W Nazarecie kremówek nie było.

Łk 4,14-30
KKK 39-43

  • Znali Go wszyscy zgromadzeni w nazaretańskiej synagodze. To ich sąsiad. Kandydat na lokalnego celebrytę będący u progu swojej kariery. Najprawdopodobniej był prymusem w miejscowej szkole. Choć nie obnosił się ze swoją świetną znajomością Pisma, każdy czuł, że nie dorasta mu do pięt. Trochę to uwierało ich dumę. Wszak to tylko syn Józefa – lokalnego cieśli. Nikt z ważnych w tym mieście, które Go wykarmiło.
  • Od takiej osoby oczekuje się, że będzie podkreślać ile zawdzięcza temu miejscu, skąd wywodzą się jego korzenie. Jak św. Jan Paweł II wspominający wadowickie kremówki. „Tutaj wszystko się zaczęło. Serdecznie pozdrawiam szanownego mełameda, który wpoił we mnie miłość do Tory w naszej chederze”. Ukontentowani słuchacze faktycznie słyszą słowa o początku. „Dziś spełniły się te słowa, któreście słyszeli”. Zaraz, zaraz! Przecież była mowa o mesjaszu! Tęsknimy za mesjaszem – synem Dawida, przy którym Aleksander Macedoński, Juliusz Cezar i Tyberiusz będą jak pobzykujące muszki. Genialny wódz, który nas – Izraelitów, postawi w miejscu, które nam się należy. To Mesjasz da nam władzę nad całym światem. Każde kolano musi się zgiąć w pokorze przed Bogiem Abrahama, Izaaka i Jakuba! Tymczasem ten Jezus – fajny chłopak, ale przecież tylko syn Józefa, mówi, że dziś ogłasza rok łaski. Jak on śmie!
  • „Ponieważ nasze poznanie Boga jest ograniczone, ograniczeniom podlega również nasz język, którym mówimy o Bogu.” Katechizm dobitnie mi mówi, że moje wyobrażenie o Bogu, o Jezusie, to tylko wyobrażenie, a nie prawda. Nawet opierając się ściśle na Piśmie świętym, obciążony jestem wpierw wyobrażeniami ewangelisty, a potem własnymi. Każde słowo ma dla nas jakieś skojarzenia. Dla Nazaretańczyków, słowa z proroka Izajasza o wypuszczaniu na wolność tych, którzy są złamani, jednoznacznie kojarzyły się z mieczem spadającym na kark rzymskich okupantów. Może ten Jezus jest krzepkim i młodym mężczyzną, ale żadną miarą nie nadaje się na wodza narodowego powstania. Po cóż więc jątrzy. W Nazarecie wciąż żyje pamięć o Seforis, lokalnej metropolii zrujnowanej przez Rzymian. Wszystkie te wyobrażenia o mesjaszu, pragnienia, oczekiwania oraz lęki, nie pozwoliły usłyszeć im tego, co rzeczywiście chciał powiedzieć im Jezus. Dlatego dał im do zrozumienia, że szybciej pojęli by Go poganie jak Syryjczyk Naaman. Oni nie są obciążeni tym balastem w głowie.

Władek pojechał do miasta i był w ZOO. Po powrocie Stasiek pyta go, co widział.

– Ano, zebrę widziałem.

– Co to ta zebra?

– A wiesz, jak wygląda koń?

– A jakże

– No to zebra jest jak koń, tylko w czarne i białe paski.

– I co jeszcze widziałeś?

– Ano, żyrafę widziałem.

– Co to ta żyrafa?

– A wiesz, jak wygląda koń?

– A jakże.

– No to żyrafa jest jak koń na długich nogach i ze strasznie długą szyją.

– I co jeszcze widziałeś?

– Krokodyla.

– A co to takiego?

– A wiesz, jak wygląda koń?

– A jakże.

– No to krokodyl jest zupełnie inny!

  • Pewnie Pan Bóg ma niezły ubaw, gdy słyszy jak próbuję go opisać. Jak na tym blogu próbuję ubrać w niezdarne słowa to wszystko, co wlewa mi prosto w serce. Wszak mam o Nim jeszcze mniej wiedzy niż Stasiek, który nigdy żyrafy nie widział. Może moje porównania pozwolą wam w jakimś stopniu zrozumieć o co mi chodzi, ale żadną miarą nie opiszą transcendentnej rzeczywistości. Transcendencja z samej definicji to rzeczywistość wymykająca się ludzkiemu wyobrażeniu. Ojciec niebieski jest niepojęty, niewypowiedziany. Jest zupełnie inny od mojego taty, ale tylko imieniem Ojca mogę oddać swoją wiarę, że On dał mi życie, otacza mnie bezustanną troską i kocha bezgranicznie.

