Wpierw przeczytaj Mt 7,21.24-27
Spoglądając daleko wstecz swego życia, do początków swojej żywej relacji z Jezusem, trudno mi znaleźć jakiś jeden konkretny moment nawrócenia. Jakieś cudowne zdarzenie, wysłuchana modlitwa, usłyszany głos… Nie przypominam sobie nic szczególnego. Pomimo tego, pamiętam ten zapał nieśmiałego i zahukanego dzieciaka z podstawówki, by zostać ministrantem, by czytać Pismo Święte, by pójść na kolejną mszę. Dzień w dzień, aż do głębokiej zażyłości i zadomowienia się przy ołtarzu. To nie była sprawa wychowania. Ze smutkiem muszę przyznać, że dom rodzinny nauczył mnie w tamtych latach szacunku do wiary, ale nie dawał żywego świadectwa modlitwy czy życia sakramentalnego. Bo i nie mógł. Pobożnych przyjaciół też nie miałem. Nie miałem właściwie żadnych. I to może być klucz do tej zagadki.
Młody człowiek potrzebuje akceptacji, zrozumienia, czyjejś bliskości. Jeśli jest jednak inny i nie potrafi się dostosować, skazany jest na ostracyzm i samotność. Życie na pustyni jest nieludzkie. Dziś wielu młodych znajduje ucieczkę z tej nieludzkiej krainy w świecie wirtualnej rzeczywistości. W moich czasach wyobraźnia, choć dużo bardziej bogatsza niż dzisiaj, nie dawała aż takich możliwości bezpiecznej interakcji z innymi osobami. Dlatego łatwiej było mi usłyszeć słodką obietnicę obecności z ust Jezusa. Jakże łatwo było mi się zakochać w słowach: A oto Ja jestem z wami przez wszystkie dni, aż do skończenia świata”. Brakowało mi miłości – On jest Miłością!
Piękny jest ten moment. Chce się żyć dla tej chwili, gdy uświadamia się, że się jest bezwarunkowo kochanym, że Ktoś nigdy mnie nie opuści, nigdy nie zawiedzie, wszystko wybaczy, odda za mnie Swoje życie i zawsze gotów jest mnie wysłuchać. Chce się wznieść do góry ręce i w uwielbieniu śpiewać „Panie, Panie!”
Ale czy poprzestając na tym, nie tworzę sobie Boga na miarę niezaspokojonych potrzeb? Jezus sprowadzony do roli słodziaka i złotej rybki do wysłuchiwania próśb? Czy Jego krew po to tylko została przelana, by była balsamem na rany mego serca?
Fajnie mi się modliło. Alleluja! Na modlitwie jednak nie ma być mi fajnie. Niejednokrotnie to czas operacji na otwartym sercu bez znieczulenia. Jezus nie chce mnie zagłaskać, on pragnie mnie przemienić. Jego słowa nie są miodem – to ostry miecz, który wykrawa to co nieświęte. On nie jest mięciutkim, pluszowym misiakiem – to twarda skała, na której mam zbudować swój dom. Dom – a nie przytulną kryjówkę.