J 17,20-26
Nawet mi nie przyjdzie do głowy, by rozdzielać i różnicować Boga jedynego w Trójcy Świętej. Myśl w stylu: Bóg Ojciec jest dobry dla starych żydów, ja zdecydowanie preferuję odlotowego Ducha Świętego, to czysty absurd. Jedność Boga jest niepodważalna. I jest wzorem dla mnie w relacjach. Ciebie też przechodzą ciarki, gdy to sobie uświadamiasz, jak wysoko poprzeczka jest zawieszona?
Małżeństwo. Od tej pory jedno jesteśmy. Gdy słyszę Kowalscy, Nowakowie itd. przed oczami mam jedną rodzinę, choć w wielu osobach. Pomimo konfliktów, awantur, różnic charakterów i temperamentów, małżeństwo, rodzina trwa. Co Bóg złączył nie może być rozwodem rozdzielone. Podobnie nic nie zmieni faktu, że jestem ojcem swoich dzieci. Choćbym nie wiem jak był wkurzony lub rozczarowany, zawsze to będzie moja krew. I każde badanie DNA to potwierdzi.
Gorzej niż dziecinadą byłoby odwracanie się od bliskich plecami. Wydzieranie jakiegoś członka rodziny ze zdjęć, czy z listy urodzinowych gości. Żadna bowiem okoliczność nie powinna zaprzeczyć tej rzeczywistości, że jestem z nią jedno.
Ale czy tak samo jedno jestem z kimś więcej niż najbliższa rodzina? Wspólnota, społeczność w pracy, parafia, Polska, Kościół, chrześcijanie, ludzkość…
Jezus w kluczowym momencie swego życia całym sobą błagał bym był ci bliski. By gej zbratał się z łysym faszystą, by żebrak pokochał milionera. By Prezesowi Donald był równie bliski jak brat bliźniak. Byśmy w końcu byli jedno.
Za każdym razem, gdy się od kogoś odcinam, gdy buduję mur wrogości, a nawet gdy zbyt dużą wagę przywiązuję do tego co mnie odróżnia, występuję przeciwko jedności. I niech to będzie dla mnie tak samo absurdalne jak konfrontowanie ze sobą Osób Trójcy Świętej. Tak samo niesprawiedliwe jak odrzucanie Jezusa. I tak samo zabójcze jak rozszczepianie atomu.