Sumienie Ewangelią wypunktowane

Męski punkt widzenia na liturgię słowa.

Sumienie Ewangelią wypunktowane

Na kogo tak naprawdę czekasz?

  • Zimowe święta, bo chyba tak należy nazwać tą komercyjno-ckliwą „szopkę” trwającą w świecie przez cały grudzień, być może mają za cel, by były odskocznią od tej ponurej rzeczywistości z serwisów informacyjnych. Afery, gwałty, wojny, zamachy, wypadki, katastrofy… trudno wytrzymać, gdy nasze stresy i lęki są bezustannie karmione takimi treściami. Pogodziliśmy się z faktem, że człowiek człowiekowi wilkiem. Dlatego z utęsknieniem czekamy na ten wigilijny wieczór, gdy będzie szansa, że wyciągnięta dłoń nie zostanie odepchnięta, a z ust napotkanych ludzi usłyszymy życzenia, a nie przekleństwa. Będzie tak bajkowo i słodko. Jak w reklamach. A potem: Święta, święta i po świętach. Wrócą ponure czasy pełne agresji, niepokojów i wojen. Byle do świąt – wyrwie się z westchnieniem.
  • Tymczasem adwent to czas oczekiwania na przyjście Pana, a nie spasionego Klausa w czerwonym kubraczku. Choć adorować Go będziemy złożonego w żłobie, to właśnie On, pełen Ducha, rózgą swoich ust uderzy gwałtownika, tchnieniem swoich warg uśmierci bezbożnego. Sprawiedliwość będzie mu pasem na biodrach, a wierność przepasaniem lędźwi. On ma moc przezwyciężyć ostatecznie to fatum, które zdaje się nad nami ciążyć. Pod Jego władzą, pod Jego przemożnym wpływem, zgoda zapanuje nie tylko od święta. Klimat radości, ciepła i pokoju nabierze realnych wymiarów. Wilk wilkowi stanie się człowiekiem.
  • Sielankowy obraz z proroctwa Izajasza wydaje się tak nierealny. Jest wizją utraconego raju. Nawet ekolodzy nie śnią o takiej idylli! Zostaliśmy z niego wygnani, gdyż grzech burzy tę harmonię pomiędzy ludźmi i naturą. Jezus, jest tym, który ma władzę wprowadzić tam z powrotem wszystkich, którzy w Niego uwierzą. To nie złudna reklama – to właśnie się dzieje tu i teraz!
  • Czekasz na Niego, by pójść za Nim tą drogą? Czy też zadowolisz się lampkami na balkonie, zaglądaniem do skarpety, zajadaniem się karpiem i nuceniem pod nosem „Last Christmas”?

Iz 11,1-10

Wyrośnie różdżka z pnia Jessego, wypuści się Odrośl z jego korzenia. I spocznie na niej Duch Pana, duch mądrości i rozumu, duch rady i męstwa, duch wiedzy i bojaźni Pana. Upodoba sobie w bojaźni Pana. Nie będzie sądził z pozorów ni wyrokował według pogłosek; raczej rozsądzi biednych sprawiedliwie i pokornym w kraju wyda słuszny wyrok. Rózgą swoich ust uderzy gwałtownika, tchnieniem swoich warg uśmierci bezbożnego. Sprawiedliwość będzie mu pasem na biodrach, a wierność przepasaniem lędźwi. Wtedy wilk zamieszka wraz z barankiem, pantera z koźlęciem razem leżeć będą, cielę i lew paść się będą społem i mały chłopiec będzie je poganiał. Krowa i niedźwiedzica przestawać będą przyjaźnie, młode ich razem będą legały. Lew też jak wół będzie jadał słomę. Niemowlę igrać będzie na norze kobry, dziecko włoży swą rękę do kryjówki żmii. Zła czynić nie będą ani zgubnie działać po całej świętej mej górze, bo kraj się napełni znajomością Pana na kształt wód, które przepełniają morze. Owego dnia to się stanie: Korzeń Jessego stać będzie na znak dla narodów. Do niego ludy przyjdą z modlitwą, i sławne będzie miejsce jego spoczynku.