Jak u Orzeszkowej

Łk 3,23-4,13 KKK 36-38

  • Życie byłoby o wiele łatwiejsze. gdyby nie było takie trudne. A trudne jest bardzo często z tego powodu, że na siłę pragnę uniknąć trudności. Zbaczam z dobrej ścieżki idąc na skróty, na łatwiznę. Z powodu pogoni za łatwymi przyjemnościami. nie mam czasu na szczęście. Prężąc muskuły na pokaz tracę siły na prawdziwą walkę. I to wszystko dzieje się prawie samoistnie. Po prostu wypływa z mojej lichej natury. Pierwszy z brzegu przykład. W mojej lekturze Pisma Świętego trafiam na genealogię Jezusa. Niekończący się szereg siedemdziesięciu siedem dziwacznych imion. W 99% przypadków automatycznie omijam ten tekst i od razu przechodzę do czwartego rozdziału. Traktuję Słowo Boże z taką samą pogardą jak maturzyści opisy przyrody w powieściach Orzeszkowej. Co mną powoduje? Muszę się poważnie zastanowić, by znaleźć motywację tego „skipu”. Błyskawiczny osąd, że nie warto, nic ciekawego, po co, dawno już to powinni usunąć… Zyskuję tak niewiele. Nie dowiem się nigdy ile tracę.
  • Te siedemdziesiąt siedem imion policzyłem tylko z tego względu, żeby podkreślić, jaka to długa wyliczanka. Tymczasem dzięki tej mojej ciekawości odkryłem ciekawą prawdę. Wystarczyło troszeczkę wysiłku a Bóg do mnie przemówił. Dla nas cyfry mają znaczenie użytkowe i dosłowne. W Piśmie Świętym bywały jednak ozdobnikami czy metaforami, niekoniecznie oznaczały więc liczbę opisywanych rzeczy. My, współcześni ludzie, nie do końca jesteśmy w stanie to pojąć. W myśli żydowskiej trójka jest cyfrą Boga, jakby już wtedy przeczuwali istnienie Trójcy Świętej! Liczba cztery symbolizuje zaś świat (ze względu na cztery strony świata). Zatem suma Boga i świata wynosi siedem. Siódemka to zatem pełnia, całość. Doskonała i wystarczająca ilość. Ani za dużo. ani za mało. Piotr pyta się Jezusa, czy ma przebaczać aż siedem razy. Jezus mu na to, że nie siedem razy ale aż siedemdziesiąt siedem. Czyli zawsze, bez wyjątku. Mamy przebaczać dokładnie, po aptekarsku tyle razy, ile razy ktoś nam zawinił. Te 77 pokoleń ludzkości do czasów Jezusa to zatem doskonałe wypełnienie czasu. Jezus przyszedł dokładnie wtedy, kiedy miał przyjść. Nie zwlekał, ani się nie pospieszył. Wszystko co miało się wydarzyć przed Jego narodzeniem w Betlejem stało się. Każdy Jego przodek był niezbędny. Nawet ten najgorszy. Bez niego bowiem czegoś by brakowało. Nikt nie może zatem powiedzieć, że bez niego świat by się normalnie potoczył. Nie ma zbędnych ludzi. I tak było przed urodzeniem Jezusa. Tak też jest przed Jego powtórnym przyjściem. Czyż to nie pocieszająca wiadomość? A przeskakując rodowód Jezusa w Ewangelii, ta prawda by do mnie nie dotarła. Z powodu mego lenistwa, mej skażonej natury. Mogę poznawać historię tych ludzi, znaczenie ich imion… Pan ma tyle mi do powiedzenia! Bylebym tylko chciał Go posłuchać, odkryć, doświadczyć! To, że akurat przyszła mi myśl na liczenie imion, też z pewnością nie było przypadkiem.
  • Cudowne są natchnienia Boże. Doświadczam jednakże również szatańskich pokus. Te pokusy plus moja słaba natura to okropna mieszanka. Próba ogniowa. Kto nie próbuje ten niczego nie osiąga. Bóg mógłby z pewnością wgrać we mnie upgrade, który wyczyściłby ze mnie wszelkie niedoskonałości. Ale po cóż bym wtedy istniał, skoro dublowałbym aniołów? Tylko to co dużo kosztuje dobrze smakuje. Miłość która kosztuje, każe się zmieniać, rezygnować z siebie, zwalczać pokusy to dopiero niezwykłe doświadczenie! Ileż można mieć z siebie satysfakcji po pokonaniu challenge. Dlatego Jezus poddał się pokusie po czterdziestu dniach postu. Ten miłośnik wszystkiego co ludzkie, nie zrezygnowałby z takiej frajdy. Całym swoim ziemskim życiem pokazał, że pójście na łatwiznę jest najgorszą z możliwych opcji.

