By oświecić to, co w mroku i cieniu

Łk 1, 78b-79

Na bożonarodzeniowej choince skrzą się lampki. Światełka odbijają się od szklanych bombek, oświetlając pomieszczenie barwnymi plamami. Ich blask jest niczym w porównaniu z żarem wschodzącego słońca. Podobnie nasza dobroć i otwartość na drugiego człowieka, która w wigilijny wieczór wznosi się na szczyty swoich możliwości, jest niczym w porównaniu z olbrzymią miłością Jezusa, który przychodzi na świat, aby się nam oddać całkowicie. Spoglądając na Dzieciątko złożone w żłobie, instynktownie pragniemy Je chronić, otoczyć ciepłem, przytulić. Tyle w nas tkliwości, gdy nucimy Mu kołysanki. Niech te uczucia i te pragnienia rosną w sercu, za każdym razem, gdy rodzi się tam jakiekolwiek pragnienie dobra, przebaczenia, służby. Gdy pogrążone w mroku i cieniu śmierci człowieczeństwo odkrywa w sobie pokłady miłości, walczmy o to Życie, które się znów rodzi. Tego sobie i Wam wszystkim z całego serca życzę.

Wesołych Świąt!

Nieużyteczni

Wpierw przeczytaj: Łk 17,7-10

służba

Ciężko mi dziękować za coś, co spotyka mnie codziennie. Myślę, że podobnie jak mnie, wielu mężczyznom nie przychodzi do głowy, by podziękować wpierw swoim mamom, a potem żonom, za codzienny wikt i opierunek. Z pewnością trudno by było nawet wymienić wszystkie te rzeczy, które są przydatne lub wręcz niezbędne w normalnym życiu, a które są wykonywane dla mnie i za mnie. Tak było, jest i będzie. Nie muszę sobie zaprzątać tym głowę skąd mam jedzenie na talerzu, czyste i wyprasowane ubrania, kurz starty z biurka, pilot odłożony na miejsce itd.

Jak wiadomo, od wieków mężczyznom jest wpajane, że obowiązki są od tego, by je wypełniać. Żadna filozofia. Z biegiem czasu obowiązki wchodzą w krew i z łatwością przychodzi facetowi robić je prawie bezmyślnie. Oczywiście wydaje mi się, że wszyscy funkcjonują podobnie. Za co więc dziękować? Tak ma być. Jeśli nie będzie, momentalnie zauważę i zainterweniuję. Naturalny porządek został zachwiany. Winny zostanie ukarany.

Dostrzegę i docenię dopiero coś niezwykłego, coś ekstra. Zwłaszcza jeśli jest to uczynione specjalnie dla mnie. I podstawi się pod oczy ładnie zapakowane, bym nie przegapił. Lubię takie niespodzianki. A to co jest spodziewane, zwyczajne nie wymaga specjalnych względów w postaci podziękowań. Mnie też nikt nie dziękuje, za to co robię codziennie. Problem rodzi się wtedy, kiedy tych męskich obowiązków domowych jest nieproporcjonalnie mało. Albo nie ma ich wcale. Dobrze, że jeszcze jesteś i przynosisz pensję. Maximum obowiązków na miarę herosa XXI wieku.

Kobieta krząta się wokół domu i wokół dzieci. Coraz bardziej się frustruje, gdyż jej trud nie spotyka się z uznaniem. Od dzieciństwa jest zaprogramowana, że ma być grzeczna, posłuszna, użyteczna, sumienna. Dopiero wtedy ma szanse być pochwalona, zauważona, doceniona. Dopiero wtedy ma szansę poczuć się ważna i kochana. Dlatego stara się jak może. Wypruwa sobie żyły, by osiągnąć we wszystkim perfekcjonizm. By zasłużyć na więcej, wyręcza we wszystkim innych, wiedząc, że zrobi to szybciej i lepiej. W ten sposób przejmuje większość obowiązków męża i dzieci. Może to docenią? Pogłaszczą po głowie?

Wiem, że to nadmierne uproszczenie, seksistowskie generalizowanie. Jeśli ktoś poczuł się urażony, to przepraszam. Ale czy nie odnajdujesz w tym choć cienia prawdy? Co gorsza, czy nie stosujemy podobnego podejścia w stosunku do Boga? Czyż nie ukrywamy przed Nim swoich wad, a afiszujemy się każdym dobrym uczynkiem? Czyż nie oczekujemy w zamian błogosławieństwa już tu na ziemi, albo przynajmniej w niebie?

