Chleb życia

Wpierw przeczytaj J 6,41-51

eucharystia

Pisząc ten wpis, zajadam z miseczki mieszankę studencką. Moja dłoń raz za razem sięga po orzeszka, żurawinę, suszonego bananka i co tam jeszcze jest pysznego. Właściwie nie wiem, gdyż robię to mimochodem. Ani się spostrzegę w twórczym zapale, jak miseczka się opróżni. Słodycz mnie wypełni, ale nie nasyci. Jak skończę pisać i opublikuję ten wpis, szybciutko przygotuję kolację.

  • Nie wystarczy nasycić głód, trzeba się porządnie najeść.
  • Nie wystarczy wypić jeden kieliszek, trzeba się upić.
  • Nie wystarczy odwiedzić rodzinę na wsi, trzeba wykupić wczasy na Karaibach.
  • Nie wystarczy mieć telefon do rozmów, trzeba mieć najnowszy topowy model.
  • Nie wystarczy mieć 100 minut w abonamencie, trzeba mieć wszystko bez limitu.
  • Nie wystarczy mieć 110 kanałów w telewizorze, trzeba mieć jeszcze Netflixa.
  • Nie wystarczy obejrzeć dobry film po kolacji, trzeba  obejrzeć cały sezon serialu.
  • Nie wystarczy 20 sukienek w szafie, trzeba pójść wydać krocie na wyprzedażach.
  • Nie wystarczy najlepsza przyjaciółka z klasy, trzeba mieć tysiące znajomych na FB.
  • Nie wystarczy czuła noc z żoną, trzeba szukać inspiracji w pornografii.
  • Nie wystarczy pensja z pracy, trzeba dodatkowych fuch, etatów, nadgodzin i przekrętów finansowych.

Wyliczanka ta nie ma końca. Tak jak nienasycone jest nasze ciało. Ciągle chcemy więcej, gdyż ciągle nam mało. Ciągle mamy powody do narzekań i szemrań. Dłoń sięga raz za razem do miseczki i za chwilę uderza o puste dno. Ciało pęcznieje, lecz i apetyt rośnie w miarę jedzenia. Co innego mój duch.

  • Dlaczego duch nie jest tak nienasycony?
  • Dlaczego nie odczuwam tak nieprzepartego głodu Jezusa?
  • Dlaczego siedem razy przebaczać, to wciąż dla Pana za mało?
  • Dlaczego dłuży mi się Msza święta i każda modlitwa?
  • Dlaczego sądzę, że jedna przyjęta Eucharystia wystarczy mi jak Eliaszowi na czterdzieści dni i nocy wędrówki, a może i dłużej?
  • Dlaczego wciąż zawężam listę bliźnich wartych szczypty mej miłości?

Obym przesadnie dbając o zachcianki ciała, nie zagłodził się z dala od jedynego chleba życia – Jezusa.

 

Wzruszył się

Wpierw przeczytaj: Łk 10, 30-37

Théodule-Augustin_Ribot_-_The_Good_Samaritan_-_WGA19393

Dwadzieścia lat temu, gdy byłem młodym, ambitnym studentem, po rekolekcjach prowadzonych przez poczciwego ojca staruszka, wbił się nam w głowę cytat często przez niego powtarzany. „Ojciec wzruszył się głęboko”. Ponieważ rekolekcje były aż nadto sentymentalne, przez długi czas szyderczo cytowaliśmy to zdanie przy każdym safandule i każdym panikującym przed egzaminami. Dziś, może już bez szyderstwa, te słowa ciągle wzbudzają lekki uśmiech na twarzy.

Łukasz w swej Ewangelii przytacza je w dwóch przypowieściach. Głęboko wzrusza się Ojciec na widok powracającego marnotrawnego syna. To samo wzruszenie przejawia też dobry Samarytanin. Ta zbieżność nie może być przypadkowa. Każde głębokie poruszenie serca na widok ludzkiego nieszczęścia upodabnia mnie bowiem do Boga Ojca.

Współczucie, dobroczynność, miłosierdzie, charytatywność, wolontariat… Wielkie sprawy i wielkie akcje. Owa wielkość czasami paraliżuje i daje pretekst, by odpuścić sobie jak kapłan i lewita z przypowieści. Tymczasem realizowanie Jezusowego polecenia „Idź i ty czyń podobnie!” nie musi być takie trudne, jak się wydaje. Jezus podpowiada, że nie potrzeba od razu sprzedawać swojego majątku, by rozdawać go biednym i potrzebującym. Pomoc Samarytanina jest bardzo wymierna. Nie rozdaje wszystkiego co ma. Nie wciska też grosza do omdlałej dłoni pobitego. Daje dokładnie to, co jest w tej chwili potrzebne i tylko tyle, ile trzeba. W sam raz, by dojść do siebie i godnie wrócić do domu. W tym wypadku równowartość dniówki.

Samarytanin nie zakłada też od razu sieci szpitali i przytulisk, nie zmienia swojej profesji. Robi tylko to, co podpowiada mu ludzki odruch serca. Ważne jednak, że wzruszenie na widok niedoli od razu porusza go do działania. Ranny nie potrzebował wzruszenia, westchnienia, narzekania na brak bezpieczeństwa na drogach. On wymagał natychmiastowego opatrzenia ran. Otrzymał to od Samarytanina. W mediach można obejrzeć wiele „wyciskiwaczy łez” promujących ludzką wrażliwość społeczną. Czy one tylko mają mnie podbudowywać moralnie, że potrafię się wzruszać, czy też pobudzają do konkretnej pomocy? Bardziej konkretnej niż polubienie na facebooku.

Ludzkiego cierpienia, niedoli jest tak wiele wokoło. To nie tylko uchodźcy, bezdomni, chorzy. Ale zmęczona żona po pracy, dziecko męczące się z pracą domową, pies niecierpliwie oczekujący na spacer, śmieci do wyrzucenia, talerze do pozmywania, smutna twarz zapracowanego sprzedawcy…

Wzruszę się głęboko i pomogę, czy też wzruszę … ramionami?