Szukając dna otchłani.

Łk 9, 18-36
KKK 96-100

  • W uroczystość Najświętszego Serca Pana Jezusa uzmysławiam sobie, jak bezkresne jest bogactwo Jego miłości względem mnie. Nawet po śmierci, gdy wypełnił całą Swą misję. gdy wypił z przeznaczonego Mu kielicha ostatnią kroplę, przyjął cios włócznią, który przebił Mu serce. Jakby za mało ofiarowano Mu cierpień i bolesnych razów. Jakbym wobec Tego, który oddał za mnie swoje życie, ciągle miał zarzut, że nie spełnia wszystkich moich oczekiwań. I wielkie zaskoczenie. Oddał wszystko. Całe Swoje życie, aż do ostatniego drgnienia serca. Pomimo tego wylał na mnie obfite strumienie swej krwi i wody, by mnie obmyć i napoić ponad miarę.
  • Podobnie jest z Objawieniem. Przekazał wszystko, co Ojciec miał nam do powiedzenia. Zadbał o to, by z tego złożonego w nasze ręce depozytu wiary, nie uroniono ani jednej joty. Duch Święty dba, by żadne Słowo nie uleciało, nie zostało zapomniane lub przeinaczone, aż do skończenia świata. Pomimo tego, ciągle jesteśmy mile zaskakiwani. odkrywając nowe skarby, nowe odpowiedzi, nowe wyjaśnienia wątpliwości, nowe polecenia.
  • Po przestudiowaniu jakiegoś fragmentu Pisma Świętego, może mi się wydawać, że zrozumiałem wszystko, że wycisnąłem z niego ostatnią kroplę sensu, że dotarłem do dna. Przychodzi potem pokusa, pomijania tego „oklepanego’ już tekstu. Już to znam. Czytałem sam kilka razy, słyszałem na mszy podczas czytań. Idź dalej! Tymczasem ciągle brodzę po płyciźnie i nawet sobie nie jestem wyobrazić, ile bym musiał przeżyć kolejnych żyć, na studiowaniu jednego zdania, bym poznał ledwie jego przedsmak. Bóg, który dla żyjących zawsze pozostanie niezgłębioną tajemnicą, ciągle może mnie rozradowywać nowymi odkrytymi skarbami. Jego niespodzianki, nawet te, które na pierwszy rzut oka są przykre i niepożądane, zawsze okazują się pozytywnymi zaskoczeniami.
  • Apostołom wydawało się, że są największymi szczęściarzami na ziemi. Doczekali nadejścia Mesjasza – niezwyciężonego Władcy Izraela i całego wszechświata. Co więcej – stali się Jego najbliższymi towarzyszami. Dał im cząstkę Swej nadnaturalnej mocy. Mogli jak On czynić cuda. Żyć, nie umierać! W ich głowach grzmiały fanfary triumfu. Jeżeli Bóg z nami, któż przeciwko nam! Tymczasem Jezus ogłasza im, że jest cierpiącym sługą Jahwe, który jak niewinny baranek prowadzony jest na hańbiącą śmierć. A oni mają Mu w tej śmierci towarzyszyć. Zaskakujące słowa, które najchętniej uznaliby za zły sen, złośliwe przesłyszenie się. Jezus sprowadził ich na ziemię. Wkrótce potem jednakże, tym godzącym się z perspektywą męczeństwa uczniom, objawił się w swojej chwale… Rozmawiał z Mojżeszem i Eliaszem o swoim odejściu. Nie brzmiało to jednak jak porażka życiowa. Jezusa nie pomieści żadna szufladka. Życia nie starczy, by przeczytać Go jak książkę do ostatniej stronicy. Dlatego wraz z całym Ludem Bożym nieustannie przyjmuję dar Objawienia Bożego, wnikam w nie coraz głębiej i coraz pełniej nim żyję. I nigdy się tym nie znudzę.