Wpierw przeczytaj: Łk 4,16-30
Utarło się błogie przekonanie, że Miłosierdzie Boże nie zna granic. Bóg tak pragnie mojego zbawienia, tak bardzo na mnie Mu zależy, że zrobi wszystko, żeby mnie mieć przy sobie. Zapłaci każdą cenę – nawet krew Jednorodzonego Syna. To prawda. Ale czy to mnie zwalnia z troski o własne zbawienie? Czy Bóg będzie mnie ciągnął za uszy do nieba?
W przypowieści o marnotrawnym synu ojciec nie rozsyła ekip ratunkowych w poszukiwaniu zbiegłego syna. Nie nęka go bezustannymi listami przynaglającymi do powrotu, lecz cierpliwie czeka w domu, z utęsknieniem wyglądając go w oddali. Czeka na jego nawrócenie, a nie sprowadza siłą z powrotem w ojcowskie ramiona.
Dopóki z mojej strony nie ma choć cienia dobrej woli pojednania, Bóg niejako jest bezsilny. Nie zbawi mnie na siłę.
A gdy odrzucony kolejny raz, strącony z należnego Mu miejsca, zamilknie w końcu i oddali się. Widok wygnanego z życia Pana niech przerazi. I skruszy zadufane w sobie serce.