Tymczasem to Pan Bóg jest sprawcą w nas chcenia i niechcenia. On jest źródłem każdego dobra, jakie ode mnie pochodzi. Wszystko co dobre, dla Niego, przez Niego i w Nim się dzieje. Ja mogę być co najwyżej narzędziem w Jego dłoni. Sługą nieużytecznym.

Powinienem być dobrym człowiekiem – do tego jestem powołany. Mogę się starać realizować to powołanie i cały czas z lękiem i nadzieją oczekiwać na ocenę moich starań. Ale mogę zrezygnować z tego głodu pochwał i podziękowań. Mogę po prostu cieszyć się, że mogłem być pomocny, przydatny.

Wszak więcej szczęścia jest w dawaniu, aniżeli braniu.

Wzruszył się

Wpierw przeczytaj: Łk 10, 30-37

Théodule-Augustin_Ribot_-_The_Good_Samaritan_-_WGA19393

Dwadzieścia lat temu, gdy byłem młodym, ambitnym studentem, po rekolekcjach prowadzonych przez poczciwego ojca staruszka, wbił się nam w głowę cytat często przez niego powtarzany. „Ojciec wzruszył się głęboko”. Ponieważ rekolekcje były aż nadto sentymentalne, przez długi czas szyderczo cytowaliśmy to zdanie przy każdym safandule i każdym panikującym przed egzaminami. Dziś, może już bez szyderstwa, te słowa ciągle wzbudzają lekki uśmiech na twarzy.

Łukasz w swej Ewangelii przytacza je w dwóch przypowieściach. Głęboko wzrusza się Ojciec na widok powracającego marnotrawnego syna. To samo wzruszenie przejawia też dobry Samarytanin. Ta zbieżność nie może być przypadkowa. Każde głębokie poruszenie serca na widok ludzkiego nieszczęścia upodabnia mnie bowiem do Boga Ojca.

Współczucie, dobroczynność, miłosierdzie, charytatywność, wolontariat… Wielkie sprawy i wielkie akcje. Owa wielkość czasami paraliżuje i daje pretekst, by odpuścić sobie jak kapłan i lewita z przypowieści. Tymczasem realizowanie Jezusowego polecenia „Idź i ty czyń podobnie!” nie musi być takie trudne, jak się wydaje. Jezus podpowiada, że nie potrzeba od razu sprzedawać swojego majątku, by rozdawać go biednym i potrzebującym. Pomoc Samarytanina jest bardzo wymierna. Nie rozdaje wszystkiego co ma. Nie wciska też grosza do omdlałej dłoni pobitego. Daje dokładnie to, co jest w tej chwili potrzebne i tylko tyle, ile trzeba. W sam raz, by dojść do siebie i godnie wrócić do domu. W tym wypadku równowartość dniówki.

Samarytanin nie zakłada też od razu sieci szpitali i przytulisk, nie zmienia swojej profesji. Robi tylko to, co podpowiada mu ludzki odruch serca. Ważne jednak, że wzruszenie na widok niedoli od razu porusza go do działania. Ranny nie potrzebował wzruszenia, westchnienia, narzekania na brak bezpieczeństwa na drogach. On wymagał natychmiastowego opatrzenia ran. Otrzymał to od Samarytanina. W mediach można obejrzeć wiele „wyciskiwaczy łez” promujących ludzką wrażliwość społeczną. Czy one tylko mają mnie podbudowywać moralnie, że potrafię się wzruszać, czy też pobudzają do konkretnej pomocy? Bardziej konkretnej niż polubienie na facebooku.

Ludzkiego cierpienia, niedoli jest tak wiele wokoło. To nie tylko uchodźcy, bezdomni, chorzy. Ale zmęczona żona po pracy, dziecko męczące się z pracą domową, pies niecierpliwie oczekujący na spacer, śmieci do wyrzucenia, talerze do pozmywania, smutna twarz zapracowanego sprzedawcy…

Wzruszę się głęboko i pomogę, czy też wzruszę … ramionami?