Bogurodzico!

Wpierw przeczytaj: Łk 2, 16-21

Bartolomé_Esteban_Perez_Murillo_-_Holy_Family_with_the_Infant_St_John_-_WGA16368

Spoglądam na kartkę kalendarza i czytam w nim, że dziś – pierwszego dnia nowego roku kalendarzowego, spoglądać mam szczególnie na Bogurodzicę. Skoro od tego zaczynam rok, znaczy to, że rodzicielstwo to priorytet. Sprawa pierwszorzędnej wagi!

Nie jestem na szczęście Bogu rodzicem ani ojcem wszystkich  wierzących. Pan pobłogosławił jednakże mojej chęci współuczestnictwa w akcie stwarzania i zlecił mi misję bycia ojcem dla dwóch synów. (Ha, ha, ha. Akurat byłem tego świadomy, gdy w upojnej chwili zapisywałem się do tego biznesu). Dziś mam się rozliczyć przed Tym, który mnie powołał do rodzicielstwa, przed dziećmi i przed samym sobą, jakim jestem rodzicem. Ogólny rachunek rozdziera moje serce żalem i lękiem. Zapewne to nie tylko moje doświadczenie. Dlatego Pan posyła nam troskliwą Pocieszycielkę i Patronkę – Królową Pokoju. Jakże gorąco pragnę tego pokoju w swoim sercu! O Matko!

Przeczytałem dziś wypowiedź Anny Jadowskiej, że „dziecko jest katalizatorem naszych emocji, widzimy w nim to, co w nas najgorsze, co nas drażni, męczy i przeszkadza. Mam też świadomość, że w sytuacjach kryzysowych, kiedy ludzie nie mają wsparcia w innych członkach rodziny albo nie potrafią sobie ułożyć życia, czy też mają kłopoty finansowe, posiadanie dziecka jest wielkim wyzwaniem, czasami nawet przekraczającym możliwości psychiczne i fizyczne. Nasze czasy są pod tym względem bardzo wymagające.”

Moi synowie to istne tajfuny emocjonalne, Zwłaszcza ten młodszy. Wielokrotnie doświadczam na swojej skórze jego niepohamowane „głupawki”, które błyskawicznie mogą się przerodzić w furię złości albo histerię. Z wiekiem człowiek zazwyczaj osiąga dojrzałość emocjonalną, ale przy mym nastoletnim synu łatwo wpaść w fałszywe przeświadczenie, że ten proces wydłuża się niemiłosiernie. Nie tylko ja tracę cierpliwość, ale i nauczyciele. Co gorsza, również starszy brat, który z tego powodu wylewa na niego pomyje obelg. Mnie pozostaje później skrycie wylewać morze łez, że nie jest tak, jakbym pragnął. Że miłość jest tak trudna.

Spoglądam na Świętą Rodzinę i pragnę się od niej uczyć rodzicielstwa. Gdy cisną mi się na usta kolejne narzekania lub okrzyki złości, wspominam milczącego świętego Józefa. Jego milczenie w Ewangelii jest słynne. Sceptyk i szyderca zadrwią, że Cieśla z Nazaretu w tym układzie po prostu nie miał nic do powiedzenia. Ale to przecież on uczynił faktycznie z Jezusa mężczyznę. On uczył Go męskiej odpowiedzialności za drugiego człowieka, zdrowej relacji do kobiet, przekazał Mu swój fach. (Ale miłości do ciesielki raczej już nie, skoro w barwnych wypowiedziach Jezusa nie sposób znaleźć odniesień do tego typu zajęć. Jezusowi bliżej było do najemnych robotników rolnych i pasterzy niż do techników budowlańców.) To Józef też wpajał Jezusowi modlitwy, zaprowadzał Go do synagogi i prowadził od małego z pielgrzymką do Jerozolimy.

