Och, ta dzisiejsza młodzież! – gdybym był te kilkanaście, kilkadziesiąt lat starszy, taki szept w moich ustach byłby całkiem naturalny. Nawet jeśli byłby wypowiedziany nie tylko ze zgorszeniem, ale i ze zgrozą. Do senioralnego wieku jeszcze mi jednak trochę pozostało więc wzdycham sobie tylko cicho w duchu, oglądając wyczyny młodych kobiet na ulicach miast w ramach wypowiedzianej przez nie wojnie. Bunt młodych to nic nowego na tym świecie. Psychologowie wręcz mówią, że jest on nawet czymś koniecznym. W przeciwnym wypadku stłamszone emocje, nabuzowane szalejącymi hormonami, mogą wyrządzić katastrofalne szkody we wnętrzu młodego człowieka. Co niejednokrotnie kończy się depresją, bulimią a nawet samobójstwem. Cała sztuka polega na tym, by swoje niezadowolenie, chęć dokonania zmian, kształtowania rzeczywistości wedle swoich miar i potrzeb, podporządkować rozsądkowi i ogólnie przyjętym normom społecznym. Oglądając pełne bluzgów relacje z demonstracji, mogę tylko ubolewać, że te zasady nie są spełnione.
Tak się zastanawiam nad przyczynami tego wybuchu i dochodzę do wniosku, że młodych Polaków „wku….” – wyprowadziły z równowagi ostatnie ograniczenia, których się sporo ostatnio nagromadziło w związku z pandemią. Gdy obserwuję postawę moich nastoletnich synów i słucham opowieści o ich rówieśnikach, wiem, że przyzwyczajeni są czerpać z życia maksimum przyjemności. I to natychmiast, ledwie o tym pomyślą, ktoś im zasugeruje lub to zobaczą. Dojrzy smakołyk na lodówce – natychmiast go pożera, choć przed chwilą odszedł od stołu po sutym obiedzie. Ma ochotę poszaleć – to pójdzie na całonocną imprezę, choć jest notorycznie niedospany i z rana czekają go ciężkie obowiązki. Jego organizm domaga się zaspokojenia napięcia seksualnego? Nie ważne gdzie, nie ważne z kim, nie ważne jakie konsekwencje… jakże często się to zdarza.
Drugą cechą jaką dostrzegam w sobie i w innych, jest unikanie za wszelką cenę trudności. Dlatego z zadziwiającą łatwością unikamy wymagających spraw, przerzucamy je na innych, lub odkładamy tak długo jak to jest możliwe. Przez całe dzieciństwo wpajano mi zasadę, „że najpierw obowiązki – potem przyjemności”. Dlatego teraz nie mogę się pogodzić z faktem, że mój syn ledwie przyjdzie ze szkoły, rzuca się na komputer. Nie odczuwa głodu, nawet nie spieszy się do toalety. Nadrabia te życiowe sprawy w przerwach między grami. A obowiązki czekają nawet do 22:00. Przecież to jeszcze wcześnie – słyszę jego argument!
Młody człowiek nie może pójść wieczorem do knajpy, na dyskotekę, na siłownię. Nie rozumie za bardzo powodów, bo przecież czuje się świetnie więc pandemia to dla niego wymysł. W dodatku usłyszał o hipotetycznej ewentualności, że „będzie skazany na całe życie” opiekować się niepełnosprawnym dzieckiem, gdyby mu się takie kiedykolwiek poczęło. To przecież piekło! Nie może robić to, na co ma ochotę i nie pozwala mu się dokonać standardowego wyboru – czyli pozbyć się problemu poprzez aborcję. Wypowiada zatem wojnę – bo to przecież ciekawsze niż siedzenie w domu. A przecież ma rację, z jego punktu widzenia.
Jezus próbuje dziś powiedzieć faryzeuszom, że wybór jest ważniejszy niż nakaz, zwyczaj czy prawo. Jest to prawda, która bardzo przypomina hasła nabazgrane na tekturowych transparencikach w towarzystwie czerwonych błyskawic. Jednakże wedle słów Ewangelii to prawo miłości Boga i bliźniego jest silniejsze od ograniczeń. On pragnie byśmy kochali innych pomimo wszystko. A nie tylko siebie. Kościół za świętym Augustynem woła: „Kochaj! I czyń co chcesz.” Różnica jest minimalna, ale jakże się to różni od legendarnego już hasła: „Róbta, co chceta”.
O tym, czy sędziowie Trybunału Konstytucyjnego w swej dojrzałości i mądrości potrafili pogodzić literę prawa z miłością do ojczyzny, kobiet i nienarodzonych dzieci, niech rozstrzygnie ich sumienie i historia. Ale to temat do innej dyskusji. Niekoniecznie na argumenty siłowe.
Jeden komentarz do “Bez wszelkich ograniczeń”
Kiedy mowa o ograniczeniach, to nie zawsze chodzi o ich rozmiar czy natężenie, lecz kształt i brzmienie. Np. tanie radio ma tylko pokrętło głośności, ale ono nie wystarczy, by dźwięk brzmiał przyjemnie, kiedy dudni, piszczy, warczy lub syczy.
A co do stosunku do ograniczeń – czy WSZYSTKIE mają sens? A jak było w szkole – czyż wiele z nich nie służyło dobru uczniów, a jedynie wygodzie nauczycieli lub „tradycji”, „zwyczajowi” i innych pozamerytorycznych powodów?
Pozdrawiam.
Kiedy mowa o ograniczeniach, to nie zawsze chodzi o ich rozmiar czy natężenie, lecz kształt i brzmienie. Np. tanie radio ma tylko pokrętło głośności, ale ono nie wystarczy, by dźwięk brzmiał przyjemnie, kiedy dudni, piszczy, warczy lub syczy.
A co do stosunku do ograniczeń – czy WSZYSTKIE mają sens? A jak było w szkole – czyż wiele z nich nie służyło dobru uczniów, a jedynie wygodzie nauczycieli lub „tradycji”, „zwyczajowi” i innych pozamerytorycznych powodów?
Pozdrawiam.