Szczęśliwi czekający

Wpierw przeczytaj: Łk 12,35-38

oczekując

„Proszę czekać. Zaraz wracam.” Dziś coraz trudniej można spotkać się z taką informacją na drzwiach sklepu, czy punktu obsługi. Klient nasz pan – a współczesny klient nie potrafi czekać. Tymczasem mogę spojrzeć na całe Pismo Święte jako podobną notkę z informacją dla mnie i dla ciebie. „Niech będą przepasane biodra wasze i zapalone pochodnie. Już idę po was, by zaprowadzić do domu Ojca. Bądźcie gotowi!”

Skoro tak jest, to czekam, choć w dobie życia instant, nie jest to łatwe. Dziś kwadrans to niemal wieczność. Tymczasem Pan ostrzega, że może nadejść nawet o drugiej lub trzeciej straży nocnej. Dlaczego przeznaczona jest mi tak dłuuuuga dniówka, do trzeciej nad ranem?

Być może dlatego, że mam sobie uświadomić, jak ja sam wystawiam cierpliwość Boga na próbę, gdy zmuszam Go do czekania na mnie na modlitwie, czy u kratek konfesjonału. Gdy w nieskończoność czeka w drugim człowieku na mój gest dobroci.

Być może opóźnia swoje przyjście do momentu, aż w końcu uświadomię sobie, że jestem tylko sługą. Cóż z tego, że chata wolna i nikt nie patrzy mi pozornie na dłonie. Moje igraszki są tylko głupotą. Prawdziwa zabawa i autentyczna radość jest na uczcie weselnej, na której jest Pan.

Być może Pan zwleka ze względu na podobnych mnie nieogarów, którzy potrzebują więcej czasu, by odnaleźć się w rzeczywistości.

Wszystko prawda. Mam jednak pełne nadziei przeczucie, że jest jeszcze inne wyjaśnienie. Pan już tu jest. Uczta trwa wokół mnie. Pośród miliardów zaproszonych gości nie dostrzegam po prostu Gospodarza. Albo nie nadszedł jeszcze czas, bym był Mu przedstawiony. Kolejka wszak długa. Błąkam się gdzieś po bocznych korytarzach, kuchni i ogrodzie. Rozpraszają mnie służbowe telefony, hałasy na zewnątrz. Przeszkadzają jacyś współgoście nieprzyzwoicie upojeni przyniesionym przez siebie tanim alkoholem. Zagubiony w swoich myślach, nie do końca rozumiem co się wokół mnie naprawdę dzieje.

Może słuchawki z ulubioną playlistą nie pozwalają mi usłyszeć kołatania w drzwi? Może moje oczy, jak Kleofasowe w Emaus, są na uwięzi całej masy ekranów? Może od czasu, do czasu wymykam się gdzieś w noc, dla niecnych celów i spotkań z podejrzanymi typami?

Oby szczęście mnie oszołomiło, gdy w chwili, której nie znam, poczuję życzliwe poklepywanie po ramieniu i usłyszę najsłodszy głos. „Dobrze, że jesteś. Cieszę się, że cię tu zastałem. Zasiądź do stołu i spożyj ze Mną wieczerzę.”

Wzruszył się

Wpierw przeczytaj: Łk 10, 30-37

Théodule-Augustin_Ribot_-_The_Good_Samaritan_-_WGA19393

Dwadzieścia lat temu, gdy byłem młodym, ambitnym studentem, po rekolekcjach prowadzonych przez poczciwego ojca staruszka, wbił się nam w głowę cytat często przez niego powtarzany. „Ojciec wzruszył się głęboko”. Ponieważ rekolekcje były aż nadto sentymentalne, przez długi czas szyderczo cytowaliśmy to zdanie przy każdym safandule i każdym panikującym przed egzaminami. Dziś, może już bez szyderstwa, te słowa ciągle wzbudzają lekki uśmiech na twarzy.

Łukasz w swej Ewangelii przytacza je w dwóch przypowieściach. Głęboko wzrusza się Ojciec na widok powracającego marnotrawnego syna. To samo wzruszenie przejawia też dobry Samarytanin. Ta zbieżność nie może być przypadkowa. Każde głębokie poruszenie serca na widok ludzkiego nieszczęścia upodabnia mnie bowiem do Boga Ojca.

