Ciężko mi dziękować za coś, co spotyka mnie codziennie. Myślę, że podobnie jak mnie, wielu mężczyznom nie przychodzi do głowy, by podziękować wpierw swoim mamom, a potem żonom, za codzienny wikt i opierunek. Z pewnością trudno by było nawet wymienić wszystkie te rzeczy, które są przydatne lub wręcz niezbędne w normalnym życiu, a które są wykonywane dla mnie i za mnie. Tak było, jest i będzie. Nie muszę sobie zaprzątać tym głowę skąd mam jedzenie na talerzu, czyste i wyprasowane ubrania, kurz starty z biurka, pilot odłożony na miejsce itd.
Jak wiadomo, od wieków mężczyznom jest wpajane, że obowiązki są od tego, by je wypełniać. Żadna filozofia. Z biegiem czasu obowiązki wchodzą w krew i z łatwością przychodzi facetowi robić je prawie bezmyślnie. Oczywiście wydaje mi się, że wszyscy funkcjonują podobnie. Za co więc dziękować? Tak ma być. Jeśli nie będzie, momentalnie zauważę i zainterweniuję. Naturalny porządek został zachwiany. Winny zostanie ukarany.
Dostrzegę i docenię dopiero coś niezwykłego, coś ekstra. Zwłaszcza jeśli jest to uczynione specjalnie dla mnie. I podstawi się pod oczy ładnie zapakowane, bym nie przegapił. Lubię takie niespodzianki. A to co jest spodziewane, zwyczajne nie wymaga specjalnych względów w postaci podziękowań. Mnie też nikt nie dziękuje, za to co robię codziennie. Problem rodzi się wtedy, kiedy tych męskich obowiązków domowych jest nieproporcjonalnie mało. Albo nie ma ich wcale. Dobrze, że jeszcze jesteś i przynosisz pensję. Maximum obowiązków na miarę herosa XXI wieku.
Kobieta krząta się wokół domu i wokół dzieci. Coraz bardziej się frustruje, gdyż jej trud nie spotyka się z uznaniem. Od dzieciństwa jest zaprogramowana, że ma być grzeczna, posłuszna, użyteczna, sumienna. Dopiero wtedy ma szanse być pochwalona, zauważona, doceniona. Dopiero wtedy ma szansę poczuć się ważna i kochana. Dlatego stara się jak może. Wypruwa sobie żyły, by osiągnąć we wszystkim perfekcjonizm. By zasłużyć na więcej, wyręcza we wszystkim innych, wiedząc, że zrobi to szybciej i lepiej. W ten sposób przejmuje większość obowiązków męża i dzieci. Może to docenią? Pogłaszczą po głowie?
Wiem, że to nadmierne uproszczenie, seksistowskie generalizowanie. Jeśli ktoś poczuł się urażony, to przepraszam. Ale czy nie odnajdujesz w tym choć cienia prawdy? Co gorsza, czy nie stosujemy podobnego podejścia w stosunku do Boga? Czyż nie ukrywamy przed Nim swoich wad, a afiszujemy się każdym dobrym uczynkiem? Czyż nie oczekujemy w zamian błogosławieństwa już tu na ziemi, albo przynajmniej w niebie?
Tymczasem to Pan Bóg jest sprawcą w nas chcenia i niechcenia. On jest źródłem każdego dobra, jakie ode mnie pochodzi. Wszystko co dobre, dla Niego, przez Niego i w Nim się dzieje. Ja mogę być co najwyżej narzędziem w Jego dłoni. Sługą nieużytecznym.
Powinienem być dobrym człowiekiem – do tego jestem powołany. Mogę się starać realizować to powołanie i cały czas z lękiem i nadzieją oczekiwać na ocenę moich starań. Ale mogę zrezygnować z tego głodu pochwał i podziękowań. Mogę po prostu cieszyć się, że mogłem być pomocny, przydatny.
Wszak więcej szczęścia jest w dawaniu, aniżeli braniu.