Tożsamość

  • Dzisiaj, we wspomnienie Najświętszego Imienia Maryi, górnośląski Kościół spogląda z czcią na wizerunek Matki Jezusa z piekarskiej bazyliki. Tutaj przychodzi się z górniczej szychty, by po prostu odpocząć pod troskliwym okiem Matki. Nie trzeba wiele mówić. Ona swym matczynym sercem dobrze wyczuwa, co nas dręczy i niepokoi. Samo Jej spojrzenie już przynosi pokój, dodaje sił i odwagi. Gdy w XIX wieku gwałtownie przybywało mieszkańców okolicznych wiosek, gdy jak grzyby po deszczu rodziły się wokół kopalń i hut nowe miasta, miejscowi Ślązacy bronili właśnie tutaj swej tożsamości. Nie różnili się od przybywających za pracą Niemców wyglądem, strojem, obyczajami. Czekała ich ta sama niebezpieczna praca. Jednakże, w przeciwieństwie od większości przybyszów z innych prowincji Prus, w swym trudzie wzywali imienia Maryi. Nie przeszkadzało im, że cudowny wizerunek Matki Bożej został przeniesiony z Piekar do Opola. Przecież nie do obrazu tu przychodzili, lecz do Matki. Jak u rękawa swej mamy z dzieciństwa, tak i tutaj szukali sprawiedliwości społecznej, równego traktowania, poszanowania do tradycji. Tutaj też przekonywali się, że wszyscy, którzy przychodzą do jednej Matki, są dla siebie braćmi. Gdzie zaś są bracia i Matka, tam jest prawdziwy dom. Nasz dom. Nasza tożsamość.
  • Jezus wskazuje swym uczniom podobny wyznacznik, budujący wspólną, chrześcijańską tożsamość. Cechę charakterystyczną, odróżniającą nas od innych ludzi dobrej woli. Wszyscy, bez żadnego wyjątku, mamy jednego Ojca. Dlatego też wszyscy jesteśmy braćmi. Można kogoś szczególnie lubić, mieć z kimś wspólne zainteresowania. Z takimi ludźmi przyjemnie spędzać czas. Do takich ludzi się ciągnie. Ale jeśli ktoś jest moim bratem, jest on automatycznie mi bliski, niezależnie od jego poglądów, sposobu bycia. Niezależnie też od tego, jak on mnie traktuje. Więzy rodzinne są silniejsze od wszelkich burz. Można się kłócić, ale bracia trzymają się razem.
  • A zatem, jeśli należę do chrześcijańskiej rodziny, a nie jestem tu tylko podrzutkiem, wszystkich braci traktuję z tą samą miłością. Nawet jeśli spotykam się z oszczerstwem i przekleństwem, odpowiem szczerze, że mnie to boli, ale bez nienawiści i chęci odwetu. Wszak słabszy brat, który mnie wyzywa i pluje mi w twarz, nie potrzebuje moich kopniaków. Awanturującego się brata nie wyrzuca się na bruk. Bijące się dzieci kochająca matka może wpierw zgani, ale zawsze na koniec obydwoje z jednakową czułością przytuli do swego serca.
  • Maryja, stojąc pod krzyżem, nie rzucała się z pięściami na rzymskich żołdaków, którzy torturowali Jej Syna. Nie pluła na arcykapłańskich pachołków, którzy szydzili z Ukrzyżowanego. Choć każde uderzenie młotka i każdy drwiący śmiech raniły Ją mocno. Serce każdej matki boleje, gdy niezgoda panuje w rodzinie.
  • Dzisiaj Kościół często spotyka się z jawną wrogością. To już nie tylko nagłówki gazet nam o tym mówią. Często sami spotykamy się osobiście z krzywdzącymi opiniami i szyderstwem. Pokaż mi jak odnosisz się do tych wrogów, a powiem ci, czy jesteś prawdziwym uczniem Chrystusa. Prawdziwym synem Maryi. Manifestacje i kontrmanifestacje z nienawiścią spoglądają na siebie. Idę do zatroskanej Matki, by wesprzeć Ją w modlitwach.