Współczucie, dobroczynność, miłosierdzie, charytatywność, wolontariat… Wielkie sprawy i wielkie akcje. Owa wielkość czasami paraliżuje i daje pretekst, by odpuścić sobie jak kapłan i lewita z przypowieści. Tymczasem realizowanie Jezusowego polecenia „Idź i ty czyń podobnie!” nie musi być takie trudne, jak się wydaje. Jezus podpowiada, że nie potrzeba od razu sprzedawać swojego majątku, by rozdawać go biednym i potrzebującym. Pomoc Samarytanina jest bardzo wymierna. Nie rozdaje wszystkiego co ma. Nie wciska też grosza do omdlałej dłoni pobitego. Daje dokładnie to, co jest w tej chwili potrzebne i tylko tyle, ile trzeba. W sam raz, by dojść do siebie i godnie wrócić do domu. W tym wypadku równowartość dniówki.

Samarytanin nie zakłada też od razu sieci szpitali i przytulisk, nie zmienia swojej profesji. Robi tylko to, co podpowiada mu ludzki odruch serca. Ważne jednak, że wzruszenie na widok niedoli od razu porusza go do działania. Ranny nie potrzebował wzruszenia, westchnienia, narzekania na brak bezpieczeństwa na drogach. On wymagał natychmiastowego opatrzenia ran. Otrzymał to od Samarytanina. W mediach można obejrzeć wiele „wyciskiwaczy łez” promujących ludzką wrażliwość społeczną. Czy one tylko mają mnie podbudowywać moralnie, że potrafię się wzruszać, czy też pobudzają do konkretnej pomocy? Bardziej konkretnej niż polubienie na facebooku.

Ludzkiego cierpienia, niedoli jest tak wiele wokoło. To nie tylko uchodźcy, bezdomni, chorzy. Ale zmęczona żona po pracy, dziecko męczące się z pracą domową, pies niecierpliwie oczekujący na spacer, śmieci do wyrzucenia, talerze do pozmywania, smutna twarz zapracowanego sprzedawcy…

Wzruszę się głęboko i pomogę, czy też wzruszę … ramionami?

Winnica

Wpierw przeczytaj: Iz 5,1-7Mt 21,33-46

Vineyard_Sunset_(14920604135)

Winnica  – ogród rozkoszy, słodyczy i radości. Pan bierze mnie i ciebie w swoje dłonie z takimi samymi uczuciami jak wtedy, gdy sięgam po kiść przepysznych winogron. Moje z nim obcowanie – czyli wiara – to uczta.

Zapoznając się z podanymi nam przez Kościół fragmentami Pisma Świętego, pierwszą reakcją zazwyczaj jest uderzenie się w piersi. Oczywiście, że jestem wśród tych nieuczciwych dzierżawców, którzy chcą sobie przywłaszczyć to, co do nich nie należy. Chcę być wyłącznym panem winnicy swego życia. To moje życie i mam niekłamane prawo robić z nim co mi się żywnie podoba! Klechom, politykom, starszym, rodzicom… wara od tego! Tak dobrze znana jest ta śpiewka, że chcę dziś zwrócić uwagę na coś innego.

Czytając Biblię zazwyczaj wyczekuję karcącego głosu Boga. Sięgam po Słowo Boże i od razu wyciągam rękę po karcący cios linijką po łapach. To prawda, że Ojciec niebieski upomina i karci. Ale, jak każdy rodzic, przede wszystkim kocha swoje dziecko i troszczy się o niego. Boża miłość do mnie jest niewyobrażalna i bez granic. I nawet jeśli zdarza mi się ten słodki dar odrzucić od siebie, jak kamień uznany przez budujących za nieprzydatny, to ciągle może się on stać fundamentem czegoś wspanialszego!

Może warto, od czasu do czasu, przestać z góry zakładać, że niebo jest poza moim zasięgiem i przygotowuję się do czyśćca? Może warto na moment przestać bić się w piersi, by wyciągnąć ręce do kochanego Ojca, mego Przyjaciela? Czas wydać słodkie owoce miłości. Niech uczta trwa!