lękiem spoglądają na kalendarz i obawiają się masowych wyroków śmierci, za nieuczestnictwo w paschalnych celebrach. Jak średniowieczni banici chcą uchwycić się rogów ołtarza. Tu śmierć nie może nas dopaść. Wszak tak głosi odwieczne prawo azylu. Koronką przegonimy koronawirusa! Odmawiane modlitwy rzucamy jak monety na tacę, by przekupić Pana Życia i Zwycięzcę śmierci.
- Ale czy te wszystkie starania, przekonania mają w sobie moc autentycznej miłości? Czy też ciągle są jeno wyrazem beznadziejnej rozpaczy? Nieodwzajemniona miłość jest bezradna – jak Jezus wobec znajomych z młodości. Nie może uszczęśliwiać na siłę. Nie chce też wciąż dawać dowodów miłości.
- Co ja dziś w imię solidarności z braćmi zrobiłem, by zahamować epidemię? Czy jak uczniowie oddałem wszystkie swoje pięć chlebów, by Jezus mógł nakarmić tysiące? Czy jak Zacheusz naraziłem się na śmieszność i wspiąłem się na sykomorę, by przyjąć zaproszenie na przemieniające życie spotkanie? Czy jak Weronika przedarłem się przez wrogi tłum, by za gest miłosierdzia uzyskać cudowny wizerunek? Ewangelia uczy mnie, że nie wystarczy domagać się cudów i jak widz oczekiwać niezwykłego spektaklu. Nie wystarczy wołać Panie, Panie! Prawdziwa miłość, by począć, potrzebuje autentycznej wzajemności. Wobec roszczeń i żądań staje się – bezradna. Gdy myślę wyłącznie o powrocie do beztroskiego życia, gdy pozwalam na powolną śmierć starszych jednostek „o mniejszej wartości dla społeczeństwa”, gdy praworządność, polityczny interes stawiam wyżej od ludzkiej solidarności i poszanowania życia, niech mnie nie dziwi, że miłość Jezusa odbija się od zimnego jak głaz serca. Kolejne dni mijają a On wciąż nie zdołał mi pomóc. οὐκ ἐδύνατο