Człowiek, który ma uschłą rękę

Łk 6,10

  • Spoglądam na swoją dłoń. Zazwyczaj ją wyciągam, by brać, by trzymać, czasami zabija nudę klikając w klawiaturę. Teraz patrzę na nią uważnie oczami wiary. Jest uschła w tej chwili. Dłoń, która nie niesie pomocy jest martwa. Dłoń, która nie trzyma w sobie jałmużny jest martwa. Dłoń, która nie składa się do modlitwy jest martwa. Dłoń, która nie służy pożyteczną pracą jest martwa. Dłoń, która nie uderza ze skruchą w pierś jest martwa. A martwa dłoń – nieruchoma w swym rozleniwieniu, jeśli już się poruszy, z łatwością może się zacisnąć w pięść. Z łatwością może sięgnąć po cudzą rzecz. Z łatwością może posłużyć do grzechu. Mam uschłą dłoń i kryję się gdzieś w cieniu pleców innych. Nie wychodzę przed szereg. Niby jestem we wspólnocie wiernych zgromadzonych w domu modlitwy, ale jakby mnie nie było. Jestem uschłym członkiem Kościoła, łatwym do zmanipulowania. Jestem uschłą latoroślą, którą można bez trudu odłamać od Winnego Krzewu.
  • Choć w swej martwocie i bierności nie zdobywam się na modlitwę prośby, Jezus mnie dostrzega. Wywołuje mnie na środek. Stawia mnie w centrum uwagi, gdyż pragnie, by wspólnota nie była obojętna na pojawiającą się martwotę. Nie chwycił mnie za ucho i nie wyszarpał mnie zza pleców innych, ku przestrodze i ku sądowi. Jego uwaga jest pełna miłosierdzia i troski. Nie wyrywa mnie na siłę, jak ogrodnik, który plewi chwasty. On wzywa mnie bym sam się podniósł. Bym uczynił pierwszy gest wolnej woli skierowanej ku Niemu. Tyle Mu wystarczy. Resztę sam już dokona.
  • Uzdrowioną dłoń z powrotem kładę na klawiaturze. Tym razem, by pisać 150 już wpis na tym blogu. Jezus daje mi zdrowie, daje mi swoje dary, daje mi wszystko. Ale to nie jest nagroda za dobre zachowanie. Czy bowiem „popełniłem” jakiekolwiek dobro sam z siebie, bez Jego pomocy? Czy kiedykolwiek moja dłoń podarowała coś, czego wcześniej nie otrzymałem z Jego szczodrobliwości. Życie podarowane w moje dłonie jest zadaniem. Dlatego piszę. Dlatego służę. Żyję.

Ewangelia z dnia: Łk 6,6-11

To właśnie dzisiaj

Wpierw przeczytaj: Łk 4,16-30

  • Z ludzkiego punktu widzenia, Jezusowe „kazanie prymicyjne” w Nazarecie nie pociągnęło za sobą gruntownej przemiany nazaretańskich serc. Mogę się oburzać na ten bezimienny „tłum”. (Nazaret w tamtych czasach to była totalna dziura więc frekwencja w synagodze była pewnie jak na odpustowej sumie w Psiej Wólce). Ale czy sam nie jestem do nich podobny? Problemem Nazaretan był fakt, że usłyszeli niezwykłe słowa z ust kogoś dla nich najzwyklejszego. To był ich sąsiad, ziomal, kolega z podwórka. Jakże ktoś taki może nagle przedstawiać się jako zapowiadany przez Izajasza Mesjasz? Co więcej – na ich zdziwienie zareagował postawieniem ich za plecami pogan w kolejce do zbawienia! Tego już było za wiele. Wyobrażasz sobie, że nagle ten Gruby co siedział w klasie w ostatniej ławce i śmierdział śmiesznie czosnkiem uważa się za niewiadomo kogo? I jeszcze śmie twierdzić, że jesteś gorszy od imigrantów, homoseksualistów i Bóg wie jeszcze kogo? Już czuję ten powiew hejtu zdmuchujący go z urwiska góry w nicość.
  • Dla mnie Jezus jest kimś niezwykłym – jest moim Panem. Ale niejednokrotnie Jego słowo w mych uszach brzmi jak wielokrotnie słyszany banał. Uodporniłem się na moc Ewangelii, na Prawdę, że Bóg mnie kocha, że On mnie wyzwala. Zamiast skupiać się na Mszy świętej na liturgii słowa, pozwalam odpłynąć swej świadomości w słodką bezmyślność. Słowo Boże ostre jak miecz obosieczny jest pełne ewangelicznego radykalizmu. Potrafi ono złamać potęgę szatana, przywrócić wzrok ślepemu. Z powodu mojego podejścia i nastawienia, ten miecz nie wbija się głęboko w serce, by rozkruszyć krępujące okowy. Spływa po mnie płazem – jak po kaczce.
  • Problem może w tym tkwi, że Jezusa umiejscawiam albo w swojej przeszłości lub w przyszłości. Albo w czasach biblijnych, albo oczekuję Go w niebie po śmierci. Tymczasem Jezus działa właśnie w tej chwili. Dziś spełniają się te słowa Pisma, które właśnie słyszysz wraz ze mną. Jego łaski mogę doświadczyć już teraz, na tej ziemi, w mojej codzienności. Jeśli spojrzę na obietnicę Jezusowego Królestwa jako na „obiecanki-cacanki”, które się spełnią dopiero po życiu pełnym krzyża, to moja żarliwość religijna będzie marna. Przy takim nastawieniu nie dziwi mnie, że średnia wieku wierzących-praktykujących wzrasta. Dopiero na starość nie ma się niczego do stracenia i można się zdobyć na krótkoterminową cierpliwość.
  • Czy moje i twoje serce z biegiem czasu nie zasklepiło się w schematycznym myśleniu, nieczułym na głos mądrości i nawrócenia? Czy nadal jest pełne pasji i poszukiwania, czy też wypełnia je rozczarowanie i rezygnacja? Czy Słowo Boże nie spowszedniało mi zupełnie? Czy potrafię wracając do tego samego tekstu wciąż odkrywać w nim nowe skarby – świeżość i zbawczą moc w życiu?

