Złota reguła

Mt 7, 12

  • „Nie dawajcie psom tego, co święte.” Prośba Jezusa przede wszystkim ponagla mnie do zastanowienia się nad tym, co dla mnie jest święte. Jest Kościół święty, Sakramenty święte, Pismo święte… Mówi się nawet: święte obrazki i święci kapłani. Jeśli jednak świętość ograniczam tylko do tej jednej sfery, bardzo łatwo będzie mi wpaść w sidła manichejskiego patrzenia na świat przez zero-jedynkowy pryzmat dobra i zła. Jest sfera sacrum – związana z kościołem i modlitwą. I sfera profanum – czyli całej codziennej rzeczywistości. Proporcje pomiędzy nimi są w najlepszym wypadku jak pomiędzy niedzielami a całą resztą dni roboczych. O sferę sacrum muszę dbać, bronić jej, w tej sferze muszę się starać i odświętnie wyglądać. W sferze profanum, tuż za kościelnym progiem i za końcowym „Amen” w modlitwie, funkcjonuję wedle zupełnie innych zasad. Nie muszę już być grzecznym chłopczykiem w odświętnym garniturze. Gdy wchodzę między psy, muszę szczekać jak one. Gdy przebywam między wieprzami, nie zakładam pereł.
  • Tymczasem święte, czyli boskie, jest wszystko co otrzymuję z rąk dobrego Ojca niebieskiego. Święte jest moje życie, moje ciało i jego zdrowie. Świętymi są wszyscy ludzi, których Bóg postawił na mojej drodze. Nawet jeśli są na wskroś przeniknięci grzechem i zepsuci do szpiku kości. Święty jest piękny świat za oknem i prawa, które nim rządzą, święta praca przez którą doświadczam łaski współpracy z Stwórcą w bezustannym podtrzymywaniu świata. Święte są moje powołania i talenty…Wszystko pochodzi od Boga za wyjątkiem zła i grzechu. Jakże śmiałbym wzgardzić i wdeptać w błoto, którykolwiek z tych darów! Dlatego Kościół przypomina o trosce o własne zdrowie, o dobre relacje z wszystkimi ludźmi, o ochronie naturalnego środowiska, o poszanowaniu praw każdego człowieka od poczęcia do naturalnej śmierci, o godności pracy ludzkiej, o uczciwości w polityce i w gospodarce. Ci wszyscy, którzy chcą ograniczyć Kościół wyłącznie do murów świątyni, całą resztę tej świętej rzeczywistości pozostawiają psom i świniom. Na jej zgubę a nasz wstyd.
  • Wielokrotnie słyszę z ust szanowanych i bogobojnych ludzi słowa wzgardy i oburzeniu w stosunku do wszelkiej maści antyklerykałów, ateistów i jawnogrzeszników. Samą myśl o nich strącają z siebie jak łajno, które przypadkowo znalazło się na ich dłoni. Do nieba, ale i w kręgu swoich pobożnych przyjaciół, wznoszą skargi na wszelkie obrazoburstwa, zniewagi, prześladowania i zelżenia jakie spadają na sferę, którą uznają za sacrum. Nie mogą się doczekać płomienia Bożej pomsty na tych. którzy śmią pluć na krzyż, kapłanów, poczęte życie i nierozerwalność małżeństwa. Nie chcą myśleć o miłosierdziu dla nich. Rezerwują dla nich miejsca w piekle.
  • Tymczasem Jezusowa złota zasada uczy mnie zupełnie innej postawy. Przypomina, że żaden człowiek nie jest wcielonym diabłem, lecz za każdego przelał On krew na krzyżu z miłości, nawet za muzłmańskiego terrorystę i przebranego w damskie ciuchy tranwestytę. Jeśli oczekuję od wrogów poszanowania swojej wiary, sam muszę spojrzeć na nich oczami Jezusa – z miłością. Mam potępiać i odrzucać ich złe czyny, cierpliwie i z troską wskazywać błędy w myśleniu, ale ich samych, jako ludzi, traktować dokładnie tak, jak sam chciałbym być traktowany. A zatem bez wzgardy i potępienia. Kimże jesteśmy, byśmy uzurpowali sobie Boże prawo do wydawania wyroków, byśmy zaprzestawali nadstawiać drugiego policzka i wyruszali na świętą wojnę z grzechem cudzym, a nie własnym?

Ewangelia (Mt 7, 6. 12-14)

Jezus powiedział do swoich uczniów:

«Nie dawajcie psom tego, co święte, i nie rzucajcie swych pereł przed świnie, by ich nie podeptały nogami, i obróciwszy się, nie poszarpały was samych.

Wszystko więc, co byście chcieli, żeby wam ludzie czynili, i wy im czyńcie. Albowiem to jest istota Prawa i Proroków.

Wchodźcie przez ciasną bramę. Bo szeroka jest brama i przestronna ta droga, która prowadzi do zguby, a wielu jest takich, którzy przez nią wchodzą. Jakże ciasna jest brama i wąska droga, która prowadzi do życia, a mało jest takich, którzy ją znajdują!»

