- Wielokrotnie w codziennym życiu staję przed moralnym dylematem. Muszę dokonać wyboru pomiędzy swoim własnym przekonaniem a głosem sumienia. Gdy te dwa punkty widzenia są zbieżne, życie toczy się gładko. Jednakże, kiedy moja wola podsycana swoistą „chcicą” staje okoniem do moralnego determinanta z głębi mego jestestwa, wewnętrzny pokój staje w obliczu niewypowiedzianej wojny. Niestety, bardzo często kampania ta przybiera formę blitzkriegu. Nim sumienie się zmobilizuje, już decyzja nie tylko jest podjęta, ale i wykonana. Łatwiej jest mi pójść za tym, co jest wymierne, materialne i przynoszące natychmiast doraźne korzyści, niż docenić abstrakcyjne wartości duchowe. Gdy zgwałcone sumienie wystosowuje protestacyjną notę dyplomatyczną, za Kajfaszem powtarzam: Wy nic nie rozumiecie i nie bierzecie tego pod rozwagę, że lepiej jest dla was poświęcić to, czego się nie widzi, niż stracić to, co samo się pcha w ręce.
- Każdy taki wybór coraz bardziej zanurza mnie w świecie materialnych, doraźnych korzyści. Z każdą taką decyzją staję się jednocześnie coraz mniej wrażliwy na świat duchowy, ukierunkowujący mnie na wieczność. Aż przychodzi moment, kiedy przestaję dostrzegać Jezusa. Kiedy nie potrafię odróżnić głosu sumienia od swoich własnych wewnętrznych przemyśleń. Jeśli w takim momencie moje kroki poprowadzą mnie do strefy sacrum, odczuwam pustkę, wyobcowanie. Moje słowa modlitwy zdają się wtedy czczą paplaniną skierowaną do Nieobecnego. Mogę zamilknąć i uznać to za bezsens. Mogę też zacząć szukać Jezusa, którego zgubiłem. Stawać w świątyni i z niepokojem pytać: Czyżby nie miał przyjść na święto?
- Jutro rozpoczyna się wyjątkowy Wielki Tydzień. Czas, kiedy w kościołach spędzaliśmy dużo więcej czasu niż zwykle. Tym razem jednak będzie inaczej. Pascha – przejście od śmierci do życia, od niewoli do wolności musi się dokonać wyłącznie w moim umyśle i sercu. Jeśli do tej pory byłem tylko widzem wspaniałego liturgicznego misterium, teraz będę musiał stać się głównym aktorem tego dramatu z happy endem.
- Zamiast przyglądać się, jak proboszcz obmywa stopy dwunastu mężczyznom w Wielki Czwartek, sam muszę pochylić się z miłosierdziem nad swymi współdomownikami, aby rzeczywiście stali się moimi bliskimi. Zamiast ustawiać się w kolejce do ucałowania wymalowanych ran na figurze Ukrzyżowanego, sam muszę zrobić uczciwy rachunek sumienia, by z wrażliwością pochylić się nad ranami, które zadaję i które otrzymuję. Zamiast podziwiać buchający ogień z płonących palemek, sam muszę wykrzesać sobie ogień, który rozświetli mroczne zakamarki w moim życiu. Zamiast oceniać wykonanie exultetu, sam muszę wzbudzić w sobie autentyczną radość z budzącego się we mnie nowego życia, by całym sobą wykrzyczeć Alleluja!
- To bardzo trudne wyzwanie, jeśli cała moja dotychczasowa pobożność wypływała bardziej z siły przyzwyczajenia, wierności tradycji i owczego pędu. Trudno uwierzyć, że w tych czterech ścianach, które z konieczności stały się wyłącznym miejscem pracy i odpoczynku miałby się wydarzyć większy cud, niż przy wskrzeszeniu Łazarza. Sacrum spotyka się z profanum. Chętka z łaską. Serial na ekranie z transmisją Mszy świętej… Czy wywieszę białą flagę i zamiast walki o swą duszę znów wyruszę na polityczną wojenkę pomiędzy władzą a opozycją?
Ewangelia (J 11, 45-57)
Wielu spośród Żydów przybyłych do Marii, ujrzawszy to, czego Jezus dokonał, uwierzyło w Niego. Niektórzy z nich udali się do faryzeuszów i donieśli im, co Jezus uczynił.
Arcykapłani więc i faryzeusze zwołali Sanhedryn i rzekli: «Cóż zrobimy wobec tego, że ten człowiek czyni wiele znaków? Jeżeli Go tak pozostawimy, to wszyscy uwierzą w Niego, a przyjdą Rzymianie i zniszczą nasze miejsce święte i nasz naród». Wówczas jeden z nich, Kajfasz, który w owym roku był najwyższym kapłanem, rzekł do nich: «Wy nic nie rozumiecie i nie bierzecie tego pod rozwagę, że lepiej jest dla was, aby jeden człowiek umarł za lud, niżby miał zginąć cały naród».
Tego jednak nie powiedział sam od siebie, ale jako najwyższy kapłan w owym roku wypowiedział proroctwo, że Jezus ma umrzeć za naród, i nie tylko za naród, ale także po to, by rozproszone dzieci Boże zgromadzić w jedno. Tego więc dnia postanowili Go zabić.
Odtąd Jezus już nie występował otwarcie wśród Żydów, tylko odszedł stamtąd do krainy w pobliżu pustyni, do miasta zwanego Efraim, i tam przebywał ze swymi uczniami.
A była blisko Pascha żydowska. Wielu przed Paschą udawało się z tej okolicy do Jerozolimy, aby się oczyścić. Oni więc szukali Jezusa i gdy stanęli w świątyni, mówili jeden do drugiego: «Jak wam się zdaje? Czyżby nie miał przyjść na święto?»
Arcykapłani zaś i faryzeusze wydali polecenie, aby każdy, ktokolwiek będzie wiedział o miejscu Jego pobytu, doniósł o tym, by można było Go pojmać.