Jeden jest tylko Dobry

Wpierw przeczytaj:Mt 19, 16-22

Mt 19,21

  • Młodzieniec wiedział jak się w życiu ustawić. Był zaradny i zapobiegliwy. Cała jego energia ukierunkowana była na zapewnienie sobie bezpiecznego bytu. Młody wiek zapewniał mu zdrowie, długie lata życia przed sobą, atrakcyjny wygląd, siłę i chęć działania. Majątek gwarantował mu wygodę życia, niezależność i perspektywy na przyszłość. Nienaganne życie pozwalało mu żyć w powszechnym poszanowaniu i życzliwości innych. Jednakże wciąż poszukiwał spokoju swego serca. Wciąż był w nim lęk. Lęk o własne zbawienie, który wypływał z obaw przed sądem Bożym. Co mam czynić, aby otrzymać życie wieczne?
  • Swoją troską obejmował wszystkie sfery życia. Chciał mieć pewność, że zapiął wszystko na ostatni guzik. W ten sposób zapewniał sobie poczucie bezpieczeństwa. Spokój i pewność siebie. Ale jak uspokoić własne sumienie? Jak wyciszyć tą burzącą pewność siebie obawę, że się nie jest jeszcze doskonałym w oczach Boga? Jak zasłużyć na zbawienie? Jak zapewnić sobie niebo? Czego mi jeszcze brakuje?
  • Czy wszystko zależy ode mnie – nawet zbawienie? Jak sobie pościelę, tak się wyśpię. Jestem kowalem swojego losu. Potęga i przymus samorealizacji… W walce z codziennymi troskami, w codziennym rozwiązywaniu problemów i liczeniu tylko na siebie, nawet sobie nie zdaję sprawy, jak bardzo jestem narażony na pychę. Sukcesy w życiu wypływające z moich starań, wbijają mnie w przekonanie, że jestem samowystarczalny, kompletny, doskonały. Podporządkowuję sobie całą rzeczywistość, by mi służyła, albo przynajmniej nie przeszkadzała. Chcę nawet owinąć wokół małego palca samego Boga. Stąd moje modlitwy, dobre uczynki, jałmużna, które nie są wyrazem miłości, ale swoistą łapówką. Buduję swoją twierdzę, która ma mi zapewnić absolutne bezpieczeństwo.
  • Tymczasem Jezus przypomina mi, że tylko tam, gdzie jest prawdziwa miłość, tam nie ma lęku. Tylko ramiona czułego Ojca są bezpiecznym schronieniem. Jeden jest tylko Dobry! Uwolnić się od lęku może tylko ten, kto zda się całkowicie na Niego. Mam przestać liczyć na siebie, na swoje majętności, swoją zapobiegliwość, swoje przemyślne plany. Przyjdź i chodź za Mną! Tylko Ja jestem drogą, która nie zwodzi na manowce, lecz prowadzi wprost do Ojca.