Pełny zasięg Ewangelii

  • Za Jezusem ciągnie wielkie mnóstwo ludzi. Już nie tylko z Galilei, Judei, okolic Tyru i Sydonu. Imię Jezus pojawia się na ustach ludzi od Hawajów po Patagonię. Przedstawiciele chyba wszystkich narodów pod słońcem spragnieni są Ewangelii. Jezus zaprasza do siebie. Przyjdźcie do Mnie wszyscy – woła każdego dnia. Idźcie i głoście – daje nam polecenie. Dlatego Kościół podejmuje trud ewangelizacyjny, by Dobra Nowina, jak prąd czy internet, dotarła pod każdą strzechę. By Królestwo Boże obejmowało swym zasięgiem większy obszar niż telefonia komórkowa.
  • W zapale wiary stajemy się niejako zachłanni. Wyobrażamy sobie, że Jezus stanie się dla nas cudownym panaceum na wszelkie choroby i zło. Zasypujemy Go całą masą próśb, życzeń i niespełnionych pragnień. Nawet takich, których nie ośmielilibyśmy napisać w liście do świętego Mikołaja. Wydaje się, że pochwycenie Jezusa, uchwycenie się Go z całej siły, będzie jak główna wygrana w totolotku. Wraz z Jezusem znikną wszelkie bolączki i problemy. Jezus jest moim Królem – drżyjcie wszyscy moi wrogowie ziemscy i duchowi! Wznosząc wysoko ręce w modlitwie uwielbienia upajamy się zwycięstwem nad wszelkimi pokusami.
  • Lecz wtedy pokusy mimo wszystko przychodzą. Wśród próśb znajdujemy i takie, które ciągle są niewysłuchane. Na modlitwie zamiast cudownego duchowego odlotu odczuwamy posuchę, noc wiary, pustkę… Jezus niejako wyrywa się z ramion i wsiada do osobnej łódki. Stwarza dystans.
  • Przypomina w takim momencie, że jest po trzykroć święty. Jest transcendentny. Jego sacrum jest czymś oddzielonym, odseparowanym od naszego profanum. On nie chce i nie będzie talizmanem szczęścia, podkową przynoszącą szczęście, dobrą wróżką. On jest Bogiem, alfą i omegą, początkiem i końcem. Pragnie być celem naszego życia, a nie środkiem do uczynienia życia takim, jakim chcemy.

Piątek, piąteczek

Wpierw przeczytaj: Mt 9, 9-13

1280px-Moog_customer_service

Kochamy ten piąteczek, piątunio niezależnie od tego, czy równie mocno kochamy swoją pracę. Ja swoją właśnie skończyłem i po pięciu dniach intensywnego wysiłku, rozpoczynam kolejny zasłużony weekend wytchnienia. Nie narzekam na swoją pracę, zwłaszcza ostatnio. Miesiąc temu wróciłem z rocznej przygody w korporacji, gdzie czułem się wyciskany jak świeża cytryna. Teraz już nie jestem pod taką presją wyniku i w związku z tym, moja głowa jest w stanie myśleć o innych rzeczach – na przykład o tym blogu.

Czy Mateusz lubił swoją pracę? Tego nie wiem, choć z pewnością w piątek też otwierała się przed nim perspektywa szabatowego odpoczynku. Jego stanowisko znacznie się różniło od współczesnych posad. Celnik pracujący dla Cesarstwa nie dostawał swej pracy z ogłoszenia, z biura rekrutacyjnego. On ją po prostu kupował. To znaczy dawał najwyższą za nią cenę. Rzymski okupant nie oferował mu też socjału, urlopu… nawet pensji. Celnik miał prawo do pobieranego podatku dodawać swoją marżę. Musiała być ona na tyle wysoka, by nie tylko zapewnić sobie luksusowe życie, ale i wyrównać wcześniejszą „inwestycję”. Nikt do dzisiaj nie lubi płacić podatków i ceł. Dlatego Mateusz miał wystarczająco dużo powodów, by odczuwać niechęć swoich pobratymców. Był zdziercą, celnikiem, kolaborantem, cały czas miał do czynienia z monetami, na których widniały pogańskie bóstwa – co czyniło go sakralnie nieczystym. Gorzej niż dzisiaj grabarz, komornik, czy segregator śmieci. (Nikogo nie obrażając – z własnego doświadczenia wiem, że żadna praca nie hańbi). Z pewnością niczego przyjemnego nie mógł się Mateusz spodziewać za swoim „biurkiem”. Może po robocie – w wykwintnym towarzystwie swoich przyjaciół. Tutaj mógł usłyszeć tylko narzekania i wyzwiska.

Lecz właśnie w swojej komorze celnej, w tej brutalnej, codziennej rzeczywistości, dotknął go Bóg. Usłyszał Jego głos nie w świątyni, nie w synagodze, nie podczas modlitwy, ale właśnie podczas pracy. W pozornie najodleglejszym od Niego zakątku. Ten głos odmienił całkowicie Mateuszowe życie. Tak bardzo niespodziewanie i szczęśliwie.

Dlatego gdy w poniedziałek z trudem zwlokę się z łóżka, by znów wrócić do pracy, niech nie gaśnie we mnie radość i nadzieja. Również przy roboczym stanowisku może uświęcić mnie Pan. Nie tylko może, ale On to czyni.