Spotkania ze Zmartwychwstałym

  • Zmartwychwstanie Jezusa jest ewenementem na skalę wszechświatową. To zjawisko jak dotąd niepowtarzalne – choć obiecane wszystkim ludziom, którzy byli, są i będą na tym łez padole. Jako takie, nie jest możliwe do zbadania, dokładnego opisania. Zdani jesteśmy wyłącznie na lakoniczne opisy ostatnich rozdziałów czterech ewangelii. Bezpośrednim świadkom wcale nie było łatwiej niż nam scharakteryzować uwielbione ciało Jezusa. Wymykało się ono percepcji tych prostych rybaków z Galilei.
  • Pomiędzy zmartwychwstaniem a wniebowstąpieniem, tak się wydaje, Jezus nie miał stałego miejsca przebywania. Pojawiał się w swoim ciele tam gdzie chciał i kiedy chciał. Jego ukazanie się zawsze było czymś zaskakującym. Fakt, że świadkom zajmowało trochę czasu, by rozpoznać w Objawiającym się Chrystusa sugeruje, że Jego wygląd mógł być za każdym razem inny. Rozpoznawano Go bardziej po gestach, słowach niż po rysach twarzy czy sylwetce. Z pewnością jednakże nowe ciało Jezusa jest materialne, skoro może jeść. Ciągle posiada też ślady po ukrzyżowaniu.
  • Jezus objawia się swym uczniom nie na ich zawołanie, pod wpływem ich modlitwy, konkretnych gestów. Pojawia się wtedy, gdy postawa uczniów zagraża rozwojowi rodzącego się Kościoła: Maria Magdalena jest w rozpaczy i wszechogarniającej bezradności na widok pustego grobu; Apostołowie przejęci strachem zamknęli się w Wieczerniku; Kleofas z towarzyszem postanawiają uciec jak najdalej; Piotr z apostołami czując się zagubieni po tragicznych wydarzeniach Golgoty i szokującym fakcie Zmartwychwstania, wycofują się do rzeczywistości im znanej a przez to bezpiecznej – łowienia ryb. Kościół w rozpaczy, w syndromie oblężonej twierdzy, uciekający od trudnych, niezrozumiałych tematów, zapuszkowany w bezpiecznych schematach – to nie jest to, czego oczekuje od nas Pan.
  • Jakiekolwiek by to spotkanie nie było, zawsze przynosiło pokój, radość i niesamowitą energię do odważnego działania. Przezwyciężało wszelkie wewnętrzne przeszkody jak strach i bezradność.
  • Życie układa się tak, że większość czasu zdaje mi się, że mój Mistrz jest z dala ode mnie. Skoro żadne zmysły Go nie rejestrują, umysł podpowiada, że to jest fakt. Bóg mnie opuścił. Wiara cały czas przekonuje, że jest odwrotnie. Pan jest bezustannie przy mnie. Nie dostrzegam Go, gdyż wciąż próbuję Go rozpoznać na podstawie obrazkowych wizerunków i wyobrażeń zbudowanych w dzieciństwie. Pojawiają się jednak słowa, czyjeś gesty, czyjaś bliskość i troska. A wtedy serce ogarnia niezwykłe ciepło. Cały się rwę do dobra. Albo pomimo szalejącej burzy ogarnia mnie lekki powiew pokoju. Czy to tylko działanie hormonów odpowiedzialnych za mój zmienny nastrój? Obym bez zwątpienia – jak umiłowany uczeń – przekonał mój zdroworozsądkowy umysł. To jest Pan! I kolejny raz przeżył Zmartwychwstanie Jezusa w moim życiu.