Wpierw przeczytaj: J 13,21-33.36-38
A była noc. Mrok już wpełzł pomiędzy wąskie uliczki świętego miasta Jeruzalem. Radosne przygotowywania do Paschy zakłócał narastający lęk i smutek. Nie przywykłe do ciemności oczy apostołów w poruszających się cieniach wypatrywały arcykapłańskich siepaczy.
A wokół mnie noc. Wyglądam wokół siebie szatana, by w porę zdobyć się na unik, lecz lęk przytłumia mój wzrok. Przez jego pryzmat oceniam wszystko i wszystkich budując coraz większy dystans. Zamykam się we własnym pobożnym getcie – obwarowany uprzedzeniami i dobrym mniemaniem o sobie. Spoglądam wraz z innymi jeden na drugiego, niepewny. Czy on mnie wyda? Czy mogę się przed nim otworzyć? Osądzam. Skazuję wyłącznie na podstawie obaw.
Tymczasem rozgościwszy się w zbudowanej twierdzy dla uczciwych, nie dostrzegam, że brat mój ma coraz większy problem. Że cierpi, że się waha. Apostołowie do ostatniej chwili nie podejrzewali Judasza o zdradę. Cały czas obdarzali go pełnym zaufaniem. Nie zauważali jego stygnącej wiary. Nie pomogli. Nie dostrzegli. Wokół była noc.
Jezus ciągle ponawia swoje zaproszenie do pójścia za Nim. Krok w krok, choćby przez samotność Getsemani i cierpienia Golgoty. Lecz ja – ślepy, potykam się o najmniejsze pokusy. Choć dziarsko zapewniam, że gotów jestem na blitzkrieg wprost do wielkanocnego zwycięstwa. Nie dostrzegam swojej dziecinności.
«Dokąd Ja idę, ty teraz za Mną pójść nie możesz, ale później pójdziesz». To nie wyrzut, ani dyskwalifikujący wyrok. Ileż pociechy w tym „później pójdziesz”! Choć mój smutek krzyczy wraz z wyrzutami sumienia, przecież wiem, że noc minie. Moje oczy w końcu dostrzegą właściwą drogę. Uznaję swoją chwiejność, że jak kulawy ślepiec potrzebuję wsparcia. Zaparłem się Jezusa nie raz, ale ufam, że z Jego łaską, jak Piotr, wyznam swoją miłość Panu. „Panie, Ty wszystko wiesz. Ty wiesz, że Cię kocham.”