Jezusowa wrażliwość, uczynność, troska, pogoda ducha – tu odkrywam wychowawczą rękę Maryi. Tak jak Ona biegła z pośpiechem do Elżbiety, by pomagać jej w trudnych chwilach mocno spóźnionej ciąży, tak Jezus przemierzał wzdłuż i wszerz Palestynę lecząc choroby dusz i ciał.

Wspaniałe przykłady. Tymczasem ja koncentruję się na tym, co mnie męczy. Epatuję własną niedojrzałością emocjonalną, wpadając raz w złość raz w depresję przy większych problemach wychowawczych. Mam tyle powodów do dumy z powodu moich wspaniałych synów. Zamiast się cieszyć nimi, przeżywam niepokój. Rodzicielstwo postrzegam niejednokrotnie jako krzyż, choć jest ono Bożym błogosławieństwem.

Bogurodzico, Dziewico! Jak rycerz dziś wołam do Ciebie. Wstawiaj się za mną w potrzebie. Bym nie miotał się jak baba. Królowo Pokoju, módl się za nami!

Dodaj wiary.

Wpierw przeczytaj: Łk 17, 1-6

2017-05-15-10-02-30-900x675

Wybierając grzech, nie jestem masochistycznym samobójcą. Wybieram go, gdyż tak chcę. Bo tak łatwiej, przyjemniej. Z mojego, egoistycznego punktu widzenia. Pierwszym krokiem walki z słabością jest wyjść z tego kręgu sobiepaństwa. Każdy mój grzech, nawet ten najbardziej prywatny, skrywany, oddziaływuje bowiem na innych. Ma znaczenie w moich relacjach z bliskimi i obcymi. Niech w końcu dotrze do mnie, że jako chrześcijanin, grzesząc, staję się zgorszeniem dla innych. Jako ojciec daję zły wzór swoim synom, jako mąż zniechęcam żonę. Cóż dopiero jako aktywny parafianin. Czy się stoi, czy się leży, to świadectwo się należy. Może mi to powiedzieć każdy mijający mnie na ulicy przechodzień. Możesz rzucić mi w twarz i ty.

A wtedy pozostaje chwycić ten obciążający mnie wyrok jak kamień młyński w garść i z wysiłkiem i bólem rzucić w otchłań morską. Grzechowi zadać śmierć w odmętach Bożego Miłosierdzia. Jedyne to rozsądne wyjście.

Jakże często jednak, zamiast wziąć się za siebie, z dociekliwością godną detektywa śledzę błędy innych. Gorsi ode mnie mają się stać drabiną do samousprawiedliwienia. Dlatego tak chętnie obnoszę się z poczuciem krzywdy i niesprawiedliwości, jaka mnie choćby draśnie. Tymczasem tak uzyskane samousprawiedliwienie, że wszyscy grzeszą, a niektórzy dużo gorzej ode mnie, nie prowadzi do pokoju. Gwałcone w ten sposób sumienie krzyczy rozpaczliwie. Żal winowajcy ma budzić pokój, a nie dziką satysfakcję. Satysfakcję, która wznosi mury, a nie łączy.

Rady ewangeliczne są tak oczywiste. Trudno jednak się zmienić. Staram się. Kolejne zrywy poprawy szybko się kończą potknięciem o stare nawyki. Własną mocą nigdy mi się nie uda osiągnąć szczytów doskonałości. Potrzebna jest wiara.

Zamiast pochodni wiary w najlepszym wypadku zdobywam się jedynie na drobne iskierki, które tak szybko gasną.

Dodaj mi wiary, Panie!

Jego wsparcie jest jak nieprzebrany ocean łatwopalnej cieczy. Jeśli iskierka mojej wiary skieruje się wprost do Niego, nastąpi nieuchronna eksplozja łaski. Każdy cud stanie się rzeczywistością.

Zamiast zgorszeniem, stanę się zwierciadłem wskazującym Pana. Zamiast mącicielem rozsiewać będę pokój. Zamiast niedowiarkiem stanę się uczniem wiernie podążającym za Mistrzem.