Łk 6, 27-38

Człowiek, który ma uschłą rękę

Łk 6,10

  • Spoglądam na swoją dłoń. Zazwyczaj ją wyciągam, by brać, by trzymać, czasami zabija nudę klikając w klawiaturę. Teraz patrzę na nią uważnie oczami wiary. Jest uschła w tej chwili. Dłoń, która nie niesie pomocy jest martwa. Dłoń, która nie trzyma w sobie jałmużny jest martwa. Dłoń, która nie składa się do modlitwy jest martwa. Dłoń, która nie służy pożyteczną pracą jest martwa. Dłoń, która nie uderza ze skruchą w pierś jest martwa. A martwa dłoń – nieruchoma w swym rozleniwieniu, jeśli już się poruszy, z łatwością może się zacisnąć w pięść. Z łatwością może sięgnąć po cudzą rzecz. Z łatwością może posłużyć do grzechu. Mam uschłą dłoń i kryję się gdzieś w cieniu pleców innych. Nie wychodzę przed szereg. Niby jestem we wspólnocie wiernych zgromadzonych w domu modlitwy, ale jakby mnie nie było. Jestem uschłym członkiem Kościoła, łatwym do zmanipulowania. Jestem uschłą latoroślą, którą można bez trudu odłamać od Winnego Krzewu.
  • Choć w swej martwocie i bierności nie zdobywam się na modlitwę prośby, Jezus mnie dostrzega. Wywołuje mnie na środek. Stawia mnie w centrum uwagi, gdyż pragnie, by wspólnota nie była obojętna na pojawiającą się martwotę. Nie chwycił mnie za ucho i nie wyszarpał mnie zza pleców innych, ku przestrodze i ku sądowi. Jego uwaga jest pełna miłosierdzia i troski. Nie wyrywa mnie na siłę, jak ogrodnik, który plewi chwasty. On wzywa mnie bym sam się podniósł. Bym uczynił pierwszy gest wolnej woli skierowanej ku Niemu. Tyle Mu wystarczy. Resztę sam już dokona.
  • Uzdrowioną dłoń z powrotem kładę na klawiaturze. Tym razem, by pisać 150 już wpis na tym blogu. Jezus daje mi zdrowie, daje mi swoje dary, daje mi wszystko. Ale to nie jest nagroda za dobre zachowanie. Czy bowiem „popełniłem” jakiekolwiek dobro sam z siebie, bez Jego pomocy? Czy kiedykolwiek moja dłoń podarowała coś, czego wcześniej nie otrzymałem z Jego szczodrobliwości. Życie podarowane w moje dłonie jest zadaniem. Dlatego piszę. Dlatego służę. Żyję.

Ewangelia z dnia: Łk 6,6-11

Za murem

  • Łatwo podzielić ludzi. Wybudować wysoki mur. Tu jesteśmy MY a  tam ONI. My – dobrzy, wierzący, tradycyjni. Oni – źli, odmieńce, Boga się nie bojący, nowinkarze. Szczęśliwi, że stoimy po dobrej stronie muru, z pogardą spoglądamy na tamtych. Z pogardą wypływającą z lęku. I ta słodka myśl – Nie jestem chyba aż taki zły, jak mi sumienie wypomina, skoro ONI są dużo gorsi. Za tym murem żyjemy w ciepełku tradycyjnej pobożności, wyssanej wraz z mlekiem matki, która tak niewiele przez to kosztuje. Wydaje się, że złapaliśmy Pana Boga za pięty, bo przecież Bóg z NAMI, któż przeciwko NAM! Jeśli imię Jezusa pada z drugiej strony muru, to z pewnością jest to obraza uczuć religijnych. Czekamy na Boże błogosławieństwo, na które z pewnością zasługujemy. I rzeczywiście, w naszym Kafarnaum zdarzają się uzdrowienia. Jest cudownie!
  • Tylko ten Jezus ciągle się wymyka. Pomimo zamkniętych dokładnie drzwi kościoła, przeskakuje przez wysoki mur na drugą stronę. Rwie się do tych odszczepieńców, jakby Mu źle u nas było. A przecież tam czeka na Niego zniewaga, oplucie, zgorszenie i krzyż. Co gorsza – siedząc okrakiem na wysokim murze, gestem przynagla nas do pójścia za Nim. Mamy głosić Dobrą Nowinę o królestwie Bożym INNYM! Mamy opuścić nasze ukochane miasto. Porzucić ciepełko. Zerwać się z kanapy.
  • Stoję w kręgu serdecznych przyjaciół. Trzymamy się wszyscy za ręce. „Dobrze, że jesteś.” Powtarzamy z niekłamanym zaufaniem. Mój wzrok pada na drzwi. Już tak dawno nikt nowy przez nie nie przeszedł. A może pora wyjść, by przestać się kisić wciąż w tym samym sosie?

Przeczytaj Ewangelię. (Łk 4, 38-44)